Old School Style
- nie rozumiem niektórych osób... dziewczyn w sumie... choć nie, nie rozumiem generalnie ludzi.
- niech mi to ktoś wytłumaczy - czekałem, aż brat pojedzie do siebie, choćby na kilka dni; doczekałem się, nie ma go... mam totalnie wolną chatę, praktycznie przez cały dzień. Dziewczyna, a którą rozmawiałem na gadu powiedziala, że będzie u mnie w południe następnego dnia - dla nieqmatych - dziś. Oka, nawet nieźle. Więc wstałem sobie rano... troszkę poćwiczyłem... jakoś lubięten rytuał tuż po odpaleniu kompa, zapuszczeniu Offspringa, poczuciu uciekającej wolności... a więc troszkę ćwiczeń... śniadanko, które stanowiła wczorajsza kolacja... czyli dwie kanapki... swoją drogą smakowaly conajmniej dziwnie, a raczej śmiesznie podbijały mi padliną... ale taką padniętą maxymalnie i nieodwołalnie... coś jak te qrczaki w hipermarketach pieczone, smażone, nacierane itepe... Jedząc to czułem wzbierający odruch wymiotny... no ale co... ja? Ruska wóda bez zapoi i nic, a tutaj kanapeczka..? Poskromiłem ruch mięśni wewnątrz ciała, które przeważnie przesuwają jedzonko w kierunku zgodnym z przyspieszeniem ziemskim... Zapuściłem muzę głośniej, co by sąsiedzi się do końca dobudzili i poszedłem się kąpać... Ofkoz ciepłej wody nie ma... w sumie ma jej nie być tydzień. Ciałko można umyć zimną wodą, nie sprawia to tak wielkiego problemu... gorzej z główką... nie, nie tą mniej więcej pośrodku ciała... tą wyżej, z oczkami i nosem, i całą tą gamą rzeczy:) No więc co? Ofkoz starym dobrym sposobem trza zagrzać sobie nieco wody i pojechać z freestylem w łazience... no to jak...? Ofkoz czajnik do pełna... poczekałem nieco aż się woda podgrzała... ale nie zagotowała;) Nowy, elektryczny czajnik, który siostra wytargowała od jakiegoś zaplutego buma na targu za 25 zeta, ofkoz przeciekający (to możliwe), zagrzal mi wodę nieco za mocno... przekonałem się o tym jak tylko zacząłem sobie to lać na głowę... Spoko, nie po to ma się te IQ koło 130 czy coś, żeby nie poradzić sobie z takim problemem;) Polazłem do kuchni, obadalem jeden patent - kamionkowy, dość spory dzbanek... przeznaczenia raczej tajemnego, chociażby dla mnie. Co prawda ważyło to to jakieś 2.5 kg bez wody, ale co tam... wlałem zawartość czajnika do mojego kamionkowego wybawiciela, dolałem wody z kranu i poszło... kiedy zacząłem spłukiwać pianę w głowy znowu się okazało, że woda na górze jest zimna, a ta na dole, za ciepła... wsadziłem łapę do tego śmiechowego naczynia... o dziwo weszło całe przedramię... a przy okazji wylałem ćwiartkę tego co przygotowałem do wanny... nie ma to jak IQ równe 130;) Ale co tam, po tych wszystkich przejściach udało się sprawę dokończyć i umyć głowę! Normalnie byłem z siebie dumny. Potem jednak była rzecz ciekawsza... prysznic w zimnej wodzie... Rzecz ogólnie jest prosta... jeśli uda się najpierw namoczyć ciało - połowa sukcesu. Jednak to nie taka prosta sprawa... wydaje się, że 'zimna' woda, jest po prostu zimna... i że woda zimna to ta w jeziorze w wakacje... otóż woda w kanalizacji komunalnej to w ogóle coś innego... tak samo, jak oni podgrzewają wodę, żeby była ciepła, tak samo chyba ją chłodzą, nie wiem jak... choć jak się mieszka na 'biegunie Polski' nie powinno być z tym problemu... i chyba nie ma... bo normalnie woda powala... wczoraj bylo lepiej, kiedy się kąpałem, jakoś tak delikatniej... chyba nie zmrozili jeszcze dostatecznie wody. Nie zdziwiłbym się, jakbym jutro się okładał lodem z prysznica. Tak czy inaczej aż dobył się ze mnie gardłowy, pierwotny ryk, przypominający zawodzenie barokowej, mdlącej niewiasty... ciekawe czy zbudzeni już pewnie dostatecznie sąsiedzi to słyszeli (bez problemu to się odbywa, kiedy sięjest w takiej łazience, jak moja... totalnie klimatyczna i klimatyzowana, tzn jest jeden 'odpływ powietrza' łączący wszystkie mieszkania w pionie... łazienki są na tyle małe, że każde dwie osoby siedzące w tym samym czasie w ubikacji mogą się bez większego wysiłku ze sobą dogadać.. kiedyś, kiedy brat... hm... był na posiedzeniu Rady Ministrów, próbował się dogadać z kolesiem też... przebywającym w ubikacji... podobno z dobrym skutkiem). Tak czy inaczej zacząłem mydlić ciałko jakimś takim śmiesznym, pachnącym Adibasem [tm]... po chwili znowu chwila prawdy: prysznic aż tryskał lodowatą, twardą wodą... widziałem jak kamień się na nim osadzający aż śmiał się mi w twarz... a co tam! Spłukałem się najprędzej jak się dało, wyskoczyłem, spojrzałem w lustro - polowa piany była na mnie... przymknąłem na ten szczegół oko i zacząłem się wycierać. Nawet potem nie swędziało.. dziwne:) Oka, wyszedłem z łazienki, poszedłem zanieść mój giga dzban, po którym chyba dalej mam zakwasy, do kuchni... ofkoz nie wziąłem pod uwagę mojego nagiego, pokąpielowego szczegółu... Suma summarum bezpiecznie chodzi mi się po domu nago, ale kuchnia to strefa zamknięta - po drugiej stronie ulicy (nie, nie takiej jak w wielkich miastach, że ulica ma cztery pasma w jedną stronę) mieszka koleżanka, która niemal notorycznie mnie podgląda... nie zdziwiłbym się, zdyby zapytana potrafiła mi powiedzieć kiedy byłem w kuchni i co robiłem... nawet swojego czasu z nią o tym rozmawiałem... tak czy inaczej postawiłem tylko dzbanooszek, czjnik i poszedłem na swoje włości, gdzie bez żadnych zahamowań mogłem sobie siedzieć nie przejmując się o nic. Było chyba koło 11, kiedy zauważyłem jakieś delikatne nieczystości w pokoju. Czujecie? Bo ja nie, zawsze 0 dbania o porządek... no ale przecież miała koleżankeczka przyjść... chwyciłem za lekko wilgotną ścierkę, wytarłem kurze z televizorka i monitora... no i co? Myślicie, że koniec? Ba! Złapałem się za odkurzacz! Po kilku minutach byłem z siebie normalnie dumny... było czysto:) Pozostało czekać... więc czekamy... czas zleciał przy Offspringu, Linkin Parku i hip-hop`owych kawałkach siorbniętych z netu, ofkoz legalnie:) Ubrałem się, prawie w całości. I czekałem nadal... minęła dwunasta... minęły nastepne godziny.. koło trzynastej SMS, że koleżaneczka idzie właśnie do babci na obiadek, a potem do cioci, która wyjeżdża na stałe... fajnie, po raz kolejny siedzę i czekam... i nic. Jak rasowy frajer, taki z filmów, normalnie nienormalna, losowa fajtłapa do bicia... Czekałem nadal... wreszcie koleżaneczka, koło siedemnastej pojawiła się na gadu... porozmawialiśmy trochę... powiedziała, że się jej palić chcę (nie lubię tego, znaczy jak ktoś pali, tym bardziej ktoś, z kim mam się całować;)) i że idzie zapalić z jakimś przyjacielem... 'przyjacielem'... jak w ogóle ona może przy mnie używać takich określeń? Między facetem a dziewczyną nie ma czystej 'przyjaźni'. Jest albo formą 'przed', albo 'po'. W tym wypadku było 'po'. Powiedziała, odpowiadając na moje zaproszenie, że będzie 'za pół godziny'... jak się niedawno ze znajomą umawiałem nad jezioro, wyszło jej 'za pół godziny'.. po trzech godzinach:/ No ale co tam, przymknąłem oko po raz kolejny. W końcu komórka - dzyń, dzyń, pik, śmik. Patrzę - babcia - znaczy wolają na obiad... Było po osiemnastej, jak wysłałem Natalee SMSa, że te jej pół godziny wygania mnie na obiad do babci. No i sobie poszedłem... wróciłem po siódmej... kolejny SMS do niej, że jestem i żeby wpadała... na odpowiedź się doczekałem srogo po dziewiątej. Aczkolwiek sprawa jest prosta - brat przyjeżdża za dwa dni, niedługo, SMS mówił, że jutro punkt w południe znajdę pod drzwiami dziewczynkę z zapałkami, która chętnie spędzi ze mną swój czas. Jeśli nie wyjdzie jutro.. poddaję się.
Dodaj komentarz