No i kolejny dzień dobiega powoli końca..
Jeszcze tylko randka z historią na wieczór i można kłaść się spać. Jutro akurat nie ma za wiele stresów, ponieważ do szkoły, jak to mam w zwyczaju, nie idę:) A to dlatego, że mam skierowanie jutro na komisję wojskową. Chciał, nie chciał - musiał. Przynajmniej nie będę musia iść na jedną lekcję.
Informacje o nieprzyjeżdżaniu jutro Kochania potwierdzone niestety. A więc weekend z historią, w poniedziałek rodzinka na dwa tygi i czas oczekiwania nie tyle na święta, co na Kochanie. Dość to i dobrze, bo Ptysio przyjeżdża koło środy, a nie, jak normalnie było - w piątek. Przynajmniej na to się te święta zdadzą.
A co do stanu zdrowia mojego Kochania - okazało się, że te winiki, które odebrała bodajże wczoraj nie były za bardzo obiecujące. Można by powiedzieć więcej - były złe. Skończyło się, przynajmniej na razie z tego co wiem, na diecie, w której nie ma glutaminianu sodu [?]. A przyczyną tego stanu rzeczy są zniszczone kosmki jelitowe i zakaz spożywania czegokolwiek ze zbożami.
Kawa zbożowa też się wlicza?
Wczorajszy dzień upłynął mu zwyczajnie, w lekkim zabieganiu towarzyszącym przez cały okres rekolekcji, który to podobno powinien być czasem wyciszenia się, zastanowienia, może nawet przejściem do kościoła...? On tak jednak nie twierdził - miał jeszcze w pamięsi dość świeży obraz kościoła oglądanego ze swoją dziewczyną podczas jej rekolekcji. Takie odwiedziny Domu Bożego w zupełności wystarczyły jego niepotrzebującej tego duszy, czy sumieniu.
Po przedwczorajszym spotkaniu z Moniką, tą Moniką, myślał, że przez pewien okres nie będzie musiał jej widywać. Nie dlatego, że tego nie chciał, zwyczajnie przeczuwał jakąś dozę odpoczynku od siebie. Wspólne opracowywanie jej bibliografii na wewnętrzną maturę z języka polskiego zajęło w sumie mało czasu, jednak była możliwość porozmawiania. Dziwne, że mu nigdy wcześniej nie udało się ściągnąć jej do siebie w żaden sposób; być może za słabo się starał, boć może w nieodpowiedni sposób... tak czy inaczej wiedział już, że Monika może zrobić wiele, jeśli jej na czymś zależy, tym bardziej, jeśli chodzi o jej sprawę... choć, spójrzmy prawdzie w oczy, każdy człowiek zabiega o swoje sprawy. Rzecz najnaturalniej naturalna.
Wczoraj jednak dzień z Moniką zaczął się od SMSa w stylu, czy on miałby trochę czasu pomóc jej przy komputerze. Obiecał jej to już jakiś, długi, czas temu, ze w przyszłości pomoże jej... czas bliżej nieokreślony znalazł swoje fizyczne ramy właśnie tego, wczorajszego dnia. Jak to z kobietai - trzeba było uwijać się jak w ukropie ze swoimi sprawami, żeby wyrobić się na umówiony czas, a kiedy do niego dochodziło, przychodził SMS, czy możemy przełożyć o godzinę to spotkanie. Lux.
Koniec końców chłopak wyjrzał przez okno - zobaczył czerwoną limuzynę czekającą pod blokiem. Udało sięnawet wypatrzeć na miejscu kierowcy burzę włosów podpowiadających, że to właśnie ten samochód. I rzeczywiście - nałożył w biegu kurtkę, wybiegł przed klatkę i szybszym niż zwykle krokiem podszedł do samochodu, by ostatnie kilka metrów dodatkowo przyspieszyć.
Tak to znalazł się wraz z nią w jej autku; jechali powoli, rozmawiając o mało istotnych sprawach, przedłużeniach wczorajszego wieczoru. Jak zawsze przy niej poczuł gęstą mgłę kobiecych perfum. Bardzo ładną, należałoby dodać. Ona zawsze tak ładnie i silnie pachnie. Tak silnie... aż przywodzą się na myśl niechciane wspomnienia...
Dojechali do jej domu bez problemu. Na najdalszym zakończeniu tej niemalże żywej arterii dróg, odnaleźli nieopisane chałdy białego jeszcze śniegu i zatopionego w nim domu. Dziewczyna prowadziła go wewnętrznymi ścieżynkami do samego domu. O dziwo nie byłoby to takie łatwe w plątaninie białych, wyżłobionych w alabastrze natury dróżek, bramek, fortek i innych. Wreszcie weszli; jego dzień dobry odbio się tylko ciszą w niemalże pustym mieszkaniu. Przy wejściu stało sporo różnych ozróbek... w pamięci mu zapadł drewniany orzeł, nawet ładny.
Dziewczyna zaprowadziła go do pokoju, w którym stał komputer. Od razu powiedziała z widocznym zmartwieniem, że nie włącza się, tylko pipczy. Zanim chłopak zdążył go uruchomić, przyszedł brat Moniki, który w krótkiej rozmowie rzucił mimochodem, że ktoś kiedyśmajstrował przy baterii od biosu. Rozwiązanie było oczywiste.. po krótkim rozbebeszeniu komputerka i miast skalpela użyciu starego, dobrego śrubokręta - chodził jak cacko. Potem szły pod magiczne rączki kolejne rzeczy, które to nie chodziły. I w ten sposób przeinstalowało się winampa, doinstalowało potrzebne kodeki do filmów, etc...
Cały pobyt u Moniki był dość ciekawy. Nie z racji wykonywanych czynności, bo te, do znudzenia, były powtarzane przez niego dziesiątki razy. Ale zważając na dość burzliwą przeszłość uczuciową związaną z tą osoba, teraz nie czuł przy niej nic więcej, niż chęć pomocy koleżance z klasy. Jej zapewne niecelowe przysuwanie się do niego, prawie że przytulanie, delikatna rozmowa o błahostkach. I podziękowania na zakończenie pracy, dwuipółgodzinnej zresztą. Dostał czekoladę... ot taki słodki rodzaj zapłaty za to. To przywiodło mu na myśl bardzo ciepłe wspomnienie zeszłego roku... mignęło mu już, kiedy wchodził do pokoju przez dość wąski korytarz...
Zima, około stycznia.. trzeci tydzień, być może czwarty tego mroźnego miesiąca. On u niej, ona w jego głowie, mocno zakorzeniona, boląco, prawie że w niemożliwy sposób. Jej wołanie... korytarz, ten sam... urodziny... prezent... wszystkiego najlepszego... trzy, klasycznie polskie buziaczki... i ta wielka, rwąca chęć pocałowania.. prawdziwego, mocnego, namiętnego pocałunku... lekko brutalne przyciśnięcie jej do korytarzowej, niebieskiej ściany, uwięzienie rączek w przegubach, dociśnięcie ich do ściany i wykradnięcie pocałunku przy ludziach będących w domu,zarówno znajomych w jej pokoju, jak i jej rodzinie.. wszyscy gdzieś rozrzuceni po domu i my... my, których nie było. I nie będzie.
Ale to było tylko wspomnienie, szybkie jak mrugnięcie oka, którego ona nawet nie zauważyła. Nie mogła. I dobrze. Bo teraz to wszystko co było w nim zamarzło a na skostniałym, twardym jak żelazo podłożu wyrósł ktoś nowy, nowe uczucie.
Uczicie, do którego teraz musi tęsknić, gdyż jego dziewczyny potrzebujue jakaś koleżanka w mieście, w którym się uczy. Szkoda... tym bardziej, ze weekend, w który się spotkają będzie czasem świątecznym, wielkanocnym. U niego rodzina, nie pozwalająca prawie że na nic; u niej...? Trudno pwiedzieć. Ale wstępnie nie maluje się to za kolorowo. Trudno.. trzeba czekać...
Rekolekcje... połowicznie wolne... chyba tak, jak u InnaM.
Miałem sen. Dziwny i ciekawy zarazem. Śniły mi się dwa zwierzaki: pies i lis, bądź dwa lisy. Byłem jednym z nich. Miejsce: droga - szeroka, asfaltowa, w dziwnie mentalny sposób - bezpieczna; mało samochodów, jeżeli już to wielkie, ciężkie i leniwe. Powolne. Dwa zwierzaki biegnące gdzieś, do celu, tego tam, będącego w pamięci mojego zwierzęcego kompana. Może nawet biegliśmy w jego strony, do jego dimu. Nowoczesna droga w pewnym momencie rozgałeziała się w trzy mniejsze jezdnie, jednak w sposób jak najbardziej naturalny, jakoby gałęzie delikatnych drzew rozpinające się do słońca. Wszędzie dokoła nas, pomimo oznaków cywilizacyjnych, będących tutaj chyba tylko gościem wobec potężnych sił natury, wielkie drzewa, gęste, zaciemniające w ekscytujący sposób granicę między ludzkość - natura. Na tyle podniecające, że chciałoby się skręcić z ubitej mazutem trasy i udać się w gęstwinę na poszukiwanie nieznajomego, na szukanie sensu.
Biegliśmy obaj do przodu. Ja za nim. Skręcając w ścieżkę na prawo, po jakimś czasie znaleźliśmy się w miejscach bardziej przypominających puszczę, a ubita, piaskowa droga pod naszymi nogami (?), zdawała się być intruzem na świętych, pierwotnych, dziewiczych terenach, zamieszkałych tylko przez naturę i jej prawowitych spadkobierców. Po jakimś czasie skręciłem sam w las. Bez strachu, bez niczego.. może z dozą ciekawości. Mój towarzysz, gnany chęcią dosięgnięcia celu nie zważał na mnie. Dalej nie pamiętam już mojej zwierzęcej powłoki, pamiętam natomiast indian, albo ludzi podobnych do nich, jakichś rdzennych mieszkańców tych ziem. WIelcy, ciemnoskórzy - nie czarni, ale też nie biali, czerwoni, można by rzec. W skórzanych, zabrudzonych nieco strojch, z drewnianymi oszczepami, jakby poddając się prawom natury - zabijali, by przeżyć, może tylko próbowali na coś polować... byli niesamowicie wielcy przy mnie. Być może dlatego, że widziałem ich oczami małego zwierza... tak czy inaczej wydali mi się wielkimi, ciosanymi z granitu gigantami, rządzącymi w miejscu, gdzie tylko jedna siła jest potężniejsza od nich, a ci, mimo swojej potęgi i władzy, czuli pokorę do tej sprawczej siły.
Właściwie to już cały sen... oczywiście nie da się oddać jakichś form uczuć, które towarzyszą każdej takiej podróżyw nieznaną i niezidentyfikowaną podróż ludzkiego mózgu. Tak czy inaczej było to kolejne bardzo ciekawe doznanie...
Tak.. a teraz wypadałoby coś napisać o minionym czasie z Ptysiem... ogólnie było jak zawsze miło. Co prawda piątek nieco obfitował w słowne zagrania, jednak nie poniżej pewnej delikatnej granicy, ale to wynikało z tych dni Kochania, toteż należało zachować zwyczajny spokój, wyrozumiałość i... czekać.
Niestety nie mogłem się pobawić Kochaniem w sposób adekwatny do moich zamierzeń z tego właścnie względu... szkoda. Aczkolwiek mi się za to dostało więcej, jak to Ptysio powiedział: teraz ja się tobą zajmę. No i się zajęła:)
Choć nie było to łatwe, dopięła swego z tym większą satysfakcją...
Dobrze, że niedziela była już obopólna. Kochanie nie pojechało do szkoły wcześniej, tylko dziś z samego rana. Toteż zaczęliśmy oglądać Iniemamocnych. No, filmiko-baja niezła... tylko nie wiem o czym była druga płyta, zajęty byłem czym innym... wróć! - kim innym.
Zauważyłem, że kobiety, mówiąc o fizyczności, jako o integralnej i nieodłącznej części związku, często odnoszą się do tego z rezerwą. Wg nich nie jest to tak istotne jak w rzeczywistości, że w związku chodzi tylko i wyłącznie o uczucia, zaufanie, partnerstwo. Jasne, że to jest istotne. Ale przytulenie, pocałunek, czy nawet orgazm to także bardzo ważne części życia obojga kochających się ludzi. Dzięki tej sferze, chodzi mi o sexualność, można bardzo wiele dowiedzieć się o partnerze, o jego uczuciach do nas. Taki właśnie był i dzień wczorajszy, jak i większość spotkań przedtem, wcześniej x tygodni temu. Ptysio zrobił coś, na co wiele dziewczyn by się nie odważyło i nawet ona sama zapierała się przed tym jakiś czas temu. Dość, jeśli powiem, że wypływało to z czystej chęci sprawienia fizycznej przyjemności, coś w stylu vice versa. I było bardzo miło. Właściwie nie wyobrażam sobie teraz życia bez tego typu fizyczności... to jednak JEST bardzo istotna część ludzkiego życia... i wbrew pozorom nie idzie w niej tylko o fizyczność.
Pozdrawiam.
Mentliczek w głowie... totalny, nawet nie wiem od czego zacząć. Piętnaście minut temu zwyczajnie lepiej było się do mnie nie zbliżać... gryzę. Wkurzony jestem co nie miara, a to uczucie zapewnili mi rodzice. Nie ma co opisywać dokładnie zdarzenia, z jednej strony by zajęło to za długo, z drugiej - nic byście z tego nie zrozumieli. Zwyczajnie wykazali się wobec mnie totalnym brakiem zaufania.
[Wyrwane z kontekstu: właśnie robiłem sobie kawę... herbatę wylałem, bo smakowała jak ścierwo - na kolorowej paczce herbacianej napis, że oszczędza sie ileś tam cukru, bo herbata jest posłodzona już od razu w torebce z zaaplikowanym herbacianym indywiduum... gówno słodzone aspartamem wyżerającym mózg, smakuje jak... nie smakuje, nawet cytryna nie złamała tego cholernego posmaku chemii... dlatego teraz jest kawa. Ale nie o tym - kiedy pażę kawę często patrzę przez okno.. po drugiej stronie ulicy leży pies - duży, raczej nierasowy, na pierwszy rzut oka leniwy. Chyba śpi. Wczoraj, jak szedłem z Ptysiem na spacer też leżał - nam na drodze. W tej samej pozie, tylko w innym miejscu . Spał chyba, przynajmniej udawał. Wreszcie pewnie zamarznie. W innym miejscu? Nie wiem... zastanawiam się, kiedy ludzie to zauważą, i kiedy zaczną coś robić z tym psim ścierwem. Wtedy, kiedy zacznie się rozkładać, tj. na wiosnę, >>niedługo
No i wypas..
Aż mi się chce ręce zatrzeć... nie, nie z zimna, które obniża niebieskawą skalę za oknem do dziesiątki poprzedzonej poziomą kreską. Zwyczajnie, ze... szczęścia? Hm... być może i tak... Coś ciekawego, jakieś milusie uczucie. A to dlatego, że oczywiście przyjeżdża Kochanie...
Już w mojej głowie zaczynają kiełkować najrózniejsze możliwości zabawy... Nią:) Po ostatnim weekendzie tylko sobie narobiłem apetytu. Najfajniejsze jest to, że się dowiedziałem, że przyjeżdża do mnie rodzinka. Ot, na święta, zwyczajnie. Tak, wielkanocne, jakie by inne? Ale u mnie w familii to nie to co z normalnymi. Te czubki chcą przyjechać tydzień wcześniej... czyli w poniedziałek. Tydzień, czujesz wiaro? Ale, jakby tego było mało, chcą też przedłużyć sjestowy okres o deliakny tydzień. No porażka. Dwa tygodnie. Nie no, spoko, przyjeżdżajcie, nie pytajcie o zdanie... co, matura...? Eee tam, spoko, samo się nauczy:/
Nie byłbym taki rozgoryczony, gdyby moja rówieśnicza familia nie wprowadzała tutaj, w moich progach takiego zamieszania. żeby to siedziało na d**ie i spokój... a to łazi, gada, wrzeszczy, kłóci się, znowu wkurzający smród papierosów. Już jak matka pali rano doprowadza mnie to do zwykłego szału. Nie wiem dlaczego, takie uderzenie tej całej chemicznej ściany w nozdrza wyzwala we mnie normalnie agresywne fizjologicznie reakcje. Momentalnie przyspiesza mi puls, czuję, jak coraz szybciej bije serce. Czuje się w gardle ten pier...lony smród, zwyczajny kurna swąt palonych opon i hgw czego jeszcze. Tak czy inaczej bardzo denerwujące, nie wiem, czy tylko ja tak na to reaguję, ale muszę coś z tym zrobić.
A więc z tymi wszystkimi denerwującymi przymiotami zwali mi się rodzina na dwa tygodnie. Ferie se kurna urządzili no... Ale gdyby dało się to im jakoś delikatnie wyperswadować...? Hm... może podsunąć jakoś pomysł, że może to kogoś wkurwiać, albo zwyczajnie nie byćna rękę?:)
Teraz ciężko mi wykrzesać z siebie jakieś pozytywne emocje, które mógłbym skierować w kierunku poprawy stanu wiedzy z zakresu materiału wymaganego podczas trwania new matura exam. A przy tej pomocy ze strony rodziny... załamię się:) Ale, prawdę mówiąc, jestem taką dziwną maszyną, że kiedy oni są u mnie, jakoś bardziej się izoluję, np. czytając książki, czy w ogóle robiąc rzeczy przeznaczone dla jednej osoby.
Może tutaj wionąć ode mnie.. hm... małym poczuciem zycia rodzinnego, ale to jakoś chyba nie tak. A może...? No nie wiem, tak czy inaczej fajnie jest, jak przyjeżdżają na kilka dni... w porządku jest dwa, tzn. przyjazd, noc, dzień [czas, kiedy jest widno] i wyjazd. Takie coś to siur, ofkoz, nie ma sprawy. Ale jak ktoś siedzi komuś na głowie dwa tygodnie... to już chyba coś nie tak jest...? Choć z drugiej strony jak się dostanę na studia, jakie będę chciał, wyjdzie, że będę mieszkać u nich okrągłe 5-6 lat; tak to przynajmniej wygląda z obecnej perspaktywy. Możliwe też, że nie będe mieszkać po jakimś czasie z nimi, że znajdę sobie coś w pojedynkę [samodzielność?], ale narazie ma to raczej przedstawiony wcześniej obraz.
I jak zawsze zboczyłem delikanie z tematu. Zaczynając od Ptysia, skończyłem na studiach. Co z tego, skoro i tak zapamiętacie tylko te ostatnie zdania...?