Bez tytułu
Dzisiejszy dzień to kolejny z przełomów... ogolnie mozna brać pod uwagę te aspekty i okrzyknąć go jednym z 'tych' dni... koniec wakacji... początek roku szkolnego... wyjechała Natalka... wszystko się zaczyna spiętrzać...
Znowu te same twarze na codzień, te same ograniczające twarze...
Wpadł kumpel. Dałem mu prezent na jego 18... porozmawialiśmy ogólnie o tym wszystkim... zagaił o Natalkę.. niby jak wyobrażam sobie to, że ona tam, a ja tu... powiedziałem, że nie wiem, że będzie jak będzie... ale zacząłem myśleć... powrót do szkoły - powrót do rozmyslań. Znowu spotkania z Moniką... wspomnienia... na dodatek się dowiedziałem, że Renata, moja była, będzie u kumpla na osiemnastce... dziwne... nie wiedziałem, że ona... po prostu dziwne...
Natalka wyjechała... a ja to niemalże w sobie olałem... w sumie nie stało się nic wielkiego... przyjedzie w weekend, czyli za 3 dni... trzy dni, które zapowiadają coś większego... może kolejne motywy z serii 'cierpień'? Jakoś znudziło mi się zaczynanie jakiegoś związku i od razu doznawanie bólu z tego powodu. Chyba nie tędy droga...
Nie wiem jak się zachować w stosunku co do niektórych ludzi z klasy... rzeczywiście moje do nich podejście zmieniło się w niektórych przypadkach o 180 stopni... i nie wiem teraz, co zrobić.. okazując im swoją niechęć skrzywdzę przez to inne osoby, a tego nie chcę... wszak muszę strzec jednej tajemnicy... więc pozostaje mi tylko obłuda...?
Sprawy szkolno-techniczne... zaczynamy rok semestralny... a ja nie wiem z czego mam zdawać maturę, o! A najlepsza część tortu to to, że się tym nie przejmuję...
I w takim właśnie dziwnym poczuciu piszę tą notkę... dużo się dzieje... coraz większą prędkość osiąga mój życiowy pociąg, który nie wiem dokąd zmierza... może nawet nie chcę wiedzieć..? Tak czy inaczej chyba zaczynam wiedzieć, co oznacza 'rozumieć'. Zaczynam rozróżniać i pojmować to, jak kiedyś rodzice mówili, że jestem za młody, żeby zrozumieć niektóre rzeczy.. bo te są 'dla dorosłych'... I gdybym mógł, wolałbym nie rozumieć... najgorsze w tym wszystkim jest to, że to my sami zmuszamy siebie do rozumienia... zazwyczaj za wcześnie, za szybko i w najgorszym czasie... i nie mamy mocy sprawczej by cofnąć czas...
Gdzieś w sobie próbuję zbudować coś, co zawsze stało we mnie jak niewzruszona budowla... jednak każda budowla zaczyna się sypać.. kruszyć kamień po kamieniu... wiedzieliście, że nasza cywilizacja, a raczej jej architektura dopuszcza osuwanie się budynków o ok. 17 cm na sto lat...? Moja budowla jednak nie zachowywała się tak... znam ludzi, którzy swoje budowle próbują podtrzymywać za wszelką cenę... i wiem, że moja upadła zwyczajnym tchnieniem... jakby coś ją popchnęło... to się chyba zaczęło od Moniki... a potem leciało, leciało... nabierało rozpędu... i chyba się rozpadło... a teraz się toczy... dalej i dalej... a ja nie wiem kiedy się zatrzyma...
Próbowałem znaleźć fundamenty tej budowli... ba! Nawet mi się udało... jej podstawa zawsze była niewzruszona... i zawsze potrafiłem odnaleźć w sobie stałą, która pozwalała odnaleźć coś.. moc... coś, co mi pomagało... zmagać się z tym wszystkim...
Nie lubię takich emocji, jakie teraz mam w sobie.. może właśnie dlatego w tym momencie piszę..? Żeby się ich pozbyć...? To, co zawsze mnie podpierało, zamazuje się.. staje się jakieś niewyraźne, jak za mgłą... nieuchwytne nie tyle oku, co czuciu... I wypełnia mnie dezorientacja...
W ogóle nie wiem co dzieje się na moim drugim, kobiecym froncie... mianowicie u Marty... dziś wyskoczyła z dziwnym textem na gadu... rozmawialiśmy o czymś, a ona powiedziała, że chciałaby mieć dziecko.. rodzinę, męża... ogólnie chyba chodziło o coś, do czego mogłaby wrócić... mówiła coś, że nie żałowałaby, gdyby 'wpadła'... oczywiście nie znaczyło to tyle, że chce to zrobić... po prostu wpadł jej do głowy 'głupi pomysł', jak sama to określiła...
Nie wiem czy nie powinienem być szczery względem niej w tej sprawie... z drugiej strony jeśli jej powiem, wiem, ze nastawię się całym sobą na Natalkę... a jeśli z nią nie wyjdzie znowu będę przybity... pozostawiając 'drugi front' potrafię się do tego wszystkiego jakoś bardziej zdystansować... spojrzeć z każdej ze stron... umiem zauważyć, że Natalka nie jest aż tak ważna... zawsze zostaje coś innego... i z drugiej strony - jeśli coś się popsuje z Martą, jest Natalka...
A może to jest myślenie w stylu - Natalka na teraz, Marta na potem..? Tylko czy potem nie będę tęsknić za 'teraz'...? Ale na dziś dzień wychodzi na to, że Natalkę zostawiam sobie na czas trzeciej klasy... potem, studia, zapewne kontakt się poprawi z Martą...
I po co ja się w to zagłębiam..? Po raz kolejny... jakby to miało jakiś sens...