Słowa...
Zaczął się już we czwartek... Ptyśka miała rekolekcje, więc przyjechała do domu wcześniej.
Ostry LOL był, jak poszedłem z Nią do kościoła:) Wpadliśmy do świątyni koło 18tej. Była msza jakoś na tą godzinę, nie wiem czy w całej Polszcze tak jest, przynajmniej u mnie tak jest:) W sumie było nudno... ale zmieniła się mozaika w szybach, nawet ładnie teraz wygląda. Poza tym cholernie zmarzłem. Ludzi dość mało, zajęliśmy jednak na samym końcu miejsca stojące. Na początku był koniec jednej mszy, poczekaliśmy moment i była kolejna. Najpierw czytał coś jakiś chłopaczek, ale tak niewyraźnie, że ja nawet nie mam pojęcia o co mu chodziło. Potem chłop w fioletowej kiecce, czytał o winnicy przypowieść. A ogólnie to nie wiedziałem w ogóle co się robi i kiedy: oni klękali, ja też, oni się żegnali, ja też, oni robili 3x znak krzyża, ja się żegnałem:) Normalnie beczka w tym kościole:) Nawet fajnie było odwiedzić tą zimną pieczarę.
Czas mijał niesamowicie szybko, jak zresztą zawsze.. miło i błogo, sielsko, anielsko... aż do niedzieli... a w niedzielę... nie, nie pożegnanie, niedziela była dla nas. Ptysiek miał iść na badanie krwi, troszkę zdrówko Jej szwankuje, ale jak na mnie: wszystko będzie ok. A więc niedziela była dla nas... początkowo spacer, na który znowu poprzez perswazję zostałem brutalnie wyciągnięty. Myślałem, że nie jest tak zimno na dworze... było:) Zmarzłem troszq, ale co...? Ja powiem, że zimno? Powiem, że nie ma sprawy, możemy jeszcze raz się przejść... jak zawsze.
Za to potem gorąca herbatka na moich włościach, jakiś program w TV... jak zawsze program... Jakby kogokolwiek obchodziło to, co właśnie leci. Początkowo nieco sztywno [Ptyś się chyba nieco mamy przestraszył mamy... a może tylko ja Ją nieco nastraszyłem mamą?:)], ale po niedługim czasie atmosfera nieco się rozprężyła.
A kiedy to nastąpiło, było bardzo przyjemnie. Bardzo bardzo. Aczkolwiek usłyszałem jedno słowo, które mnie bardzo zasmuciło... w pewnym momencie, kiedy się tak do Niej mocniej przytuliłem, niewiele mi brakowało, żeby uronić łezkę... a wszystko o to, że niby powiedziałem Jej przedwczoraj, że się z Nią męczę... zabolało mnie to, nie powiem. Po krótkiej rozmowie i wyjaśnieniach wszystko zostało wyprostowane.
I niedługo potem po raz kolejny powiedziałem dziewczynie, na pewno odpowiedniej, bardzo ważne słowo... i taką samą ripostę usłyszałem z Jej ust. Z dodatkiem Już się nie boję tych słów.