Wtorek
Dzień, zaczynający się od porannej kłótni (wymiany zdań:) ) z qmplem, odnośnie pisania projektu. Dwie różne koncepcje. Niestety mój indywidualizm odrzuca wszelkie formy narzucenia mi jakiejkolwiek woli, poza swoją własną. Tak czy inaczej, ostatecznie poszedłem na pewnego rodzaju ustępstwo, aby nie wprowadzić większego zamieszania do grupy, niż to potrzebne. Znowu zapierniczanie, cztery bite godziny.
Początkowo poszedłem do qmpla po kilka materiałów do pisania wstępu, którym się ostatecznie już zajmuję. Potem runda po mieście: odebrać zdjęcia dowodowe, wpaść do biblioteki, do banku wpłacić kasę dla kolesia na konto, do matki do pracy - kupić kartę do telefonu, pogadać o duperelach. Potem znów robota - "wycieczka" na granicę do komendanta tego całego przejścia. Kiedy szedłem z qmplem na wyznaczone miejsce, z którego mieliśmy jechać na granicę, czułem, że to będzie beznadziejne. Choć mieszkam od tego przejścia całe 3 km, to nigdy tam nie byłem, jednak jakoś niespecjalnie mi się chciało odwiedzać to miejsce. Mokry śniego-deszcz zacinał pod niezłym kątem, źle się szło, wiatr wiał: zimno, szaro, nudno. Jednak doszliśmy na miejsce. Okazało się, że zasuwamy tam dwoma samochodami. Mogliśmy z qmplem wybrać. Wybrałem ten, w którym o dziwo siedziało Kochanie. Usiadłem obok Niej, obdarowała mnie miłym uśmiechem. Zrekompensowało mi to wszystkie uniedogodnienia związane z przejażdżką. Droga powrotna była trochę bardziej... zabawniejsza na swój sposób, ale to nic.
Wysiedliśmy po kilkunastu minutach koło domu kumpla. Zaprosił mnie i Monikę na herbatę do siebie. Nie odmówiłem, choć nie przepadam za kolesiem. Za to przepadam za Nią.
Posiedzieliśmy jakiś czas. Wypiliśmy herbatę. W międzyczasie zauważyłem, że ten właśnie kumpel ma zajebistą matkę. Trudno to wyjaśnić, poza tym za dużo musiałbym pisać sytuacyjnych rzeczy, w których ciężko ująć sedno sprawy, a ich wynikiem w najlepszym wypadku byłaby "steorotypowa" mama. Tak czy inaczej, jest niezła.
Kiedy siedziałem u kumpla, Ona coś tam robiła przy kompie; nachyliła się w taki sposób, że jej dżinsy odsłoniły fragment bielizny. Kiedyś byłem trochę dziki na tym punkcie, dziki, znaczy że lubiłem patrzeć na takie excesy. Teraz też, popatrzyłem na to z lekkim uśmiechem, jakbym patrzył na bieliznę siostry. Rozbroiły mnie jej kolorowe majteczki. Normalnie rozwaliły:)
Nie doczekałem się jednak kontynuacji zaczętej dziwnie wczorajszej rozmowy na temat zawartości mojej dyskietki. Nie bylo totalnie nic, a nic podniesione do n-tej potęgi nadal pozostaje... zerem. Szkoda, może nie było czasu, może nie wiedziała co powiedzieć. Nie naciskałem. Ktoś tu, na blogu, poradził mi, żeby nie robić nic na siłę. To jest jakieś rozwiązanie, jednak prowadzące do bierności, bierności, która... rozbija. Chyba Ją zaproszę jutro do siebie.
Obserwując innych gubię się, pośród uśmiechów, których szczerości nie mogę odgadnąć gubię się, pośród ludzkich, normalnych chyba zachowań, gubię się.
Dodaj komentarz