Urodziny
Mialem wczoraj takie klasyczne, urodzinowe przyjęcie. Wiadomo, osiemnastka, trzeba zaprosić conajmniej kilka osób, jak rodzina, chrzestni. Właśnie, chrzestni. Matka chrzestna pojechałą zachlebem do Stanów, więc jej nei było. Jednak przyszedł Chrzestny. Człowiek niesamowity, który wywarł na moje życie olbrzymi wplyw. I choć nie spotykałem się z nim często, to był dla mnie w jakimś sensie ojcem, którego nigdy nie miałem. Nie był kimś, kto bezpośrednio kieruje postępowaniem, który karci za złe i wynagradza za dobre. Był wzorem, niedościgłym, nieosiągalnym. Chyba wyniosłem go na piedestały w moim młodym życiu. Jednak zawsze mi imponował. Był takim... hm.. jakby to określić? Chyba nie potrafię, w kilku słowach się nie uda. Jednak kiedy się spotykaliśmy, czułem się jakiś wyróżniony. Przeważnie była to moja mama, jego żona, on i ja. Niekiedy się spotykaliśmy u nas w domu, niekiedy nad jeziorem. Pamiętam, że wtedy chodziliśmy na ryby. I choć nie wychodzilo mi to zabardzo, to on konsekwentnie je łowil, był w tym dobry, widziałem, że to lubi, że się przy tym jeszcze dodatkowo uspokaja. Właśnie, zawsze był spokojny, łagodny, totalnie łamał ten stereotyp faceta, jaki krążył - ktoś nerwowy, zalatany, nieprzejmujący sięwieloma rzeczmi. On był inny, zawsze miły, wesoły względem mnie...
Przyszedł wczoraj. Nie widziałem się z nim doś dawno. Mały paradoks, bo moja wioska liczy wg ostatnich doniesień około 20 tys ludzi, więc nietrudno jest się spotkać, ale wiadomo - ludzie są zalatani, zabiegani, nikt nie ma na to czasu. Ale wczoraj był, wczoraj był czas, i był on. I bardzo się cieszyłem, że przyszedł. Właśnie dlatego. Chciałem napisać, że się nie zmienia, ale to nieprawda, zmienił się, ale to życie go zmieniło i tylko powierzchownie. W środku nadal ten sam człowiek. Widziałem jego twarz naznaczoną życiem i ciężką pracą. Właśnie taki jest - ciężko pracujący, i to nie że "cięzko" pracował, po prostu jego zycie to jedna, wielka harówka. Pracowal, od kiedy pamiętam, gdzie się dało i ile się dało. Widze, jak praca go powoli zabija, jak wykańcza go, męczy już. Patrzę na niego i podziwiam. Chyba nie potrafiłbym być taki, jak on. Nie potrafiłbym tak robić przez całe życie, mieć takie męczące życie.
I właśnie wczoraj się z nim spotkałem. Z tym świetnym, poczciwym człowiekiem. Jak to urodziny dostałem kasę, od niego jeszcze monetę. Podobno zbierał takie całe życie. Podarował mi Piłsudzkiego, dużą dziesięciozłotową monetę z 1935 roku. Szczere srebro, podobno jedna z cenniejszych monet, jakie miał. Powiedział, że mi jej nie żałuje, niech mi przyniesie szczęście. Dał mi cząstkę swojej pracy, cząstkę siebie. Będę go mieć przy sobie.
Dodaj komentarz