Bez tytułu
Święta zaczynają mi działać na nerwy. Właściwie może nie same święta, ale utarte schematy, które im towarzyszą, niemalże do oporu, plus zachowanie niektórych ludzi.
Zacząć można od babci, która ciągle się mnie czepia, totalnie o wszystko. Ale, ale... nie, żeby to było przez cały czas - robi to wtedy, kiedy jest u nas rodzina. Kiedy ta wyjeżdża do siebie - wszystko wraca do porządku, tzn. jest miła, etc. Dziś ofkoz, kiedy pytałem jaką kawę jej zrobić - w opcjach mocną czy słabą [tak, pamiętamy, że babcia ma problemy z sercem, więc lepiej zapytać czy mocną, czy słabą] - zaczęła wyjeżdżać, że zadaję głupie pytania. Kiedy zapytałem ile posłodzić wyszło prawie na to, żejestem upośledzony, bo i to chciałem wiedzieć. Kiedy znowu mama poszła palić do kuchni - jak to mam w zwyczaju robić, najechałem delikatnie na nią, że znowu pali, choć miała rzucać palenie - babcia zwróciła mi uwagę, że to niegrzecznie zwracać uwagę starszym... skwitowała to słowami co wolno wojewodzie... Skądś to pamiętamy... Nie wywiązała się z tego kłótnia, ale wymiana poglądów, w której jedna ze stron musiała się obruszyć... takie różne ekscesiki zaczynają mnie wyprowadzać z równowagi, a to dopiero pierwszy dzień... jak jutro nie wygarnę jej tego, co o tym myślę to będzie dobrze... zbiera się od jakiegoś czasu.
Niedawno poruszyłem z Kochaniem ciekawy temat... ciekawy dla faceta, ciekawy dla samca... sex oczywiście. Temat doszedł do głosu, ewoluując bodajże z zaufania... Włąściwie to nie z samego zaufania, a z zaspokajania potrzeb fizycznych. Nie będę zagłebiać się w szczegóły, ale z grubsza chodziło o to, że Ona boi się, że mogła by mi się oddać w całości, zarówno duchowo jak i cieleśnie. A tego, nie tylko zapewne my, się nieco boimy z wiedomych przyczyn. Co prawda ludzie istoty ponoć inteligentne - muszą radzić sobie w różnych przypadkach, obchodząc rozmaitego rodzaju niemożności. W tym właśnie momencie Ona powiedziała, że boi się, że czuje zwyczajny strach, że mogło by dojść do tego, kiedy kobieta i mężczyzna stają się jednym ciałem. Odpowiedziałem Jej, że do tego nie dojdzie, dopóki Ona tego nei będzie chciała w stu procentach, że tego mi jasno nie da do zrozumienia.
Dziewczonka wzięła to chyba nazbyt poważnie... ponieważ wczoraj, siedząc sobie razem, usłyszałem właśnie takie wyznanie... coś w stylu: wiesz... jeśli mam to z kimś zrobić, to jestem pewna, że chcę, żebyś to był ty... nie teraz, nie jutro, czy za tydzień... po prostu chciałabym tozrobićz tobą....
I lux... nie powiem, że nie chciałbym tego zrobić. Jasne, że chciałbym.. i jasne, że z Nią... wspomina mi się teraz Natalka i Emilka, do których za wiele nie czułem... ale spragionemu nawet kropla wody wydaje się żywą fortuną. Ale z nimi łączyła mnie bardziej fizyczność, coś jak próba przełamania barier. Jednocześnie za cenę zdrady tego, w co wierzyłem. Nawet zacząłem chować gdzieś te ideały głęboko... I rzeczywiście niewiele brakowało, a totalnie połączyłaby mnie fizyczność z tą ostatnią dziewczyną. I żałowałbym pewnie tego. Nie byłoby też Ptysia.
Tutaj, poza fizycznością, jest też coś głębszego. I mam nadzieję, że mi się nie wydaje...
Jednak jakaś tam fizyczność, a pełnoprawny sex to dwie totalnie różne rzeczy. Znowu w tym momencie mógłbym zahaczyć o temat, który miał wystąpić, jednak po raz kolejny pozostanie w powijakach... może następnym razem?
Z drugiej strony sex z Ptysiem pociągnie za sobą wiele skutków. Przeróżnych. Po części te moje refleksje na ten temat wychodzą z tematu niewinności, również poruszanego pewnego czasu. Okazało się, że prawie odebrałem mojemu Kochaniu tą nieregenerującą się cechę. Niektórym mogło by to się wydawać śmieszne, ale czuję przed tym jakaś obawę. Ych.. skomplikowana sprawa... dużo do tłumaczenia...
Pozdrowionka...