Bez tytułu
Jesso, ale Sajgon. Przez dwa dni bez netu, bez wirtualnego życia, jak bez ręki. Ani nie można sprawdzić skrzynki, ani pogadać na gg. Nic. Ale już oka, można się wyżyć.
Zauważyć trzeba, że piszę teraz, jako pełnoletni człowiek, osiemnastoletni chłopaczyna, który nie wie co się wokół niego dzieje. I za bardzo mi to nie przeszkadza.
Za to sporo się wydażyło. W relacjach moich i Kochania. Dużo, jak dla mnie.
Zawsze było tak jakoś dziwnie, oschle. Jakby nie patrzeć cierpiałem. Obojętność, domysły, jakieś niestworzone, wyimaginowane projekcje... żywiłem się tym. Żywiłem się, ale strawa okazała się niewystarczająca. Umarłem. Z miłości? Jakie to oklepane. Aż... rzygać się chce. Ale prawda jest prawdą, pozostawało tylko we mnie coś, czego nie potrafiłem wyjaśnić, coś, co siedziało, a ja nie potrafiłem tego nazwać... Może nadzieja? Dziwna sprzeczność, wynikająca z relacji rozumu, mówiącego, że nie ma sensu i tego drugiego pierwiastka, bedącego nadal we mnie, rosnącego w siłę, kiedy chciałem go złamać, zdusić, kiedy inni chcieli to zrobić. Ta część chyba we mnie zawsze zostanie.
Tak czy inaczej wtedy umarłem. Pogrzebano mnie pod ziemią. Widziałem przechodzących ludzi, ich twarze, niektóre wesołe, denerwujące mnie, inne smutne, jeszcze inne dociekliwe, wścibskie. Leżałem, nie przejmując się niczym, ze świadomością, ze nie ma sensu walczyć. Że to już koniec. Że jej obojętność kończy wszystko, że... Jednak w pewnym momencie Ona podeszła. Stanęła nad moim grobem. Silnym uderzeniem przebiła ziemię, dotarła do miejsca, gdzie leżałem, chwyciła moja rękę, brutalnie wyciągnęła. Znalazłem się na zimnym powietrzu. Wiatr zaczął przypominać, że żyję. Stopniowo coraz cieplejszy, jednak nadal chłodny. Zamglone oczy, utkwione częściowo w oddali, częściowo w świecie martwych zaczęły dostrzegać budzące się właśnie słońce. Zaczęło świecić, pierwsze promienie raziły mnie, przebiły się do samego dna, do samego centrum. Oświeciły...?
Potem było już tylko lepiej. Jakbym znalazł się w fantastycznym świecie, gdzie to "ta" piękna kobieta opatruje i stawia na nogi jakiegoś wielkiego hero. Czułem, jakby mi podawano lekarstwo, jak Kamień Filozoficzny, z którego to miano otrzymywać lek na każdą chorobę. I znowu lepiej, lepiej, lepiej...
Nawet dziś, kiedy mi składała życzenia... Ech... śliczne życzenia. Szkoda, że sceneria jakaś nietego. W sumie szatnia, ale nie to jest ważne... Podobało mi się to, że kiedy ktoś tam składał mi życzenia, ona wpadła do szatni (chłopaków, a co tam, takie luźne zasady międzypłciowe), tak fajnie skacząc, i niemalże od razu rzuciła mi się na szyję. Podałą mi rączkę, zaczęła mówić życzenia... chyba nawet nie pamiętam. Zapatrzylem się w piwne oczka, w całokształt. Za...kochałem się. Potem klasyczne, polskie trzy buziaczki, przytulanko... Ogólnie rzecz biorąc najmilsza część dnia. Nawet nie czułem żadnego skrępowania, nawet przy czterech innych kolesiach. Czułem się dobrze, chcialem dalej tak się czuć. Minęło, szkoda.
Potem była część zabawna. Chleliśmy z qmplami wódę w szkole. Znaczy ja mało piłem, ze względu na to, że trzba było jeszcze "odebrać" życzenia od kilku osób, a nie za bardzo tak, kiedy procentami wionie od kogoś. Jednak jeszcze potem było pare przytulań z Kochaniem, poza tym powiedzieliśmy sobie, że musimy się spotkać i wyjaśnić wszystko co jest między nami. Cieszę się z tego, choć to zapewne będzie mój ostateczny koniec.
Niedawno rozmawiałem z koleżanką z klasy na gg. Nie wiem dlczego, ale lepiej mi się rozmawia z ludźmi przez net, niż na żywo. Mozna się normalnie oworzyć, można być szczerym, nie trzeba niczego grać, ściemniać, czy jakby to nazwać. Po prostu można pogadać. I tak się stało. Porozmawialiśmy od serca, dawno tak nie rozmawiałem, a od czasu do czasu muszę z kimś popolemizować na poważne tematy. Jednak zawsze, przynajmniej w moim przypadku, jest tak, że kiedy rozmawia się o czymś na gg, potem w realu jest zupelnie inaczej. Nie ma tej więzi wytworzonej na necie, tej szczerości, tej emocji, jest coś zupełnie innego. Jakby przeprowadzonej wcześniej rozmowy nie było, co prawda tylko wirtualna, ale uczucia są chyba prawdziwe. Tutaj było inaczej. Porozmawialiśmy na gg, potem, następnego dnia, nie była "obca"; czulem, jakby nasza znajomość zdobyła kolejny poziom, jakby ewoluowała na wyższy szczebel. Kiedy ją zauważyłem, przypomniałem sobie o naszej rozmowie, przypomniałem sobie te uczucia, poczułem, jakbym widział siostrę. Siostrę, z którą można pogadać. Która rozumie problem. Niezłe.
Dodaj komentarz