It`s clear... so clear...
Zdałem sobie dziś z wielu rzeczy sprawę... Święta, takie jak to, kiedy spotyka się wielu ludzi i łączą się we wspólnym celu, w którym najmniej zapewne chodzi o oddanie czci zmarłym, dają mi jakąś siłe i chęci do rozważań. Tak było przynajmniej dziś.
Wieczorkiem umówiłem się ze znajomymi z klasy. Mieliśmy iść na cmentarz póxnym wieczorkiem - poszliśmy. Dołączyło do nas jeszcze parę osób, których wolałbym, aby nie było. Trudno, nei były za bardzo uprzykszające, po prostu wyobrażałem sobie ten wieczór bez nich. Wypad ze znajomymi dał mi wiele do myślenia. Wyrobiłem sobie zdanie na temat kilku osób z klasy, zapewne właściwe. Poza tym miałem okazję spotkać się z Nią.
W tym momencie chyba powinienem, jak to mam w zwyczaju, pisać po kolei co się działo, jak się działo i po co się działo, ale mam to głeboko w dupie. Najwazniejsze jest to, że jakoś dziwnie "posmutniałem", kiedy zacząłem myśleć o Niej, jakiej niej, o Monice, przecież ma imię. Nie chciałem żeby inni to zauważyli, ale zachować cośtakiego w sobie i się dobrze bawić, to sztuka chyba nieosiągalna.... Zauważyło to wiele osób, ale to nic, w końcu mają do tego prawo, a ja mam prawo do myślenia. Trochę po pierwszej odprowadziłem Monikę do domu. Co prawda ma dość daleko, ale to nic, z nią mógłbym iść - znaczy poszedłem. Cieszyłem się tym czasem spędzonym z nią sam na sam, ale nie jak małe dziecko, nei przeżywałem każdej minuty jak jakiś napalony dzieciak. Po prostu cieszyłem sięz tego, czułem wewnętrzną radość. Było tak, bo wiem, co się za tym stoi. Jeszcze idąc tam układałem perfidny plan. Szedłem i myślałem. O wszystkim, o niej, o Izie, o sobie, o tym co się może wydarzyć, o moim "planie". Kiedy doszliśmy do domu, znaczy jej domu, który jest na największym zadupiu jakie kiedykolwiek widziałem, zatrzymaliśmy się na chwilę. Było dość ciemno, aż mnie to poruszyło. Chwilkę rozmawialiśmy. W kieszeni miałem świeczkę, którą mieliśmy zapalić, keidy byliśmy na cmentarzu. Kiedy chciałem Jej ją oddać, ucieszyła się nawet. Powiedziała jednak żebym sobie ją zatrzymał, żebym wiedział "że mam taką dobrą koleżankę". Nie protestowałem. Schowałem jądo kieszeni. Kiedy Monika już odchodziła powiedziała do mnie, żebym się nei przejmował, że nie ma sensu się martwić, cokolwiek mnie dręczy (wczesniej jej powiedziałem, że to sprawa sercowa, a raczej to ona to ze mnie "wyciągnęła"), ze to chyba nie może być aż taki problem. Odpowiedziałem jej, że jak się ma taki problem... "taki problem jak Ty...". Skończyłem, odwróciłem się na pięcie i poszedłem w swoim kierunku, krzycząc jeszcze dość cicho cześć, gdyż godzina była prawie druga rano. Usłyszałem za sobą jeszcze ciche, lekko smutne "aha".
Szedłem długo, ale lekko. Zastanawiałem się w jaki sposób to odebrała, ale jestem prawie pewien, że za kilka dni rozejdzie się jej to po kościach, nawet mam taką cichą nadzieję. Dlaczego?
W tym momencie muszę powiedziec coś, co cięzko mi przychodzi w ogóle na myśl. ale prawdą jest, ze wszystko to, co wymyśliłem, co stworzyłem na podstawie swoich obserwacji, na podstawie tego co widziałem, wszystko to co odnosiłem do zewnętrznego świata, przy Minice traci rację bytu. Wszystko to ugina się na kolana i traci sens. Ona zmienia wszystko. Zmienia mnie, dla niej jestem w stanei się całkowicie zmienić, nie mogę... Ja, osoba, która nigdy nie potrafiłą zcierpieć jakiejś uprzęży mówi takie słowa... Mówię, że mógłbym się jej podporządkować... Niesamowite...
Kocham ją, to nie ulega wątpliwości. Kocham ją, ale wiem, sądzę, że ona nie chce być ze mną. Nie wyczułem tego. Wiem też, że przez to będę cierpieć, takie moje przeznaczenie. Z tego miejsca też wiem, ze umrę. Popełnię samobójstwo, neiwiem kiedy i nie wiem jak, ale tak najprawdopodobnie, na dziśdzień zrobię. I plis, osobo, która to możesz czytać - nie pisz mi w komentarzu, żebym tego nei robił, czy coś w tym stylu, bo to nei o to chodzi. To nie była forma zastraszenia, czy próba zyskania jakiejś sławy na tym syfiastym jak cholera blogowisku, po prostu czuję to. wydaje mi się, ze samobójstwo to sposób w jaki umrę. Powracając jednak do Niej i do Jej szczęścia. Wiem, że ona nie będzie ze mną. I dlatego będe cierpieć, chcę dla niej jak najlepiej. WIedząc, że mogę być z nią tutaj i teraz, w tym pokoju z którego piszę post, żeby siedziała przy mnie, obejmowała mnie, piła herbatę i zerkała na mnie swoimi piwnymi oczkami, ale nie była do końca szczęśliwa chciałbym, aby poszła sobie gdzieś, żeby siedziała za innymi drzwiami, nawet na tym samym piętrze z inną osobą, która da jej szczęście, neich tak będzie. Nie licżę się ja, ale ona. Zasługije na to, jak nikt inny kogo spotkałem w swoim pierdolonym życiu Ona na to zasługuje, na prawdziwe szczęście. Boże, jeżeli jesteś, daj jej to, choć jej jednej...
zmienic jedno imie....
Dodaj komentarz