Krwawe ryty
I stało się. Spotkaliśmy się. Już początek nie był zbyt dobry. Zaczęła do mnie mówić tak dziwnie. Zaznaczyła na początku, że boi się tej rozmowy. Już wtedy wiedziałem, że po mnie.
Szliśmy po ścieżce mojego umysłu. Wiatr był silny, rozwiewał myśli na różne strony. Zaczęła mówić do mnie. Zabolało. Jeszcze boli. Powiedziała o tym, co myśli. Powiedzaiłem jej coś o połowinkach, że jej na nie nie zaprosiłem. Odpowiedziała, że i tak by nie poszła, obiecała to już jakiemuś koledze duzo wcześniej. Nie chodziło mi o to, żeby poszła, o to jednak, żeby wiedziała, że nie było to dla mnie obojętne. Szliśmy dalej. To, co mnie zaskoczyło to to, że nie bała się zabardzo mówić o tym, co czuje. Powiedziała mi, że zaskoczyło ją wiele rzeczy. Powiedziała, że chyba nie czuła do nikogo miłości, że to domena starszych, "dorosłych". Powiedziała, że przykro jej, że musi mi to powiedzieć, że umysł to jedno, a serce drugie, że nie da rady połączyć ich w spójną całość. Rozumiem ją. Dodała, że nie może mi nic zaoferować w zamian za moje uczucie. Słuchałem, jakby przygotowany na to wszystko. Przewidywałem chyba coś takiego, może przeczuwałem. Chowałem rozrywanie mojego wnętrza za płaszczykiem uśmiechu. Myślałem, że będe mógł zrobić więcej, a nie stać i słuchać jak bezbronne dziecko. Chciałem jej powiedzieć "Kocham Cię", chciałem ją pocałować w nadziei, że to odmieni wszystko, że zadziała jak dotknięcie różdżki, że wszystko stanie się lepsze. - Powiedz coś... - dodała podczas swojego monologu. Milczałem. - Co mam Ci Moniczko powiedzieć? - zapytałem. Cokolwiek teraz powiem, tylko Cię bardziej zdołuje - dodałem. - No powiedz coś - kontynuowała. - Co mam Ci powiedzieć? - pytałem nadal. To, że jesteś wspaniałą osobą, czy to, że jesteś pierwszą dziewczyną, w której się zakochałem? Milczała. Temat został chwilowo zmieniony. Na coś innego. Powróciliśmy. Znów zawiał wiatr. Już nic nie było takie, jak wcześniej.
Pomyślałem, że od Niej pójdę sobie nad jezioro, całkiem niedaleko. Nie, nie po to, żeby się zabić. Żeby pomyśleć, żeby usiąść na śniegu, żeby zostać samemu, żeby wypłakać się, powymyślać na wszystkich, żeby odreagować. Kiedy wracałem, kiedy tylko odwróciłem się od Niej, od Jej domu, kiedy uszedłem kilka metrów, zagłebiłem się w sobie. Łzy automatycznie napłynęły do oczu. Uspokoiłem się troszkę. Znowu to samo, jednak teraz przestanie było wymuszone podjazdem samochodu, z którego męski głos zaprosił mnie do środka. Podwiózł mnie. Chyba jej brat.
Muszę coś z sobą zrobić. Nadal tytaniczny ból rozrywa mnie od środka. Kiedy tylko pomyślę o tym, jakie miałem plany, jakie wizje, nadzieje, że to wszystko urwało się, spadło z wielkim hukiem, rozsypało się i jak kryształowa kula rozrzuciło swoje przezroczyste szczątki po nieokiełznanej podłodze, ściska mnie, zgniata od środka. "Nie mogę zaoferować Ci nic...". Wszedłem najwyżej, jak się dało, osiągnąłem szczyt, jakiego żaden człowiek nie zdobył, i spadłem, leciałem długo, z nadzieją, że to nie koniec mojej podróży. Upadłem, jednak przeżyłem. Mogłem umrzeć. Byłoby łatwiej. Niech to będzie przedsmak mojej goryczy...
Dodaj komentarz