1
Całkiem niezły wieczorek...
O umówionym czasie zaszła po mnie moja ekipa... z naszym aresenałem wesoło pomaszerowaliśmy do knajpy... było tam dośc dużo ludzi.. nie powiem, nie spodziewałem siętakich tłumów... ofkoz wiedziałem, że w przybliżeniu bedzie koło 80-90 osób, ale nie wiedziałem, że będzie to wyglądać właśnie tak...
O dziwo nie było tam Emilki... wiem, mówiłem, że to koniec z nią... może i koniec... moze sama fizyczność...
Jednak wracając do tematu... nie było jej... my już z Grzesiem narzuciliśmy niezłe tempo, żeby potem wyjść po papierosy imprezowe (bezskutecznie), i spotkaliśmy ją... z początku nie wiedziałem czy to ona... mówila coś, że będzie stawiać włosy do góry, poznałęm też czerwoną kurtkę... w tym momencie spojrzałem też na tego jej chłopaka... z początku wydał mi się jakiś taki... że bym do niego nie podszedl bez dobrej mowtywacji...
Potem impra się rozpręciła... on sięparę razy przeszedł po pubie... popatrzyłem na niego... wyglądał podobnie do mijego kumpla z wioski, z którym siedzę w szkole na matmie... nie, to wszystko jest dalekie od wiejskiej tężyzny i siły, od iście końskich rozmiarów. Ten kolega ma zapadniętą klatę, jest chudy i ma zwolnienie z WF`u... skojarzył mi się mniej więcej tak...
Na impressce czułem się calkiem nieźle.. bo choć taniec nie jest moim zywiołem, czułem się całkiem nieźle, kiedy prawie kazdy taniec, kiedy nie tańczyłem, byłem proszony przez tą, czy inną dziewczynę... calkiem miło...
Ze swojej strony również wysunąłem kilka propozycji... od większości dziewczyn udawało się wyprosić to, co się chciało.. tzn. taniec... Ofkoz kiedy Emilka siedziała sama, bez tego swojego chłopaka, próbowałem ją zaprosić.. Odmawiała. A więc odmowa. Przynajmniej to jest jasne.
W połowie impry, trochę po dwunastej, przeszedłem się z jedną z koleżanek na PZ(night;P)... zgubiła mniej więcej tam torebkę. Dość droga, plus zawartość... szkoda.. poszliśmy, poszukaliśmy... spotkalismy kilku wstawionych kolesi i służby porządkowa wraz z nimi...torebki nie znaleźliśmy... ciekawe, swoją droga, kto ją teraz ma...? Za to wracając zatrzyamlismy się na przystanku... porozmawialiśmy sobie nieco od serduszka...
W pewnym mmencie zapytała, czy nadal czuję do Moniki to, co czułem kiedyś... potwierdziłem... bez żadnych aluzji, dwuznaczności, całego teo syfu powiedziałą mi, że ten jej koleś... znaczy ten, który się jej podobał i podoba... wyskoczył do koleżanki z kissem z jęzorkiem...
Z jednej strony odezwala się we mnie część typu: -i dobrze, niech się skaleczy, niech się dowie jak to jest cierpieć...-... z drugiej strony żal mi się jej zrobiło... pomyślałem, że moze mógłbym ją jakoś obronić, ochronić... ale jak to ktoś mi powiedział... 'nikogo nie można zmusić do miłości'... ona wybrała swoją drogę..
Imprezka skończyła się dość późno.. przynajmniej jak na mnie... odprowadziłem 'tą' koleżankę, która przekazała mi te rewelacje... droga była długa, bo buty, które miała na sobie strasznie ją uciskały... probowaliśmy wszystkiego... wreszcie jakimś cudem, ku jej uciesze, doszliśmy do niej. Pożegnaliśmy się po uścisku i poszliśmy w swoje strony...
Wracałem powoli... początkowo powoli... w oddali zamajaczyli mi w oczach jacyś ludzie... myślałem, ze to tylko jacyś balowicze, myślałem, ze to tylko refleks światła rzocony z pobliskiej latarni, zbesztany przez moje rzęsy... niestety to byli żywi ludzie... Jak na złość - Monika z... no nie ważne... z -nim-...
Telefon zawsze był dobrym pretekstem, żeby czegoś nie mówić... żeby wmówić komuś niewerbalnie, że nie chce się z tą osobą rozmawiać. Już z oddali spostrzegłem, że to ona. I nie chciałem z nią rozmawiać. Nie patrzyłem na niego, kiedy przechodziłem obok... w sumie mam go głeboko w dupie. Patrzyłem na nią.. jak zawsze ładną... przeszedłem, rzucając niedbałe -hej-...
Latarnia, znajdująca się z mojego tyłu, doskonale rzuciła cień dwóch osób zatrzymujących się za mną... Monika powiedziała coś... zatrzymałem się... podeszła... popatrzyła na mnie... nic nie mówiłem.. zaczęła składać zwyczajne życzenia... wychyliłem się nieco... popatrzyłem na niego... nie miał w sobie nic -takiego-... zdziwiłem się.. normalny.
Porozmawialiśmy moment o tym wszystkim... o imprezie, o wieczorze... u kazdego było nieźle... -idź, bo czeka- , rzuciłem do niej... -to nie tak- powiedziała po chwili... -gdybym ja tego nie chciała, on by nie czekał- dorzuciła... rzeczywiście... może zrozumie swój błąd...? Każdy się na nich uczy...
-Dziękuje Ci za te wszystkie chwile wsparcia- dodała prawie na odchodnym... Spojrzałem na pomoczoną ziemię... nic tam nie było... podobnie jak te słowa nie ruszyły we mnie żadnej uczuciowej struny... teraz ona musiałaby się starać... oczywiście będę jej pomocny... ale miałem jej do zaoferowania o wiele, wiele więcej...
Dodaj komentarz