Połowinki
Dokładnie. Dziś. Nie poszedłem. Dlaczego? Sam nie wiem. Z jednej strony nie chce mi się. Nie lubię po prostu takich zabaw, takich w sensie skazania na przymus tańczenia i nie robienia niczego innego. Zabawa bez alternatywy. Nie obchodzi mnie nawet co inni powiedzą. Mam to w dupie. Nie chce mi się... Ale wiem, że na imprezie będzie też ona. Po takim zawodzie myślałem, że... nie wiem co myślałem. Fakt, że się wydarzyło, odrzuciła mnie. Poszedłbym tam, zobaczył, że jest z "kolegą"... szlag mnie trafiał, jak widziałem, gdy qmpel z klasy ją przytula, jakbym zobaczył, jak z kimś tańczy, bawi się... jakbym zobaczył, jak ją ktoś całuje - po zabawie. Sam nie wiem co bym zrobił.
Niby chciałem jej szczęścia, chyba chcę, szczerze. Ale jak mogę tak myśleć, skoro już przed chwilą sobie zaprzeczyłem... Toksyczna miłość...? Cholera jasna, nie wiem co się ze mną dzieje. Nie chcę powracać już myślą do niej. Za bardzo boli.
Jeszcze przed tym jak zachorowałem, pamiętam, jak zabrałem jej rękawiczkę. Kiedy byłem dzisu qmpla wyciągnąłem ją. Czerwona rękawiczka. Przyłożyłem ją do nosa. Znowu ten zapach, nie taki już silny, ale nadal przeze mnie doskonale wyczuwalny. Zapach bezdennej pustki, tęsknoty, złamanych uczuć, nadziei, mojej młodzieńczej miłości. Ktoś powiedział, że najlepszym na takie coś lekarstwem jest kolejna dziewczyna.
Z jednej strony chciałbym zapomnieć o Niej, z drugiej strony chciałbym pielęgnować w sobie dobre wspomnienie, pamięć o Niej, o uczuciu. W międzyczasie, kiedy byłem jeszcze niepewny tego, co do mnie czuje, moje uczucie się wymyło nieco ze swojej siły, osłabło, jakby wyblakło. Jednak było, nadal silnie wrośnięte w moje serce, jak krzew pnący się w górę silną zielenią rosło we mnie, dojrzewało w deszczu niepewności; było. Teraz widzę, jak krzew wypuszcza kwiaty, są tutaj, rosną, pomimo wszystko są, istnieją, te pąki czarnej róży. To ja dałem im życie, Ona je wyzwoliła z okowów nieistnienia, nadała im sens, są.
Sięgam pamięcią do zamgolnych nieco dni. Przypominam sobie zamazaną twarzyczkę, o której chcę zapomnieć; widzę... widzę... widzę jak kwiaty robią się na moment czerwone, krwistoczerwone, jak krew wprost z kochającego serca, które gotowe jest do poświęceń i wyrzeczeń, do bólu i cierpienia; chyba mi się tylko zdaje... są czarne.
Już nawet nie potrafię sobie Jej przypomnieć. Nie widziałem jej ponad tydzień. Nie potrafię sobie przypomnieć za co Ją kochałem... kocham? Dlaczego...? Zdawało mi się, że to uczucie przetrwa Ją, mnie, nas... Po dwóch tygodniach rana się zabliźnia? Niemożliwe. Uczucie się wypacza, staje się trujące. Zaczynam miast miłości czuć do niej coś innego. Aż boję się o tym myśleć. Wiem, że potrafię ranić. Nie chcę Jej ranić. Wiem, że jestem do tego zdolny, kurwa, nie chcę. Nie JĄ.
Świat stracił odcienie. Beznadziejna pora roku nawet mi nie pomaga tego zapomnieć.
W miejsce tej wielkiej, czarnej dziury miałoby powstać coś nowego? Jakieś nowe życie...? Jakie życie...? MIEJSCE do nowego życia... Miałoby powstać miejsce? Alternatywa ciekawa, ale nie mam w sobie tyle energii, żeby przezwyciężyć to w sobie.
Marnuję się. Ewidentnie. Zauważam to, nie pomagam sobie i to uczucie mi nie pomaga. Moje błędne koło się zamyka.
Zastanawiam się co by było, gdyby... mi się udało. Gdyby nam się udało...? Teraz, kiedy na to wszystko patrzę, na te problemy jakie niby widziałem... jak nas odbierze klasa...? Boże, śmiać mi się chce. Wyć mi się jak pies do księżyca, kiedy patrzę na to. Chyba jednak nie uda mi się przekonać o tym wszystkim.
Z całego mojego bólu widzę dwie, dziwne rzeczy. Rzeczy, które mnie bolą, które mnie naprawdę bolą, bolą dotkliwie, i to dlatego, że Ona je zrobiła świadomie. Pierwsze to to, że musiałem czekać tyle czasu, aż usłyszę "nie". Wchodziłem w swoim szaleństwie skierowanym do niej na wysokości, na wyżyny, na które nikt nie wszedł, zdobywałem nibosiężne góry, widziałem świat z wysokości, jak demoniczny stwór przykrywałem go swoim czarnym skrzydłem. Im wyżej wchodziłem tym większy miałem niepokój, że spadnę. Jednak dusiłem w sobie to; nie brałem pod uwagę, wóz, albo przewóz. Spadłem z bardzo wysoka, nigdy tak wysoko nie doszedłem. Przez NIĄ spadłem z tak wysoka. Boli, właśnie dlatego, że pozwoliła mi tak wysoko wejść.
Druga sprawa to to jej: "Pamiętaj, że trzymam to w tajemnicy". Kurwa, czuję się tak, jaby to był jakiś mały sekrecik między nami, tai, o którym nie warto mówić, niech sobie będzie. Jakby to był jakiś perfidny plan, z góry skazany na przegraną. Tylko najlepiej wszystko zdusić tak, aby wyjść obronną ręką z sytuacji. Abyś Kochanie mogła z tego wyjść, nie nadszarpując swojej reputacji. Może się tego po prostu wstydziłaś? Tego, że Cię pokochałem...? Może tego, że mnie odrzuciłaś...? Może tego, co powiedzą na to inni...? Żal mi...
Dodaj komentarz