"Kiedy z secrca płyną słowa, uderzają...
Moje dotychczasowe myślenie, raczej niedawno zatwierdzone przeze mnie sposoby myślenia i postrzegania dają widoczne rezultaty. Dobre, czy złe...? Tu już trudno powiedzieć. Każda rzecz ma dwie swoje strony; tak jak człowiek mieści w sobie dobro i zło, tak też wszystko inne co nas otacza ma w sobie dwa takie aspekty...
Mianowicie zmieniam swoje podejście do Moniki... ciągle i ciągle... Próbowałem jakoś ją w sobie obrzydzić, znaleźć coś, co mnie zniechęci do jej osoby... W sumie wyszło... W sumie znalazłem taką rzecz... jedną, a poważną i na tyle silną, by "wybić" ją sobie z głowy. I o dziwo nie trzeba było jej daleko szukać. Wszak w dziewczynie chyba idealnej ciężko znaleźć coś, co by nie odpowiadało. A jednak. Tą rzeczą stał się powód mojego cierpienia, czyli brak jej uczucia do mnie. Fakt, przekształcając "naszą" rzeczywistość, można bardzo wiele zdziałać. Kolejny mój "sukces".
Ostatnimi czasy totalnie ją ignoruję. Nie odpowiadam na uśmiechy, nie odwracam się, nie rozmawiam z nią. Wczoraj, na lekcji zaczęła mnie zaczepiać. Bierny. Totalnie bierny byłem na to. Na tyle obojętny, żeby się odczepiła. Dziś zaczęłiśmy rozmawiać, znaczy zaczęła się jakaś rozmowa, na mniej lub bardziej interesujący temat. Tak czy inaczej nasze myśli musiały się zbiedz na jednej rzeczy, na rozmowie. Nie stroniłem od tego. Ale też nie prowokowałem rozwoju konwersacji. Zresztą nigdy tego nei robię. Chyba nie jestem typem dobrego rozmówcy, nie lubię gadać po próżnicy. I to nie są puste słowa. Tak czy inaczej chwilkę porozmawialiśmy. I właśnie takie coś, coś, co jeszcze trzy miesiące temu by mnie wprawiło w ekstazę, teraz nie zrobiło w ogóle nic.
Kiedy skończyliśmy, ona dalej przepisywała jakieś notatki. Miałem opartą nogę o krzesło; przesunęła swoją nogę tak niefortunnie, że krzesło straciło swoją przyczepność i bezwiedną siłą między krzesłem a moją nogą ( :P ) odepchnąłem je mimowolnie prawie na pół klasy. Akurat lekcja byla "luźniejsza", każdy miał to głęboko, nauczycielka też. Ja też się nie przejąłem szczególnie. Popatrzyła wtedy na mnie. Nawet muszę powiedzieć poczułem ten wzrok na sobie. Poczułem i miałem go gdzieś. "Przepraszam" - wyrwało się z jej ust. Rzuciłem na nią swoje obojęne spojrzenie, przy czym mruknąłem coś pod nosem. "Mareczku, przepraszam" - powiedziała ponownie. Znowu spojrzałem na nią, teraz dłużej, chłodniej, bardziej bezpłciowo, jeszcze bardziej obojętnie, jakby nic takiego nie powiedziała. "Przeżyję..." - odparłem beznamiętnie. Poczułem jej smutek, zarówno w głowie, jak i w kolejnym spojrzeniu. Nie przejąłem się nim, wcale. Powiem nawet, że prowokowałem ten żal. Już przedwczorajszego dnia próbowałem po niej "jechać", może nie w klasycznym tego słowa znaczeniu, ale próbowałem jej jakoś delikatnie, niemalże niezauważalnie dogryźć, co nigdy wcześniej mi się nie zdażało.
Kiedy usłyszałem te jej powtórne dziękuję, kiedy odpowiedziałem jej tak, jakby była... no nieważne, jakbyza wiele nie znaczyła, przypomniało mi się jakby przez mgłę to,co przeszedłem. Tak, jak w filmie, kiedy mówią, że "życie przeleciało im przed oczami"... mialem coś w podobie. Poczułem w sobie żal, zmutek, może jakąś totalnie wypaczoną i zdeformowaną formę miłości, która kiedyś była, a którą sam musiałem zabić, żeby żyć. Przypomniały mi się czyjeś słowa, bodajże niejakiej Sylwii... Powiedziała do mnie kiedyś cośw stylu: "Oboje podeptaliśmy to, co miało szansę wyrosnąć"... nie wiem czemu akurat przypomniały mi się jej słowa. Tak czy inaczej przywołane zza zasłony czasu wspomnienia związane z Moniką spowodowały, że miałem ochotę się nad nią popastwić. Chyba nadal będęmiewać takie stany dopóty, dopóki nie powiem jej tego wszystkiego prosto w twarz. To się jednak nie stanie, a już napewno nie prędko, i jeśli już, to zapewne pod wpływem silnych emocji (albo alkoholu;) ). Jeśli wyleję na nią ten cały żal, może wtedy będę umiał żyć normalnie, żyć z jej przyjaźnią. Między mną a prawdą to nie chcę mieć do niej urazu. Tak czy inaczej boję się tego wszystkiego, boję się mozliwości takiego zdarzenia. Dlatego, że ona tak naprawdę nie poznała tego, co do niej czuję, sam też tego nie potrafiłbym jej wyznać. Może wydawać się, że pisząc tego bloga, bawiąc się słowami, "grając na harmoniki kręgach", móglbym jej powiedzieć to, co czuję. Jednak kiey dochodzi do zwykłej rozmowy, z natłoku myśli wychodzi jeden wielki chaos, który podsycany brakiem możliwości dopasowania odpowiednich słów daje w prostej linii niemozność wypowiedzenia się. Dlatego do takiej rzeczy musiałoby mnie zmusić albo jakieś silne przeżycie, albo zwyczajna, przysłowiowa "setka". Jednak przyzwyczajam się do myśli, że ten rozdział pozostanie "nie-do-końca-zamknięty".
Tak czy inaczej łatwiej mi się teraz żyje. I choć ciągle, aczkolwiek coraz żadziej, nachodzą mnie takie niesamowite "promienie zauroczenia", kiedy naraz odkrywam w niej znowu coś pięknego, to potrafię nad tymi stanami zapanować, zapanować i ujarzmić ich siłę. Mam nadzieję, że teraz, jeżeli będzie w niedługim czasie jakiś "raz", nie zaangażuję się w niego tak bardzo. Podobno kochać, to żyć, więc ja będe na razie wegetować.
Pozdrawiam.
Dodaj komentarz