"Słodki dzieciak"
Każdy dzień to walka, każdy... Nie wiem, dlaczego tak rozpoczynam ten wpis, ale to mi utkwiło w głowie. Skąd utkwiło? Nie wiem, nie obchodzi mnie to.
Kolejny blog. Kolejne myśli. Choć to nie to samo już, co poprzedni blog, w którym pisałem dość dużo i często, to dobrze mieć taki pamiętnik. Dobrze, bo zawsze można tutaj zajść i napisać kilka słów, kilka myśli. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że nikt nie zna adresu tego bloga (no, poza Tobą, SF :), ale nikt z mojego otoczenia. Podoba mi się też to, że nie zagląda tutaj chyba za wiele osób...
Szkoła dziś rozpoczęła się jak zawsze - nudno. Jednak już przed polakiem, tj. drugą naszą lekcją, zauważyłem jedną nieprawidłowość. Monika nie była wesoła tak, jak zawsze. Ona jedyna zawsze mnie napędza, tą swoją energią, optymizmem, który bierze sam nie wiem skąd. Wszędzie się widzi, że ludzie są zgarbieni od problemów, od kłopotów, nie chce im się żyć, wygladają jak zombi w szarej metropolii, przechodząc obok nas, jeżdżąc w autobusach i tramwajach. Nawet ja niekiedy się wtapiam w tłum i staję się przybitym ziemskimi ciężarami człowieczkiem, ze spuszczoną głową i myślami zawieszonymi gdzieś między "jest", a "będzie". Zdarza mi się mieć zły humor, jak zauwazyłem to nawet często. Szczególnie jak wracam do domu... Powinno być na odwrót, ale nie jest. Jednak właśnie Monika jest zawsze uśmiechnięta. I to notabene ten uśmiech mi daje siłę i wiarę w to, że "coś" jeszcze muszę odkryć, coś dopracować w sobie, żeby być taką osobą, jak ona, takim człowiekiem. Jej wesołość nie jest jednak tą, jaką obdarowują mnie inne osoby, inne dziewczyny, te "słodkie idiotki", które próbują być lepsze, niż są naprawdę, pokazując swą domniemaną skromność, przejmowanie się innymi i ich problemami, chichocząc jak hieny przy każdym, nawet beznadziejnie powiedzianym słowie, choćby nie wiem jak głupim. Patrząc na nią widzę, że jest wesoła, po prostu cieszy się życiem. To mnie napędza. Nie jakiś uśmiech, jeden czy drugi, bo to zjawisko, nawet wymuszone jest widoczne na każdym kroku. Jej aura wpływa na moje członki kojąco. Od razu przypomina mi się wycieczka do planetarium, na której zdychałem z powodu mojej choroby lokomocyjnej. Kiedy tylko ona przy mnie usiadła, jakoś mi się poprawiło, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ale dość o tym, bo jeszcze uwierzęw to, że się w niej zakochałem...
Dziś wlaśnie przed polakiem nie było tego ślicznego uśmiechu na twarzy Moniki. Zauważyłem to stojąc z qmplqmi. Ona siedziała z lekko spuszczoną głową przy ścianie, trzymając na nogach zeszyt, który miał chyba imitować wrażenie jej nauki. Popatrzyłem jej w oczy, kiedy na mnie spojrzała, co się zresztą dzieje dość często. Zauważyłem tą popularną szarość w jej źrenicach, która połączona z brakiem wesołośći na twarzy dała odcień takiej pustki... prawie niewysłowionej. Wykrzesałem z siebie lekki uśmiech, który jakby ją pobudził. Kąciki jej ust się lekko uniosły, aż wreszcie, tak jak kiedyś, odsłoniła swoje białe ząbki. Wiedziałem, że coś jest nie tak, że ten stan jest przejściowy, a jej sercem miota jakiś zły duch, który nie daje spokoju. Widziałem to w jej oczach.
Na którejś przerwie spytałem dlaczego jest taka smutna. Po chwili ciszy z jej strony powiedziała, że "może mi kiedyś powie o co chodziło". Nie nalegałem, nie lubię pomagać na siłę. Odparłem, że nie ma sprawy i niech nie spieszy się z odpowiedzią dla mnie. Dość zdziwionym głosem spytała, jak poznałem, że jest w takim stanie. Po prostu.
Na PP, keidy se siedzieliśmy i rozwiązywaliśmy, a raczej bawiliśmy się w jakieś zadanka, odwróciłem się do niej, co zresztą dość często czynię, gdyż jej ławka stoi akurat za moją. Znowu zauważyłem ten smutek. Ponownie się uśmiechnąłem, dla niej. I tak, jak wcześniej, tak i teraz "odwzajemniła" to. W pewnym momencie powiedziała do koleżanki siedzącej odok jedno zdanie, które utkwiło mi w głowie: "*** to taki słodki dzieciak, co nie Majka?".
Może i jestem słodki dzieciak.