A więc pierwsze zajęcia będą miały kształt: Sobota:
8.15 – 10.00 Historia państwa i prawa polskiego
10.15 – 12.00 Filozofia
12.15 – 15.00 Wstęp do nauk prawnych
15.15 – 18.00 Ekonomia polityczna
Niedziela:
10.00 – 11.45 Powszechna historia państwa i prawa
12.00 – 13.30 Prawo rzymskie
13.30 – 15.00 Język angielski
To co, chyba jakieś kredki kupię, i plastelinę może, com..? Qrwa, nawet nie wiem co jeszcze:P
Tja... a wczoraj zawitała do mnie inna niewiasta. Z klasy. Praktycznie uczymy się razem od podstawówki.
Bystrzy niech zgadną o co chodziło. Tja, o to samo. Ale ona przebąkiwała o zostaniu u mnie juz jakiś czas. Poza tym tylko na weekend. Musze dobrze porozmawiać z siostrą. Pomysł mi się nawet podoba, bo oboje jesteśmy na tym samym kierunku, podobnie mamy rozpoczęcie zajęć, być może nawet identycznie (problemy z grupami językowymi); zawsze to w stadzie raźniej. Muszę tylko porozmawiać z Kochaniem.
I kto powie, że pieniądze się nie liczą...? A może to tylko możliwości?
Jeszcze jak byłem za granicą, odezwała się do mnie Monika. Fakt faktem, ciężko było chyba to zrobić, bo nawet kumple nie wysłali do mnie ni jednego SMSa. Jej się jakoś udało. Pisała w nim, żebym się odezwał do niej, jak tylko wrócę do Polski. Zdziwiło mnie; może nawet zaintrygowało...?
Kiedy przyjechałem do kraju, jedną z pierwszych rzeczy jaką zrobiłem, było odezwanie się do niej.
Po jakimś czasie wysłała mi kolejną wiadomość. Wyszło na to, że potrzebuje mieszkania na studiach. Chciałaby znaleźć w Białymstoku pracę i zahaczyć się tam na dłużej. Przy okazji wypytała mnie jak mogłaby mieszkać, jakie są mniej więcej warunki, że jej chłopak nie zgodziłby się na mieszkanie w jednym pokoju i tego typu bzdety... Zastanowiło mnie, dlaczego zwróciła się z tym właśnie do mnie... ciekawe...
Dziwnie jest. Wrócić, na nowo po części przyzwyczajać się do kiedyś znanych rzeczy... jakby przypominać sobie zapomniany częściowo sen. Ale jednak, to powraca. Dziw bierze, że nawet takie rzeczy jak pisanie czegokolwiek na klawiaturze sprawiało mi po przyjeździe lekki problem...
Jak było? Tak, pytanie często pada od znajomych. A co odpowiadam? Proste - długo. Prawie trzy miesiące na obczyźnie. Ktoś mi powiedział, że lekko zwalone wakacje. I prawda. Nauczyłem się tego i owego, poznałem troszkę więcej świata niż w mojej wsi zabitej dechami, gdzie nawet net nie dochodzi, poznałem kilku ludzi, naprawdę fascynujących i tak różnych jak niebo i ziemia, wreszcie troszkę języka.
I życia. Tam, gdzie byłem, dojrzewa się o wiele szybciej. Podejmuje się decyzje z zimną krwią, które tutaj, na miejscu wśród ludzi, których znam, zapewne okazałyby się katastrofalne w skutkach. Psychika jest sprawą indywidualną, często pęka, sypie się... obserwowałem wiele z takich przypadków. Poznawałem ludzi, którzy w nieznany dla mnie wtedy sposób naciskali innych i którzy sami byli naciskani.
I tak, dotknąłem swojego dna. Podobno trzeba go dotknąć, żeby potem docenić to, czym się było i to, co się ma. Ja mam nadal to, co miałem. I jestem Jej za to wdzięczny. Wypiłem sporo z kielkicha mojego uczuciowego parteru i... jednak nie jestem z tego zadowolony.
Stało się jak się stało... może podświadomie chciałem, żeby do tego doszło...? Może nawet i chciałem, żeby Ona się o tym dowiedziała ode mnie? Może to był jakiś rodzaj testu...? Nie wiem do końca, ale tam, w tamtym środowisku, z tymi właśnie ludźmi, którzy tam byli, stałem się zupełnie inną osobą.
A tutaj? Kiedy przyjechałem...? Kojarzycie znak Yin i yang? Jeślibym porównał czerń z tym, co było niedawno i biel, którą można by nazwać to, co było przed wyjazdem, byłbym właśnie takim znakiem.
P.S. 8-9 początek moich pierwszych zajęć na Univerku w Białymstoku na prawie zaocznym.
Pozdrawiam.