A gdyby miłość istniała...
Myślałem ostatnio. Chyba pod wpływem tego wszystkiego. Te zdarzenia w moim życiu wywołały refleksje na temat miłości. Otóż doszedłem do wniosku, że miłości po prostu nie ma...
Zacznijmy od początku... początek będzie w wersji dla chłopaków. Widzimy dziewczynę. Ok, widzę dziewczynę. Potencjalną osobę, która dajmy na to mi się podoba. Podoba w sensie, żę nie latam za nią z wywieszonym jęzorem, a po prostu zwracam uwagę z świadomością, że mogłoby się kiedyś wydażyć między nami coś więcej. Co na to wpływa? Otóż rzecz jedna, podstawowa, o której większość chciałaby mówić, że nie znaczy wiele, pewnie dlatego, że przemija, jednak to właśnie ona warunkuje: "ta, czy inna". Chodzi o urodę. O to, co na zewnątrz. Poznając początkowo człowieka patrzymy na jego wygląd, każdy na to, na co mu odpowiada, ale to przecież wygląd. Nie zapoznajemy się z kimś początkowo przez rozmowę, przez poznanie jego charakteru, bo te bardziej złożone rzeczy wychodzą dopiero po "obadaniu" kogoś. Czyli poznajemy ją. Duży wkład w to wszystko ma sexualność. Osoba nam się podoba, świadomie lub podświadomie wiemy, że "to" moglibyśmy z nią robić. Potem, może nawet niezauważalnie, dochodzą do naszego popędu sexualnego inne rzeczy, które przyoblekamy w mniej lub bardziej wymyślone rzeczy, cechy, itd. Widzimy też charakter, coś, co nam odpowiada, lub nie, bo w jakiś sposób stymuluje naszym poczuciem bezpieczeństwa. Szukamy osób, które nie są zabardzo odmienne od nas samych. Jeżeli jesteśmy "spokojni", nie szukamy osób rozrywkowych, które lubią siębawić, balangować, itd. Może to wynikać z tego, że chcielibyśmy spędzać czas z tą osobą, z drugiej strony możemy np. bać się, że na takiej balandze ktoś może nam ją odbić. Jednak po zapewnieniach tej osoby, że tak bardzo nas "kocha", że nie zdradziłaby, że nie puściłaby się z kimś innym, czujemy się trochę bezpieczniej. Czujemy się? Może tylko sami w sobie próbujemy wytworzyć coś, co się nazywa zaufanie, czyli zwyczajny "kredyt", którym obdarzamy inną osobę. W ten sposób my czujemy się niejako zabezpieczeni, tak smo ta druga osoba daje sobie większe pole do manewru. Wtedy zaczyna się, nazwijmy to, chodzenie. Zwyczajowe docieranie się nawzajem. Poznajemy dokładniej drugą osobę, poznajemy jej "wady i zalety", czyli cechy charakteru, które są dla nas do zaakceptowania, lub nie. Wcześniej, między zaufaniem i poznawaniem jednak jest jeden bardzo ważny moment. Dana osoba nas "oczarowuje". Po kolei zauważamy jej dobre cechy, które od razu nam się rzucają w oczy. I właśnie w tym momencie, na tym konkretnym etapie mozna powiedzieć o czymś, co nazywamy "miłością". Bombardują nas różne rzeczy, które wyciskają same słowa: "Boże, jaka ta osoba jest wspaniała". Jednak to tylko od nas zależy, czy zauważymy to, czy nie, czy przypadkiem nie powiemy: "to mi się w niej podoba, ale to już gdzieś widziałem, więc nie jest taka niezwykła". Jeżeli byśmy nie widzieli, jeżeli byśmy nie uczestniczyli w tym etapie, zapewne nie mówilibyśmy o czymś, co nazywamy miłością. Potem ten etap gdzieś się zaciera, nie dostrzegamy go, tylko to, że nam się ten ktoś podoba, nawet nie wiemy dlaczego.
Dlaczego mówiąc o miłości mamy na myśli jakieś wielkie uczucie, trwające przez całe życie...? Chcemy miłość w taki sposób postrzegać, chcemy w niej widzieć coś wielkiego, coś trwałego. Tak przecież nie jest. Wiecie, dlaczego kochamy, bądź nie? Jeżeli sprawimy, że uda nam się zapomnieć o jakiejśosobie, o osobie kochanej, okauje się po jakimś czasie, że ona wcale nie jest taka niezwykła. Dostrzegamy w niej wady, normalne bolączki, po prostu zwykłego człowieka. "Kochamy" nadal, jeżeli wciąż bombardujemy się myślą o tej osobie, przywołujemy sobie jej obraz, chwile, w których czuliśmy, że ta osoba jest szczególna, lub po prostu jakąś rzecz z nią związaną. Przeważnie jest to uśmiech, spojrzenie, jakiś gest. Czyli znowu powracamy do fizyczności.
Podsumowanie: Miłość to fizyczność przyobleczona w nasze wymysły, w które wierzymy, lub nie. Tylko od nas to zależy. Tylko więc od nas zależy, czy miłość istnieje, czy nie.
Dodaj komentarz