Właśnie przeczytałem na WP, że ta cała Terri S cośtam umarła...
Sprawa dziwna, bo umarła tylko i wyłącznie dlatego, że jej mąż tego chciał. Wysunął do sądu pozew o odłączenie swojej żony od rurki, która ją żywiła...
Argumentował to tym, że kobieta jest jak warzywo, nic nie czuje, nic nie myśli... poza tym podobno chciała, aby nie była podtrzymywana przy życiu, kiedy coś takiego ją by spotkało w przyszłości...
Tak, mogła tak twierdzić, kiedy była zdrowa, uśmiechnięta, ładna, kochana przez męża; nie kiedy leżała przykuta do łóżka, nie kiedy musiano jej przytrzymywać głowę, żeby była zwrócona w stronę słońca, nie kiedy załatwiała się pod siebie i nie wtedy, gdy nie mogła nawet spokojnie zjeść kotleta.
Tak, czy inaczej sąd przyznał rację mężowi, który uprzednio dostał bodajże jakieś odszkodowanie, czy coś w tym stylu. Tak czy inaczej dostał jakąś pokaźną sumkę, która w pewnej części była jego... a za jej sprawą stał się jego również wypasiony samochód i dom nienajmniejszych rozmiarów.
Jednak to, co on zrobił z kasą, prawdę mówiąc, gówno mnie obchodzi. Ale dziwne dla mnie jest, że wysunął pozew o morderstwo dla swojej żony. A prawo jest skonstruowane jakoś tak dziwnie, że udało mu się. I dlaczego w tym przypadku on, mąż, jest najbliższą rodziną, a rodzice kobiety nie mają zbytniego wpływu na życie swojej córki? To zdeczka poronione...
Jednak odcięli ją od rurki... dziwne to... zwyczajne, mechaniczne... rurka, była w ciele nie ma... było życie - nie ma.
Najbardziej mnie w tym wszystkim ciekawi to, co czuła ta kobieta... tak, napisałem, że podobno nic.. bo mówili tak lekarze, że na podstawie wiadomości na temat jej mózgu wiadomo, że kobieta nic nie czuje. A ile razy to nasza wszechwiedząca medycyna się myliła..? Ile razy śmiertelnie chorzy wychodzili z choroby, byli uleczani? A jeśli ona też czuła, wiedziała co się z nią dzieje...? Przecież kiedy jej rodzice wypowiadali się, że gdy do niej mówili, zmieniało sięjej zachowanie; również ten polski ksiądz miał podobne zdanie...
I jeśli ona wiedziała, że właśnie odcinają ją od rurki, od jej życia? Wiedziała i nic nie mogła zrobić. Wtedy pewnie przeklinała dzień, kiedy niby powiedziała mężowi, że nie chce być nigdy podtrzymywna przy życiu w takim stanie. Moja katechetka powiedziała kiedyś, że kiedy była przy swoim ojcu w chwili jego śmeirci (bodajże rak), nie widziała nigdy wcześniej w człowiekutakiej chęci, żądzy życia jak w nim. I podobno chętnie by się ze swoim ojcem zamieniła na życia.
Być może w Terri też gotowało się życie, rozsadzało ją od środka, ale nie mogła tego nikomu przekazać... zwyczajnie jej ciało się zbuntowało przeciw niej samej, stało się doczesnym więzieniem, celą z wyrokiem śmierci...?
Z drugiej strony - dlaczego nie załatwili jej smierci w bardziej humanitarny sposób? Skoro kobiea mogła coś czuć, dlaczego nie podali jej jakiejś chemii w strzykawce? Tylko patrzyli, 13 dni patrzenia, jak człowiek umiera z głodu. Chyba nie ma gorszej śmierci...
USA - cywilizowany naród, miłujący pokój, sprawiedliwość i prawość... To co diabelskie oddajcie diabłu...
- rodzinka dziś już oficjalnie pojechała, toteż mam czas dla siebie - nauka na maturę - i dla Kochania - dla nas:)
- w szkole wkurwiają ile wlezie, hipokryzja się szerzy.
- a jutro już piątek. Tak, tak, Kochanie:) Jednak moje korepetycje przesunęły się też na jutro, trochę mnie to... nie odpowiada. Nie tam, żebym się nie wyrobił, czy coś, ale zwyczajnie nie lubię takiego zalatania. Choć muszę przyznać, że ostatnimi czasy coraz bardziej przydatna staje się umiejętność odpowiedniego zorganizowania czasu.
- a co do braku czasu, matury i w ogóle... matury. Maturzyści, oglądaliście ten program na jedynce o ustnej maturce z polaka...? Tak/nie - ja tak, przynajmniej po części. Osobiście w szoku jestem jak obadałem na jakim poziomie stoi to wszystko. Znaczy jak obadałem tą babę wczoraj, która miała temat coś tam chyba z językiem związanego. No qva... czy ktkolwiek normalny buduje takie zdania w życiu? Zresztą... na maturze 3a zdobyć sześć punktów... Chyba się uda;)
- a teraz spadnę się pouczyć nieco... po rozwiązywaniu wczoraj egzaminów z takiej pokracznej książki w ogóle nie wiem co ja tu robię.. debil ze mnie i tyle. Ech... nie ma mnie...
Pozdrawiam.
Znowu prawie dwunasta a ja jakbym nie miał co robić - piszę notkę. No i lux:)
Święta zaczynają mi działać na nerwy. Właściwie może nie same święta, ale utarte schematy, które im towarzyszą, niemalże do oporu, plus zachowanie niektórych ludzi.
Zacząć można od babci, która ciągle się mnie czepia, totalnie o wszystko. Ale, ale... nie, żeby to było przez cały czas - robi to wtedy, kiedy jest u nas rodzina. Kiedy ta wyjeżdża do siebie - wszystko wraca do porządku, tzn. jest miła, etc. Dziś ofkoz, kiedy pytałem jaką kawę jej zrobić - w opcjach mocną czy słabą [tak, pamiętamy, że babcia ma problemy z sercem, więc lepiej zapytać czy mocną, czy słabą] - zaczęła wyjeżdżać, że zadaję głupie pytania. Kiedy zapytałem ile posłodzić wyszło prawie na to, żejestem upośledzony, bo i to chciałem wiedzieć. Kiedy znowu mama poszła palić do kuchni - jak to mam w zwyczaju robić, najechałem delikatnie na nią, że znowu pali, choć miała rzucać palenie - babcia zwróciła mi uwagę, że to niegrzecznie zwracać uwagę starszym... skwitowała to słowami co wolno wojewodzie... Skądś to pamiętamy... Nie wywiązała się z tego kłótnia, ale wymiana poglądów, w której jedna ze stron musiała się obruszyć... takie różne ekscesiki zaczynają mnie wyprowadzać z równowagi, a to dopiero pierwszy dzień... jak jutro nie wygarnę jej tego, co o tym myślę to będzie dobrze... zbiera się od jakiegoś czasu.
Niedawno poruszyłem z Kochaniem ciekawy temat... ciekawy dla faceta, ciekawy dla samca... sex oczywiście. Temat doszedł do głosu, ewoluując bodajże z zaufania... Włąściwie to nie z samego zaufania, a z zaspokajania potrzeb fizycznych. Nie będę zagłebiać się w szczegóły, ale z grubsza chodziło o to, że Ona boi się, że mogła by mi się oddać w całości, zarówno duchowo jak i cieleśnie. A tego, nie tylko zapewne my, się nieco boimy z wiedomych przyczyn. Co prawda ludzie istoty ponoć inteligentne - muszą radzić sobie w różnych przypadkach, obchodząc rozmaitego rodzaju niemożności. W tym właśnie momencie Ona powiedziała, że boi się, że czuje zwyczajny strach, że mogło by dojść do tego, kiedy kobieta i mężczyzna stają się jednym ciałem. Odpowiedziałem Jej, że do tego nie dojdzie, dopóki Ona tego nei będzie chciała w stu procentach, że tego mi jasno nie da do zrozumienia.
Dziewczonka wzięła to chyba nazbyt poważnie... ponieważ wczoraj, siedząc sobie razem, usłyszałem właśnie takie wyznanie... coś w stylu: wiesz... jeśli mam to z kimś zrobić, to jestem pewna, że chcę, żebyś to był ty... nie teraz, nie jutro, czy za tydzień... po prostu chciałabym tozrobićz tobą....
I lux... nie powiem, że nie chciałbym tego zrobić. Jasne, że chciałbym.. i jasne, że z Nią... wspomina mi się teraz Natalka i Emilka, do których za wiele nie czułem... ale spragionemu nawet kropla wody wydaje się żywą fortuną. Ale z nimi łączyła mnie bardziej fizyczność, coś jak próba przełamania barier. Jednocześnie za cenę zdrady tego, w co wierzyłem. Nawet zacząłem chować gdzieś te ideały głęboko... I rzeczywiście niewiele brakowało, a totalnie połączyłaby mnie fizyczność z tą ostatnią dziewczyną. I żałowałbym pewnie tego. Nie byłoby też Ptysia.
Tutaj, poza fizycznością, jest też coś głębszego. I mam nadzieję, że mi się nie wydaje...
Jednak jakaś tam fizyczność, a pełnoprawny sex to dwie totalnie różne rzeczy. Znowu w tym momencie mógłbym zahaczyć o temat, który miał wystąpić, jednak po raz kolejny pozostanie w powijakach... może następnym razem?
Z drugiej strony sex z Ptysiem pociągnie za sobą wiele skutków. Przeróżnych. Po części te moje refleksje na ten temat wychodzą z tematu niewinności, również poruszanego pewnego czasu. Okazało się, że prawie odebrałem mojemu Kochaniu tą nieregenerującą się cechę. Niektórym mogło by to się wydawać śmieszne, ale czuję przed tym jakaś obawę. Ych.. skomplikowana sprawa... dużo do tłumaczenia...
Pozdrowionka...
Jednak to nie jest ta notka, o której miałem napisać i o której przypomniała mi Ela. Ta będzie telegraficznym brifingiem z ostatnich quasi-świątecznych dni.
W środę przyjechało moje Kochanie, na szczęście; co prawda nie spotkaliśmy się, ale to nic; ważne, że była tutaj, w pobliżu.
Kolejny dzień był niemalże nasz. Spędziłem u Niej prawie sześć godzin, myślałem, że mnie teściowa przeklnie, że tyle siedzę u Kochania. Jednak nie przeklnęła, a myśmy się sobą nieco nacieszyli.
Dziś natomiast spotkanie było krótsze, ale bardziej... intensywne. Ja w szoku co się zaczyna wyrabiać. No ale w końcu - niech żyje hedonizm.
Zauważyłem, że niektórym zaczyna się udzielać ta świąteczna atmosfera. Nerwy, frustracja... jedni najeżdżają na drugich. Zastanawiam się dlaczego? Nie mają co robić...? Po co jedni ludzi zatruwają życie innym? W zwierzęcym świecie sięchyba tego nie obserwuje... tylko ludzie w swej wyrafinowanej inteligencji są na tyle głupi, żeby utrudniać życie sobie nawzajem...
P.S. Wesołych świąt, jeśli na tą okazję też składa się takie życzenia.
Środa:) Dzień piękny prawie tak bardzo, jak piątek. Z tych samych przyczyn. Nie, nie tylko weekendowych, ale i Kochaniowych:)
Znowu miałem dziś sen. Piękny. O dziwo nie było w nim Kochania, a można powiedzieć, że był piękny. Znowu las, bieganina, walka dobra ze złem, urywki, niby powtarzane po raz kolejny w innym świecie, podczas których jakby otwiera się jakaś klapka w mózgu i dochodzi uczucie, że już to się kiedyś śniło... Mrok, kolory, tajemniczość, na końcu spotkania w bardzo dziwnym miejscu - wszędzie jakby postacie, aktorzy z innych filmów czy książek, przelani na rzeczywistość, w różnych swoich strojach i jaźniach spotykają się - wychodzą z pociągu, wszyscy się witają, cieszą, że oto spotkali się po tak długim czasie; jeden człowiek wychodzi dwa razy z pociągu, inaczej wyglądający, w innym stroju, w ogóle inna niby osoba, jednak wiem, że to ta sama. I jakbym tam się z nimi wszystkimi witał i cieszył, jednocześnie obserwując to zaciekle.
Sny to jednak piękna rzecz... czytałem kiedyś o tym sporo. Dokładnie o LD (Lucid Dreams, świadomym śnieniu). Sprawa polega na tym, żeby we śnie optrafić się obudzić, uświadomić sobie, że to właśnie sen i skorzystać z jego potęgi. W pewnym momencie, przy odpowiednich ćwiczeniach, bądź posiadając silną wolę, można stać się w takim śnie bogiem. Zwyczajnie jest się świadomym tego, że się śni, wraz z wiedzą, że sen jest tylko wytworem Twojej wyobraźni, a Ty w nim rządzisz, możesz wszystko.
I rzeczywiście udało mi się nawet raz coś takiego zrobić. Ćwiczenia, żeby to osiągnąć nie są za trudne,a efekt naprawdę niesamowicie przyjemny. Pierwszym krokiem, żeby to osiągnąć jest... sen. Nie, nie spanie, tylko marzenie we śnie. Zauważyliście, że jak macie np. 5 h snu, nic wam się nie śni?. Otóż to nie jest prawdą. Już po około dwóch godzinach macie pierwszy sen, ale nie zawsze go pamiętacie. Żeby dotarło to wszystko do waszego śwoadomego mózgu, sen musi być nieco dłuższy; w tym krótkim, dwugodzinnym czasie wasza papa próbuje wszystko to, co wydarzyło się danego dnia, poskładać do normalnej całości, wywalić co niepotrzebne, zostawić co istotne... ot tak,żebyście nie zwariowali (dlatego jeśli się nie śpi po 48 h i więcej zaczyna się widzieć różne zwidy). Jeśli śpi się po 7-8 h i więcej w normalnych warunkach, zaczynają się pojawiać sny.
Teraz, skoro już śnimy, najważniejszą rzeczą jest, ażeby zdać sobie sprawę, że to jest sen. Czytywałem, że najlepiej jest we śnie sprowokować siebie do sprawdzenia, że to jest sen, np. skczenia z okna. Trochę to brutalne i nie wierzę w takie metody. Gorzej, że kiedyś pod wpływem dragów włączy wam się zajob jakiś i pomyślicie, że to sen, spróbujecie skoczyć z okienka tu dupa... twardo ile wlezie... Metoda jak na mnie poroniona.
Mi udało się to zrobić przez zwyczajną obserwację snu. Jednak nie jest takie łatwe zwyczajnie zaobserwować czy sen jest rzeczywiście snem. Niekiedy zamiast spójnej całości widzimy pourywane fragmenty jakiejś wyprawy, drogi, czy nawet koszmaru. Niekiedy nie czujemy, że jesteśmy postacią, którą obserwujemy, ale mamyu z nią jakąś więź, nie tylko wzrokową (w ten niesamowity sposób, jak obserwator), ale i po części mentalną. Jednak jeśli widzimy np. siebie, albo wiemy, że jakaś osoba jest nami, możemy spróbować ją np. zatrzymać w chodzie. I przez moment zwyczajnie obserwować wszystko. Niekiedy nie ma wyraźnych detali we śnie, niekiedy można wyczuć, że rzeczywistość jest snem, że cośtu nie gra...
Jeśli to się udaje, można spróbować wypróbować swoje supermoce. Ogranicznik w ich tworzeniu to mózg człowieka, jego kreatywność. Mózg - człowiek, wiedząc że śni, że jest świdomy snu musi zrobić jeszcze jedną ważną rzecz, żeby móc cieszyć się swoją potęgą. To trochę a`la Matrix, ale trzeba... uwierzyć. Uwierzyć, że można. Że można się wznieść w powietrze, znaleźć się na innej planecie, prowadzić rozgrywkę szachów z Kasparowem. To jednak nie takie proste, jakby się mogło wydawać. Dlaczego...? Ano dlatego, że śniąc, mamy nieco podzieloną świadomość. Jesteśmy zarówno osobą, jak i obserwoatorem. Na początku należy jak najwięcej świadomości wlać do naczynia osoby, a odebrać obserwatorowi. Zwyczjanie trzeba poczuć, że w pełni jest się tym kimś. Z drugiej strony do tego trzeba dużej świadomości i tutaj pojawiają się kolejne dwa problemy. Świadomość nie jest materią podległą kontroli we śnie za bardzo - łatwo dochodzi sama do głosu,a kiedy to się dzieje - budzimy się. I w pizdu z planem. Trzeba nauczyć się to kontrolować. Jednak jeśli się nie obudzimy i wszystko jest ok, nasza świadomość może spłatać nam kolejnego figla, troszkę gorszego - możemy nie wierzyć. Świat zaczyna wydawać nam się normalnym, realnym, niemalże rzeczywistym przedłużeniem tego normalnego. Nie możemy zrobić praktycznie nic.
Ale i to można pokonać, raczej wyćwiczyć. Sęk w tym, że przy każdym robieniu FX`ów nasz móżdżek sprawdza, czy to aby jest możliwe (czyschemat takiego postępowania był używany w rzeczywistości - tej rzeczywistej). I kiedy chcemy polecieć - móżdżek o dziwo za bardzo się nie sprzeciwia. Czemu? A no dlatemu, że większość z nas nigdy tego tak naprawdę nie próbowała. Wmówiono nam, że nie potrafimy latać, że całowiek nie ma skrzydeł, że aerodynamika nie ta, i w ogóle Bóg tak nie chce. Ale tylko niektórzy tylko tego tego próbowali, z wiadomymi skutkami. Mózg jednak nie wie, czy nie możemy latać, dlatego to jest do osiągnięcia.
Gorzej, jeśli próbujemy np. rozwalić ścianę pięścią. Oczywiście np. dziewczynie, która martwi się o swoje dłonie, wcześniejszej nocy położyła na paznokietki drogi lakier, albo zrobiła akrylowe paznokcie za 200 zł i pamięta o tym doskonale podczas snu - za nic nie rozwali ściany. Będzie się bała. Facet będzie miał łatwiej - ryzykant, chcący sprawdzić swoje umiejętności. Dlaczemu nie?
No dobra... chyba zgubiłem nieco wątek...:) Było o Ptysiu i moim śnie, a wyszło.. coś innego. Tak czy inaczej, jeśli kiedyś mieliście sny (a mieliście napewno) i zafascynowała was potęga snu - pobawcie się w to. Naprawdę warto:) Kiedyś, jako szczeniak, oglądałem taki film pełnometrażówy - Gyver - bohater ciemności. Do filmu, jak na tamte czasy, były użyte fajne efekty graficzne, podczas kiedy chłop wypowiadając słówo gyver stawał się bohaterem walczącym z potworami. Chyba nie trzeba się zastanawiać, kim udało mi się być podczas jednych ze snów..?:) I nadal pamiętam ten sen.
Dobra, dość o sennych bajach. Teraz nieco rzeczywistości.
Dziś przyjeżdża Kochanie, nareszcie przyjeżdża. I znowu z tego powodu stanę się niepoprawnym optymistą z poczuciem, że wszystko da się zrobić... ych, ych, ych...
P.S. Pani Elżbietka w swoim komentarzu (pierwszym) podsunęła mi na myśl pewną sprawę, którą miałem poruszyć w tej notce, jednak jej rozwinięcie zostało zastąpione czymś innym. W kolejnej postaram się napisać o tym, o czym pierwotnie chciałem.
Pozdrawiam.