The machine of Anger
Zaniedbałem, bo nic po maturze nie pisałem więcej. Tego samego dnia była bardzo... długo oczekiwana impreza, a`la odreagowywanie syndromu stresu przedmaturalnego. Więc się zabalowało z chłopaczkami.
Zaczęło się kulturalnie, od zebrania się czterech swoich ziomów. Część zapasów procentowych była, poszliśy do lewiatanów i innych biedronkopodobnych sklepów po wymarzoną żołądkową gorzką w ilości jeszcze bardziej upragnionego litra, aczkolwiek takiej nie mieli,więc zadowoliliśmy się objętością 0.7 l tego szlachetnego trunku. Doszedł do tego litr filipka, którego kumpel postawił za swoją 19tkę (o której, jak to mam w zwyczaju, zapomniałem).
Po jakimś czasie dostaliśmy się ze squadem w upragnione miejsce, tam gdzie rok temu sesjowaliśmy. Również przy żołądkowej. Wniosek - nie było normalnej sesji. Wracając jednak...
Zaczęło się ładnie, od toastu za zdrowie kumpla. Zaopatrzeni w jednorazowe kubeczki (zdzierstwo jebane, za pięć kubków chcieli prawie 3 zeta!) polaliśmy alkohol. A że pierwszy był od serca, to kumplowi prawie tego wyszło po pół. Pierwszy nigdy nie idzie dobrze, ale że nie piłem już nic mocniejszeo od stycznia/ferii zimowych, weszło całkiem przyzwoicie. Nie można tego powiedzieć jednak o kumplu, który posiedział moment po wypiciu, posiedział, popatrzył... i jak nie puścił spawia obok stolika, to tylko w brech wszyscy dali. Ofkoz to musiało się tak stać - zawsze kiedy ma coś być, kiedy już wszystko jest ustawione, umówione, ustalone... coś się nie udaje. I zawsze z tą samą osobą. To ma nawet jakiś taki wesoły smaczek, nie, żeby wymiociny kumpla miały smaczek...
Potem szło już dobrze. Nim się obejrzeliśmy, pękł cały filipek... zostało 0.7 żołądkowej, której pamiętam jeden kieliszek (kubek), no, może dwa. Na swoje usprawiedliwienie, wysoki sądzie, stwierdzam, że z braku zapoi (no dobra, była, ale nią pogardziłem) zapijałem wszystko browarem. Szybko dość ścięło. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się, poszliśmy.
Gdzie? Za bardzo nie pamiętam. Ale pamiętam, że jeden kumpel (ten, co wymiotował), jakoś nam się zgubił i zdeczka powkręcał nam krzywe fazy tym właśnie zdarzeniem. Potem z tego wszystkiego spisała nas policja... za co? Za chodzenie wieczorem chyba:) Tak spokojnie się zachowywaliśmy, jakbyśmy nic nie pili. A ci o dowody, proszę dowody... ich fux, że miałem przy sobie... skończyło się na formalnym dobranoc.
Następny dzień, oprócz kaca, przywitał mnie czymś w rodzaju depresji delikatnej...
Człowiek się budzi i myśli... że praktycznie nie ma co ze sobą zrobić. Nie trzeba iść do szkoły, nie ma egzaminu, no zwyczajnie nie ma co robić. Fux, że przynajmniej Kochanie przyjechało tego dnia.
Piątek więc upłynął pod znakiem wspólnego wieczorka. Całkiem miłego, nie powiem. Sobota tym bardziej była fajna. Już sama pogoda, od rana słoneczna i ciepła dawała jakiejś werwy.
I niebo... niebo było takie błękitne... To, że jest niebieskie to przecież normalne... ale przeważnie niebo jest mlecznobłękitne, przypruszone przez takie jakby rozmazane chmury, których właściwie nie widać, tylko rozmywają ten prawdziwy lazur w coś pośredniego między szarością i błękitem... niekiedy też niebo ma kolor własnie taki śliczny, totalnie niebieski, ale często też suną po nim chmury, które też zawsze uszczkną coś z całokształtu piękna na ogólną niekorzyść wrażenia. Wtedy jednak niebo było całkowicie niebieskie, od horyzontu, na którym z lazurem nieboskłonu spotyka się zieleń drzew, aż po cywilizacyjne bloki... Wszedzie niebiesko...
Poszliśmy tego dnia z Kochaniem na spacer. Nad jeziorko. Nie, żeby się wykąpać [Kochanie nie umie pływać, powiedziałem Jej, że nauczę:)], ale ogólnie, pobyć ze sobą... droga w pewnym momencie staje się naprawdę przyjemna... idzie się przez las, bez zgiełku samochodów, a potem nad samą wodą... całkiem fajnie. I nawet gorąco.
Wieczorek też był nasz; porozmawialiśmy sobie, pooglądaliśmy Foresta, choć w sumie ja go prawie przespałem [mniejsza o większość]. A potem trzeba było iśćdo domku... i niedziela.. i znowu jakoś rozdrażniony przez to wszystko jestem... znowu nie ma co robić, a nawet jak jest, to nie chce się tego robić... kółko się zamyka i samonapędzająca się, denerwująca maszynka działa...
pozdrawiam
Dodaj komentarz