Bez tytułu
Źle się czuem, wróciem wczesniej do domu.
Patrzę przez okno. Kiedyś mialem takei napady, że przez godzinę przyglądalem się światu zza szkla. Tyle ludzi, szarej masy, tak nieswiadomej, tak szarej.. ze az szaro. Kazdy z nich nie wart nic, nawet tego, zeby nan spojrzec, kazdy z nich taki niezwykly, taki oryginalny w swej zwyklosci, ze az zapiera dech w piersiach. Czekam. Nie patrze a czekam. Ktos idzie. Jakas osoba, neiznana, nawet nie chcialbym jej teraz poznac, idzie nastepna. Po jej wygladzie wyrabiam sobie wrazenie. Czekam, nei na przypadkowa osobe. Czekam na Nia. Zle sie czulem. Dlaczego nie zaszla? Moze pomyslala, ze nei musi, moze nie ma czasu, to sie zdarza. ALe uczucie, to jakas zaleznosc, takze w poswieceniach. Jednak wiezi nie ma, nie ma uczucia, nie ma poswiecen. Koniec. Tylko smutek... smutek i zal. Podsycany "Love`s Divine". Teraz wiem co oznaczaja te slowa, kiedys byly abstrakcja, i znaczyly to samo. Teraz widze je dokladniej. Widze miedzy nimi roznice. Ilez odcieni uczuc moze rozroznic czlowiek? Az strach pomyslec.
Dlaczego mi sie nie udalo? Gdzie popelnilem blad? Moze w tym czasie, kiedy Ona "dawala mi odpowiedz" (prawde mowiac jeszcze nie dala...), powinienem cos robic, a nie biernei sie przygladac, czekac...? Ale tak, czy inaczej jezeli cos by moglo zaistniec, wiedzialbym to juz wczesniej. Dlaczego nie potrafie tego zrobic? Dlaczego nei potrafie przyciagnac do siebie osoby, ktora kocham...?
Niedlugo urodziny. Osiemnaste. Dostane na nie krwawiace serce. I napewno dostane od Niej zyczenia. Ladne, milo zlozone, napewno ze wspomnieniem o tym, zeby mi sie ulozylo w milosci. BOje sie tych slow. Kiedy teraz probuje to sobie wyobrazic, oczy staja sie wilgotne od lez. Chyba nie chce takich zyczen.
Pierwsza prawdziwa milosc w moim zyciu. Jednak juz czesciowo wypaczona. Ale jest. Osobo przeze mnei kochana, nadal tam jestes, ale bronie sie, zaczynam sie bronic przed Toba. Zaczynam wymyslac rozne rzeczy, aby usmierzyc bol. I wreszcie to zrobie, ukoje sam siebie.
Skoro nei moge dawac szczescia bede je odbieral. Skoro nie moge dac zycia przy niej, zabiore podobne.
Myslalem wczesniej nad wojskiem, choc raczej jestem pacyfista. Tak czy inaczej to jest jedna z dwoch drog. Chce robic cos wielkiego - skoro zycia nie dam, odbiore je i to nie raz.
Patrze nadal przez okno. Idzie. Dziewczyna, nawet dwie. Nie widac twarzy jednej, ni drugiej, ale to nei jest potrzebne. Widze jedna z nich sercem. Widze jej rozesmiana buzie. Widze wlosy, widze sylwetke, czulosc i tro wszytko, czego nigdy nei zaznam. Placze. Przez dziewczyne, jakie to oklepane. Az do bolu. Az mi sie wierzyc nie chce. Zreszta nie pierwszy raz. Sylvester tez byl okupiony lzami, w samotnosci. Tylko ciemna noc, muzyka w tle, bawiacy sie ludzie, moje mysli, piwo i samotnosc. I lzy. Smutek i zal.
Chyba nie ma sensu walczyc. "Zaslugujesz na to, co najlepsze...", jakie to... irytujace.
Wisi nade mna miecz. Potezny miecz, widmo smierci starego mnie. Boje sie tej metamorfozy. Tej przemiany. Neich miast klingi opadnie na mnie Jej dlon i podniesie z gleby...
Juz nie chce cierpiec. Utopie wreszcie ten smutek, zabije. Nei wiem jak, ale jezeli juz zacznie do tego dochodzic, to juz nei bede ja. Moze to dobrze. Moze to lepiej sie tak nei angazowac z uczuciami.
Wlasnie, zaangazowanie. Wczesniej nei chcialem tego, bo balem sie skrzywdzenia. Nic to nie dalo, rozjebalo sie wszytko. Teraz nie potrafilem sie pohamowac. I jestem jeszcze bardziej krzywdzony. Warto bylo...? Bylo. O ja pierdole BYLO WARTO. Za to, ze moglem ja poznac, za to, ze na mnie patrzy, za to, ze sie smieje, ze jest dla innych, dla kazdego, procz mnie, za to, ze mnie krzywdzi, choc nie chce, za to, ze daje szczescie, za to, ze z nia nie bede, warto bylo przez to wszytko przejsc. Warto bylo spojrzec w te piwne oczka i... utopic sie w ich glebi... Sloneczko, nadal Cie kocham...
Boze, jezeli tam jestes, dlaczego robisz, by ludzie cierpieli?
Dodaj komentarz