Niedziela... obudziłem się około dziewiątej. Ostatni dzień ferii. Poleżałem jeszcze. Leżenie zamieniło się w drzemkę prawie do dwunastej. Wstałem. Jednak dziś nie do kompa od razu. Poszedłem do kuchni. Mama wróciła z jakimiś torbami, zakupy, coś na obiad. Usiadłem. Zaczęliśmy rozmawiać. Nieczęsto się namto zdarza. Nieczęsto jest ku temu okazja, każdy zabiegany, etc. Nieczęsto jest też ochota. Jednak teraz była, była ochota, był czas, było wszystko. Usiadłem na stołku, mama coś robiła, coś do obiadu. Zaczęliśmy rozmawiać, o róznych rzeczach. Zeszło na siostrę. Potem ja zacząłem mówić. Ogólnie, o wszystkim. Potem zszedłem na temat tego, co chciałbym robić po szkole...
Otóż prawda jest taka, że nie wiem, co chciałbym robić. Właściwie nie chcę się podporządkować temu wszystkiemu, jakby to można popularnie nazwać - systemowi. Mdli mnie, jak myślę o moim życiu w kategoriach początkowej nauki, zarobku, zakładania rodziny. Między tym wszystkim jest szukanie szczęścia, którego osiągnąć po prostu nie można w tym całym syfie. Jeżeli juz je zdobywamy, to tak boimy się je stracić, że przyprawia nas to o wrzody. Koćzy się jednak na tym, że nie ma szczęścia, jest frustracja.
Nie widzę siebie w tym wszystkim. Niewiem, czy naoglądałem się telewizji, czy jestem po prostu pod tym względem wypaczony, ale czuję, że nei spełnię się w tej roli. Nie chcę zapierdalać jak wół do 65 roku życia, żeby potem dostawać marną emeryturę, która zresztąi tak nei będzie potrzebna, bo i tak do grobu się położę. Poza tym widzę to, czego nie widać i wydaje mi się, że poza tym popularnie zwanym "spełnieniem", pod którym kryje się dobry start, szkoła, nauka, dobrze płatna praca, założenie rodziny, itd., jest jeszcze coś. Coś, czego nie osiąga się pracą dla szefa, płaceniem podatków... Chcę to poznać. I napewno nie w Polsce. Chcę się stąd wyrwać. Nie do kosmopolitycznych, dobrze rozwinięych państw, chełpiących się swoim potencjałem gospodarczym. Na pierwszy rzut oka to głupie, nawet mi się to takie wydaje, kiedy o tym myślę, ale taką prawdę chyba znalazłbym gdzieś w Azji. Chciałbym dostać się do jakiegoś klasztoru, zamieszkać z mnichami, poznać ich życie, ich prawdę, ich filozofię. Nawet mi sięto wydaje nieziszczalne. Ale coś mi mówi, że tak powinno być. Chciałbym po prostu zamieszkać z takimi ludźmi, oderwać się od całej cywilizacji, nauczyć się czegoś od nich.
Każdy mówi o stawaniu się mężczyzną. Zalicz panienkę... posiadaj kasę... Co to wszystko jest? Jak na mnie totalne nic. Chcę stać się mężczyzną, nie w taki sposób. Chcę dojrzeć w życiu jakąś prawdę, chcę dojrzeć sens. Tutaj tego nei zrobię. Poza tym moja młodość dodatkowo rozgrzewa mi krew w żyłach, pcha gdzieś w nieznane. A nieznane to to jest, tak jak wielkie ryzyko. Z tego, co wiem, gdybym pojechałdo takiego Tybetu, musiałbym jechać około tygodnia samym pociągiem do Mongolii, stamtąd dopiero do Tybetu. W nieznane, wśród nieznanych ludzi. W nieznaną kulturę, w nieznany język. Z chęcią. Tylko z tym.
Tak, to wydaje się szaleństwem, dodatkowo dla wzykłego czytelnika. Jednak to nie jest mój świerzutki pomysł, myślałem już o tym jakiś czas. Jednak nawet teraz nie jestem przekonany. Rozważam wszystkie "za", wszystkie "przeciw"... Hehe... rozważam... 18 lat, człowiek decyduje o sobie. Dobrze, że pod tym względem mam matkę w porządku. Rozmawiałem z nią dziś o tym... Początkowo traktowałą to jak żart... potem powiedziałem jej co i jak, ogólnie o wszystkim, że nie chcę tak żyć, jak wszyscy, że chcę sięwyrwać i to nie do miasta, żeby rzucić się w wir systemu, ale dokładnie w innym kierunku. Coś mnie ciągnie... Zastanawiam się, czy mi "przejdzie"...?
Ferie, dobiegają końca... Szkoda. Najbardziej będzie mi brakować tego, że mogę spać sobie do 12... Nie lubię wstawać rano, mam wtedy jakieś głupie myśli. Spałem. Bylo już dość późno, około 12. Coś mi się śniło... Dobrze nie pamiętam co to było. Za bardzo się nawet tym nie przejmuję. Obudziłem się, wyrwałem ze snu; nie otwierałem oczu. Lubię sobie w takim momencie pomysleć, człowiek jest spokojny, nie martwi się o nic. Jest świadomość, że jest się samemu w domu, żadnych większych obowiązków nie ma, więc leży się dalej... Pod kołderką ciepło, miło, nie chce się wstawać... Nachodzi człowieka niekiedy taki ciekawy stan. Jakby się spało, jednak ma się niejako świadomość tego, że to nie sen, żę się już obudziło. Nachodzą wtedy człowieka różne myśli. Stają się realistyczne, jakby się było tam, gdzieś tam, o czym się własnie pomyślało. Pomyślałem o Niej. Wyszło samo z siebie. Może nie samo z siebie, dawno w sumie jużo Niej w "taki" sposób nie myślałem. To te gadki na forum katolickim. Za dużo wacałem myślą do Niej. Teraz Ona przyszła do mnie. Widziałem Ją, siebie, nas razem. Byliśmy na jakimś zielonym wzgórzu, lato, ciepło, latają motyle, lazurowe niebo, pojedyncze chmury leniwie po nim ciągną; leżymy wśród zielonej trawy, wśród letnich zapachów, patrzymy w niebo. Znowu patrze na Nią. Patrzę mimowolnie, wtedy i teraz. Chciałbym kiedyś czegoś takiego doświadczyć. Wiem teraz, że cieżko będzie mi o Niej zapomnieć. Odznaczyła się w przeszłości znyt wielkim znakiem, bym teraz mógł od tak zapomnieć. Zastanawiam się, czy kiedyś zapomnę...? Na forum jedna osoba zapytała mnie, czy liczę jeszcze an miłość w swoim życiu, i na zapomnienie o Monice, Odpowiedziałem, że aktualnie nie widzę dla siebei takiej możliwości, ni zakochania się, ni zapomnienia. Jednak jeżeli miałbym spotkać takąosobę, musiałaby być naprawdę niezwykła. Jak dziecko - jeżeli chce się zapomnieć o jednej zabawce, trzeba dać lepszą zabawkę. Tak samo ja muszę spotkać lepszą dziewczynę. Może wystarczy znaleźć kogoś podobnego, z jedną, istotną różnicą - ten ktoś mnie pokocha. Nie będe mu obojętny, nie będę kolega, przyjacielem. Przyjaźń, która staje się ochłapem w grze o miłość, przyjaźń, która staje się znienawidzoną odmową na coś, na co się miało ochotę. Na bycie razem. Jasne, przyjaźń jest piękną rzeczą. Ale będąc bliskim przyjacielem, facet przynajmniej, nie może zapomnieć o uczuciu, które jest w nim. To nic, że kobieta powie: "nie". Będąc "przyjacielem" przebywa się z tą drugą osobą, rozmawia, poznaje, a w zauroczonym człowieku kwitnie nadzieja, nadzieja, która potem boli, i choć boli bardzo nie daje możliwości odwrotu. Teraz to wiem; jeżeli miłość wzrośnie za bardzo, człowiek się staje jej niewolnikiem. Bardzo delikatna granica, bardzo subtelna różnica... Mądrości potrzeba, aby się poznać na różnorodności odcieni uczuć, jeszcze większej, żeby je opanować.
Rzeczywiście, nie odpisała na tego SMSa wczoraj. Odpisała za to dziś. I nie powiem, że mógłbym się z tego cieszyć. Napisała coś o tym, że bawiła się na na ostatki w jednym z klubów. Że teraz jest u babci, że choruje, jak to powiedziała, "teraz to coś poważnego". Zmartwiłem się. Napisała, że leży u babci, że jest słaba jak nigdy przedtem. Mam nadzieję, że to nic poważnego. Choć miałem o niej zapomnieć, po części mi się to udało, to martwię się. Po prostu się martwię...
Myślałem... Może nie... wypiłem z kumplem kilka browarków... nachodzi mnie przez to jakaś wena do pisania/myślenia (sorki za błedy, jeżeli takowe się pojawią...). Do tego PFK "Kinematografia" i cichy odgłos kręcącej się płyty w czytniku wieży... Miałem już chyba nie pisać. Chybamiałem w cholerę rzucić pisanie bloga. Za dużo mnie to kosztuje. Za dużo musze wywlekać, roztrząsać, mysleć. Inaczej bym zakisił to w sobie, może byłoby łatwiej?
Siedziałem i obadałem walentynkę... Od Mmoniki. Nie wiem ile już ona dla mnie znaczy... Pamiętam czas, kiedy czytając tą kartkę odzywały się we mnie niesamowite uczucia, coś targało moim wnętrzem, czułem to, namacalne uczucie siedziało we mnie. Teraz czytam: "W dniu świętego Walentego życzę Ci duuużo miłości i spełneinia wszystkich marzeń", "Nie bój się kochać. Wspomnienia zostają na zawsze", i P.S: "Dziekuję za wszstko". Teraz sam nie wiem jak się do tego odnosić. NIe wiem ile to dla mnie znaczy. Może mało, może dużo. Po prostu nie wiem. Wiem jednak, że kiedy czytałem te słowa, kiedy pomyślałem o niej, coś się we mnie przebudziło, nie uczucie, nie postanowienie... wspomnienie, właśnie to się we mnie obudziło. Jakieś słabe, nie umywao się do mojej "miłości". Ale było, poczułem je. To COŚ znaczy, znaczyt tyle, że nie będzie mi tak łatwo się z nią pożegnać.
Wyslaem do niej dziś SMSa, zapytałem jak spędza ostatki. Nie otrzymałem odpowiedzi. Pierdole to wszystko.
A więc dojrzałem do tego... Dojrzałem, to może nie do końca dobre słowo. Po prostu doszedłem do pewnego momentu, w którym wiem, co muszę zrobić, by nauczyć się z tym wszystkim żyć. Gdybym dojrzał, zapewne nie robiłbym tego. Może odzywa się we mnie jakaś egoistyczna część...? Może zawsze do tego cała ta machina dążyła? Tak czy inaczej wiem, co zrobię. Wiedziałem to już dzień po tych SMSach. Miałem w sobie niewysłowiony gniew do Niej. Jeszcze nie czułem do Niej czegoś takiego. Byłem po prostu wściekły, chyba się tego przestraszyłem. Nadal jestem zły. Czuję się przez Nią w jakiś sposób wykorzystany. Bardzo delikatną granicę musiałbym poruszyć, żeby dotknąć sedna sprawy, za późno jest, by o to zabiegać. Tak czy inaczej pomyliłem się. I Właśnie dlatego umrę...
Umrę, a Ty, Kochanie, umrzesz razem ze mną. Zstąpimy razem do ciemnego grobowca, przyytulę Cię, nie będzie zimno. Przykryje nas całun mojej nienawiści. Okryje szczelnie nasze ciała. Zabiję Cię. Chyba już nie żyjesz, choć o tym nie wiesz. Jednak nie zmartwychwstaniesz. Nie dam Ci tej możliwości. Nie będę przez Ciebie już cierpieć, jak to się działo przez ostatni czas. Zginiesz na moich oczach, z moich myśli i w nich właśnie dokończysz żywota. Czemu pytasz? Bo tego chcę. Jak pytasz? Najlepiej, jak tylko można sobie to wyśnić. Wypaczę Twój obraz w taki sposób, znajdę w Tobie takie cechy, które mnie odwiodą od Ciebie. Już mi w tym pomogłaś. Już uniosłaś nad nas ten oręż. Nawet nieświadomie... Wezmę razem z Tobą nagą nawet klingę i cisnę ją w nas. Już nic nie będzie...
Nic już nie będzie tak, jak dawniej. Twoja śmierć sprawi, że nie wspomnę Cię jak jeszcze niedawno. Ja też umrę. Umrze ten chłopak, który tak bardzo Cię kochał. On nie może żyć razem ze mną. Już chyba nie żyje. Może gdzieś jeszcze się wykrwawia, leży na chłodnej posadzce Twojego nieświadomego umysłu, na ciemnym granicie Twojego serca, które go odrzuciło. Ty chyba nawet o tym nie wiesz. Chyba nie wiesz, jak bardzo moje serce się do Ciebie wzniosło. Nie masz pojęcia gdzie byłem, co widziałem, czego doświadczyłem i co przeżyłem. Ty widziałaś tylko przeszkody, może nie widziałaś przez nie nawet mnie. Niech tak się stanie. Umrę, dzięki Tobie, nie licz na zmartwychwstanie. Nawet kot ma 9 żyć, ja czuję się gorzej, ja czuję się jak pies. Dziękuję. Spod moich starań, spod tego wszystkiego co Ci ofiarowałem, wzniosła się tylko Twoja odmowa. Zatrzymałaś to wszystko. Zatrzymałaś to, co Ci ofiarowywałem. Podobało Ci się, tak? Więc zatrzymaj to i wiedz, że nigdy więcej nikt Ci tego nie ofiaruje, bo nikt Cię nie pokocha tak, jak ja Cię kochałem. I wtedy wrócisz do tego. To, co teraz dzierżysz obróci się przeciw Tobie. I to na własne życzenie. Nie wiem kiedy to nastąpi, nie wiem, czy będę Cię znać, czy będę chciał Cię znać, ale jestem pewien, że nie zaznasz już takiej miłości. Kiedyś była czysta, doskonała, z czasem się wypaczyła, a teraz doprowadziła do tego, co widzisz. To jednak jest broń obosieczna.
Jednakże jestem Ci wdzięczny, wdzięczny za to, że mogłem Cię poznać. Zza mgły widać jeszcze majaczącą w oddali kobiecą sylwetkę, tak mi bliską jeszcze niedawno, jeszcze zanim podniosła się mgła. Cieszę się, że Cię spotkałem na swojej drodze. Coś mi dałaś: dożywotnią skazę i plecak doświadczenia. Nie, nie fizycznych doświadczeń, zahartowałaś moje serce, wielu, którzy teraz wydadzą mi walkę na serca - przegrają. Może to i dobrze, może i źle. Stało się.
Zmieniłem w sobie Ciebie, zmieniłem niemalże siebie. Nie zauważysz tego, wątpię, żeby ktokolwiek zauważył. Ja też doprowadzę do tego, że sam wreszcie zapomnę co było, a co jest. I w ten sposób dopełni się nasza śmierć, Ukochana. Umrzemy razem, razem w naszym wspólnym padole, prosto z niebiańskich pól, gdzie widywaliśmy razem srebrzące się w oddali wzgórza, schodzimy do ciemnego grobowca, gdzie wkrótce strawią nas robaki. Widzę jescze w Twoich piwnych oczach jak te piękne widoki, o których mówiłem, kiedy trzymamy się za ręce i czujemy to gorące uczucie, zanikają, jak przyćmiewa je czerń spadającej na nas ziemi, grzebiącej żywcem. Nie chcesz? Chcesz dalej żyć obok mnie? Nie... Ty nie możesz żyć, jeżeli tak będzie i ja będę musiał ożyć. A tego nie chcę, chcę mieć normalne życie, nie wegetować przy Tobie jak roślina. Chcę poczuć jeszcze wiatr życia w sobie, chcę poczuć, jak mnie wypełnia. Pamiętasz? Kiedyś przechodziłaś obok podobnej mogiły, leżałem w niej. Wyciągnęłaś mnie. Po raz kolejny wskrzesiłaś. Byłem Ci wdzięczny. Teraz widzę, że to, co we mnie wtłoczyłaś nie było życiem, ale trupiozielonym jadem, który wkradł się niepostrzeżenie w moje żyły i zaczął palić, niewidoczny zabójca, który zakradł się nocą i beznamiętnie zabił. Teraz ja poczekam, aż kolejna osoba przejdzie tędy. Obok naszej wspólnej mogiły. Nie wiesz dlaczego? Żeby znowu ten ktoś mnie wyciągnął. Ale teraz nie truciznę, a krystaliczną wodę wprost z moich niebiańskich, mroźnych szczytów wleje we mnie, jak czyste życie, tryskające i wybuchające zewsząd. I zapomnę... zapomnę, że w mej mogile leżał ktoś jeszcze. Zniknie gdzieś ten wspaniały zapach, który pamiętam jeszcze teraz, zniknie z pamięci ten obraz, którego nadal próbuję się pozbyć... Umrzesz. A ja nie będę tego żałować...
W ten oto sposób dobiega końca ta podróż. Szedłem za Twoim cieniem spodziewając się czegoś, czegoś, co było nieziszczalne, ale próbowałem tego dostrzec. It`s time to say goodbye, my Love.