Bez tytułu
Wczoaj dla odmiany wieczór nie przed kompem, gg, HTML`em, itp. Umówiłem się z qmplami na snowboard.
Zaszli po mnie lekko po ósmej. Poszliśmy na górę, do której jest jakieś 3 km. Szliśmy sobie, rozmawialiśmy, darliśmy w niebogłosy... Ot takie męskie spotkanie.
Kiedy doszliśmy na miejsce, zauważyliśmy bez problemu wypożyczalnię sprzętu. Wiedzieliśmy, że za jakieś15 zeta, można wypożyczyć sobie deskę na całą noc. Wzięliśmy 4, jako że 4 nas było.
Jak to totalne lamy, weszliśmy częściowo na stok, bo nikomu nie chciało się płacić za wyciąg. Minęło jakieś 20 minut, kiedy załapaliśmy o co chodzi w zaczepach na deskach. W sumie to nie aż takie skomplikowane, jak teraz o tym myślę...;)
Tak czy inaczej pierwszy w życiu zjazd okazał się... dość upadkowy. Całe przedsięwzięcie opierało się niemalże na zasadzie powstań-padnij. Potem było już coraz lepiej. Około jedenastej na stoku nie było już prawie ludzi. Byliśmy tylko my i jakichś dwóch, może trzech kolesi. Pojeździliśmy trochę, poupadaliśmy, co teraz dość mocno odczuwa mój tyłek, choć nie tylko on.
Po dwunastej zaczęłiśmy się zbierać. I w taki sposób spędziłem ten wieczór. Nieco inaczej niż zwykle, ale powiem, że było całkiem nieźle.
Dodaj komentarz