Bez tytułu
Gram... znaczy ' I play', nie 'I`m playin`'... w taką całkiem fajną grę internetową. Jak chcecie, to wpadnijcie na www.vallheru.net . Do rzeczy jednak. Podczas gry 'spotkałem', jeśli w ogóle można tak powiedzieć o wirtualnej rzeczywistości, jedną dziewczynę. Ula, tak ma na imię. Resztę pozostawię w tajemnicy, zresztą sam nie znam jej reszty. Dziewczyna zdaje się być inteligentną osobą, mądrą, jednak strasznie nieufną świata i otaczających ludzi. Przynajmniej mnie. Nie mam za złe, ludzi doświadczają różne przeżycia. To jednak nie przeszkodziło nam w rozmowie. Jeden z tematów oscylował wokół miłości. Ona powiedziała mi o swoim chłopaku, że go kocha, ale akurat gdzieś pojechał; ja wspomniałem jej o Natalce... I o Monice, o tym, co z nią przechodziłem... a raczej co sam przechodziłem, a ona zapewne nawet o tym nie wiedziała... poruszyliśmy temat miłości... tej romantycznej... a przynajmniej ja do niej wróciłem... coś odżyło, choć na moment, żeby za chwilę znowu przepaść w odmętach wspomnień, ale ożyło. Znowu 'tamto' uczucie...
Pomyślałem przez moment o tym, co teraz się ze mną dzieje... o otaczających mnie ludziach... o otaczających mnie dziewczynach, może kobietach? Wspomniałem wspomnienie Natalki.. i tak naprawdę, będąc szczerym, miłość do Moniki nauczyła mnie czegoś - przezorności. Wyszło mi w sumie na dobrze, ale jak stwierdziliśmy z Ulą - kochać głęboko, to kochać naprawdę, co więcej daje nam to przepustkę do możliwości osiągnięcia szczęścia... Być może wraz z odejściem mojego uczucia do Moniki utraciłem tą umiejętność na zawsze? Być może właśnie miłość romantyczna, ta, kiedy czekamy na ukochaną osobę, o której myślimy, dla której poświęcilibyśmy wszystko, jest przepustką do 'tego' szczęścia? Pamiętam co się ze mną wtedy działo... wtedy, kiedy Ją jeszcze kochałem... i dlaczego Ona to Ona, a nie 'o'na? Chyba na zawsze pozostanie ważna. Pamiętam, kiedy Ją kochałem, pamiętam co się działo.. rzeczywiście mógłbym zrobić dla niej wszystko... i... rzeczywiście, teraz jak na to patrzę, wydaje mi się to trochę szczeniackie, być może dlatego, że odganiam z góry możliwość czegoś takiego...? Może od razu odrzucam możliwość zaangażowania się? Wiem, że nie będę już w chorobie czekać przez pół godziny, żeby zobaczyć, jak idzie chodnikiem pod moim oknem... że nie będę patrzeć jak wraca z anglielskiego i jeśli tylko idzie sama, migiem nałożyć buty, kurtkę i biec jak krótkodystansowiec na olimpiadzie, żeby tylko Ją dogonić, potowarzyszyć troszkę, znaleźć się w Jej towarzystwie, nawet milcząc. I na pewno już, zapewne nieświadomie, bronię się przed tym, żeby iść z Nią w ten szaro-bury dzień, uslyszeć, że ta rozmowa nie będzie łatwa... i słyszeć te wszystkie słowa... na pewno też nie chcę już mówić, że Ją kocham... tym bardziej, że było to moje pierwsze 'kocham', jakie powiedziałem dziewczynie, tym bardziej, że czułem je jak mało jakie wcześniej słowo... i wiedziałem, że mówię je na próżno...
Teraz... teraz jestem inny. Teraz sam w sobie zabiłem swoją romantyczną miłość. W sumie dla swojego dobra. Pamiętam jak mówiłem o podejmowaniu ryzyka w pchaniu mojej znajomości z Moniką do przodu, to znaczy w jej próbie. Nie przewidziałem tego jednak, tego, że to mnie tak zmieni, w tak wielkim stopniu. Trudno... chyba będę musiał poszukać naprawdę niesamowitej dziewczyny, której mógłbym jeszcze raz zaufać i powiedzieć jej szczere 'kocham Cię', czując to i wiedząc, że druga osoba to odwzajemni.
Teraz jestem pewien, że Natalka była krótkim epizodem w moim życiu, czymś na kształt reklamy między filmami, i to reklamą nędznej telenoweli.
O tym jedak, że już z nią nie jestem, nie wie za wiele osób. Choć zapewne mi się tylko tak wydaje. Ta małomiejskość ujawnia się też w sprawach młodzieży. A może małomiejskość to przede wszystkim domena młodzieży? Przecież ploty nigdzie nie roznoszą się tak szybko, jak wśród nas... tak czy inaczej nie żałowałem za długo. Myślałem raczej o tym, że nie będe miał się do kogo przytulić w weekendowy wieczór, niż o niej, czy o uczuciu. I o dziwo nie dziwi mnie to podejście. Za to jednak, w zamian za moją rozłąkę, usłyszałem na swój temat kilak bardzo przychylnych osób, które potrafią nieco podnieść samoocenę. Rozmawiałem z jedną ze znajomych, która w tym roku trafiła do mojego LO, jako jeden z kotków. Powiedziała mi, kiedy oznajmiłem jej jak było i co zostało powiedziane między mną a Natalką, że zasluguję, wg niej, na dziewczynę, która mi zaufa i pokocha... dodała, że wiele dziewczyn mnie 'pragnie'... na początku rozmowy dodatkowo zapytała, czy nie mam ochoty na mały skok w bok z nią... sprawa kręci się wokół tego, że ona ma chłopaka w Niemczech (wyjechał do pracy), a ja... a ja jestem teraz wolny. Rozmawialiśmy kiedyś, że jeśli nie byłbym z Natalką, mogłoby między nami coś być, oczywiście w geście nieco flirciarskich żartów. Od słowa do słowa te żarty urosły jednak w rangę poważnie rozpatrywanej możliwości przeze mnie. I jestem świadom tego, że jeśli 'chciałbym' czegoś takiego, bez większych oporów mógłbym to od niej dostać. Poznać to można już po samym jej sposobie patrzenia... dość... szczególny.
Idąc dziś po szkole, a raczej po korytarzu, spotkałem tą dziewczynę, o której pisałem, że tańczyłem z nią na osiemnastce koleżanki. To, że panował wokół wprost zajebisty halas, zresztą jak zawsze, jest już normą. Ona jednak stała z jakąś koleżanką, rozmawiały niby. Szedłem w ich kierunku, a raczej w kierunku swojej klasy. Kiedy przechodzilismy obok siebie powiedziałem do nich cześć. I o dziwo: jedna z nich, 'nie ta', prawie że mnie zbagatelizowała, nawet nic nie odpowiedziała. Co innego druga, 'ta'. Wydawało mi się, że nawet, jakbym odwrócił głowę w przeciwną stronę i powiedział te symboliczne 'cześć', nawet w najbardziej zimny i oschły sposób, usłyszałbym tą samąodpowiedź, jabky wystrzeloną na spodziewane powitanie. Troszkę się zdziwiłem... a może i nie...? Miło się bawiło razem:)
W poniedziałek mielismy wycieczkę, ot taka mała wyprawka 3 km od szkoły w celach naukowych. Klasowo. Więcej zabawy i wygłupów, niż nauki. Zobaczyłem na niej w Monice po raz kolejny tego slodkiego dzieciaka, w którym się zakochałem... wspomnienie utopione w bólu. Nie wypłynęło.
P.S. Podczas pisania notki jadłem pomirody ze śmietaną. Pewnie każdy z was je jadł. Zauważyliście, że jeśli te ich małe pestki wypadną poza talerz, np. na stół, za żadną cholerę nie da się ich złapać? Próbowałem to zrobić normalnie, klasycznie, reką. Takie to śliskie, że niemożliwością jest to chwycenie w palce... to jak w 'Karate Kid' złapanie muchy w pałeczki do chińskiej żywności. Polecam jako trening nerwów.
Dodaj komentarz