T(hird) P(erson) P(erspective)
Po przedwczorajszym spotkaniu z Moniką, tą Moniką, myślał, że przez pewien okres nie będzie musiał jej widywać. Nie dlatego, że tego nie chciał, zwyczajnie przeczuwał jakąś dozę odpoczynku od siebie. Wspólne opracowywanie jej bibliografii na wewnętrzną maturę z języka polskiego zajęło w sumie mało czasu, jednak była możliwość porozmawiania. Dziwne, że mu nigdy wcześniej nie udało się ściągnąć jej do siebie w żaden sposób; być może za słabo się starał, boć może w nieodpowiedni sposób... tak czy inaczej wiedział już, że Monika może zrobić wiele, jeśli jej na czymś zależy, tym bardziej, jeśli chodzi o jej sprawę... choć, spójrzmy prawdzie w oczy, każdy człowiek zabiega o swoje sprawy. Rzecz najnaturalniej naturalna.
Wczoraj jednak dzień z Moniką zaczął się od SMSa w stylu, czy on miałby trochę czasu pomóc jej przy komputerze. Obiecał jej to już jakiś, długi, czas temu, ze w przyszłości pomoże jej... czas bliżej nieokreślony znalazł swoje fizyczne ramy właśnie tego, wczorajszego dnia. Jak to z kobietai - trzeba było uwijać się jak w ukropie ze swoimi sprawami, żeby wyrobić się na umówiony czas, a kiedy do niego dochodziło, przychodził SMS, czy możemy przełożyć o godzinę to spotkanie. Lux.
Koniec końców chłopak wyjrzał przez okno - zobaczył czerwoną limuzynę czekającą pod blokiem. Udało sięnawet wypatrzeć na miejscu kierowcy burzę włosów podpowiadających, że to właśnie ten samochód. I rzeczywiście - nałożył w biegu kurtkę, wybiegł przed klatkę i szybszym niż zwykle krokiem podszedł do samochodu, by ostatnie kilka metrów dodatkowo przyspieszyć.
Tak to znalazł się wraz z nią w jej autku; jechali powoli, rozmawiając o mało istotnych sprawach, przedłużeniach wczorajszego wieczoru. Jak zawsze przy niej poczuł gęstą mgłę kobiecych perfum. Bardzo ładną, należałoby dodać. Ona zawsze tak ładnie i silnie pachnie. Tak silnie... aż przywodzą się na myśl niechciane wspomnienia...
Dojechali do jej domu bez problemu. Na najdalszym zakończeniu tej niemalże żywej arterii dróg, odnaleźli nieopisane chałdy białego jeszcze śniegu i zatopionego w nim domu. Dziewczyna prowadziła go wewnętrznymi ścieżynkami do samego domu. O dziwo nie byłoby to takie łatwe w plątaninie białych, wyżłobionych w alabastrze natury dróżek, bramek, fortek i innych. Wreszcie weszli; jego dzień dobry odbio się tylko ciszą w niemalże pustym mieszkaniu. Przy wejściu stało sporo różnych ozróbek... w pamięci mu zapadł drewniany orzeł, nawet ładny.
Dziewczyna zaprowadziła go do pokoju, w którym stał komputer. Od razu powiedziała z widocznym zmartwieniem, że nie włącza się, tylko pipczy. Zanim chłopak zdążył go uruchomić, przyszedł brat Moniki, który w krótkiej rozmowie rzucił mimochodem, że ktoś kiedyśmajstrował przy baterii od biosu. Rozwiązanie było oczywiste.. po krótkim rozbebeszeniu komputerka i miast skalpela użyciu starego, dobrego śrubokręta - chodził jak cacko. Potem szły pod magiczne rączki kolejne rzeczy, które to nie chodziły. I w ten sposób przeinstalowało się winampa, doinstalowało potrzebne kodeki do filmów, etc...
Cały pobyt u Moniki był dość ciekawy. Nie z racji wykonywanych czynności, bo te, do znudzenia, były powtarzane przez niego dziesiątki razy. Ale zważając na dość burzliwą przeszłość uczuciową związaną z tą osoba, teraz nie czuł przy niej nic więcej, niż chęć pomocy koleżance z klasy. Jej zapewne niecelowe przysuwanie się do niego, prawie że przytulanie, delikatna rozmowa o błahostkach. I podziękowania na zakończenie pracy, dwuipółgodzinnej zresztą. Dostał czekoladę... ot taki słodki rodzaj zapłaty za to. To przywiodło mu na myśl bardzo ciepłe wspomnienie zeszłego roku... mignęło mu już, kiedy wchodził do pokoju przez dość wąski korytarz...
Zima, około stycznia.. trzeci tydzień, być może czwarty tego mroźnego miesiąca. On u niej, ona w jego głowie, mocno zakorzeniona, boląco, prawie że w niemożliwy sposób. Jej wołanie... korytarz, ten sam... urodziny... prezent... wszystkiego najlepszego... trzy, klasycznie polskie buziaczki... i ta wielka, rwąca chęć pocałowania.. prawdziwego, mocnego, namiętnego pocałunku... lekko brutalne przyciśnięcie jej do korytarzowej, niebieskiej ściany, uwięzienie rączek w przegubach, dociśnięcie ich do ściany i wykradnięcie pocałunku przy ludziach będących w domu,zarówno znajomych w jej pokoju, jak i jej rodzinie.. wszyscy gdzieś rozrzuceni po domu i my... my, których nie było. I nie będzie.
Ale to było tylko wspomnienie, szybkie jak mrugnięcie oka, którego ona nawet nie zauważyła. Nie mogła. I dobrze. Bo teraz to wszystko co było w nim zamarzło a na skostniałym, twardym jak żelazo podłożu wyrósł ktoś nowy, nowe uczucie.
Uczicie, do którego teraz musi tęsknić, gdyż jego dziewczyny potrzebujue jakaś koleżanka w mieście, w którym się uczy. Szkoda... tym bardziej, ze weekend, w który się spotkają będzie czasem świątecznym, wielkanocnym. U niego rodzina, nie pozwalająca prawie że na nic; u niej...? Trudno pwiedzieć. Ale wstępnie nie maluje się to za kolorowo. Trudno.. trzeba czekać...
www.patryk-rip.mylog.pl
Ty nic nie traisz, a możesz zyskać.
Dodaj komentarz