I drugi dzień zaczyna już spadać z drzewa niczym dojrzały owoc... Chętnie poprzyglądałbym się temu zjawisku... ale nie ma jak.. trzba coś z sobą zrobić... trzeba pouczyć.. ale nie ma paliwa, KTO MI ZABRAŁ KAWĘ? Normalnie nie ma kawy... człowiek bez kawy to... to... sami wiecie:/ Niedawno w zetce leciał kawałek Jeden Osiem L, ofkoz jedyny z jakim się chyba przebił - Jak zapomnieć?. Kiedyś słuchając tego, bardzo dobrze rozumiałem to, co chciał przekazać autor... właściwie kiedy piosenka wchodziła dopiero na anteny, nie była jeszcze taka sławna, już wiedziałem, że w jakiś sposób jest moja. A teraz...? A teraz nie. Zwyczajnie nie... Choć takie uczucia jak to do Moniki ot tak nie wygasają, choć tak jest i w tym przypadku, jest teraz ono na tyle słabe, że prawie nieistotne w moim życiu. Nawet jakby chciało, nie dam mu się podnieść.. zwyczajnie nie ma sensu... Choć nie powiem, stykam się z Moniką w szkole nada... ale jakoś nie ciągnie mnie do niej już tak, jak kiedyś... teraz akurat moje myśli zaprząta inna osoba. A Monikę zwyczajnie łapię za tyłek:) Ot tak, bezczelnie, bez pardonu. Bo jest za co złapać:) A Ptyś...? Ptysia też jest za co złapać:) Choć tam sytuacja jest nieco mniejsza (nie znaczy gorsza!), i nieco bardziej... kształtna..? Nom, tak, tego słowa szukałem. I poza tym mam bezczelne prawo do bezczelnego posyłania tam mojej ręki w przypadku Ptysia:) Monika jakoś się burzy... e tam, jakby kto na to uwagę zwracał;) A więc wtorek... jakoś się trzymamy... powoli, jeszcze trzy dni. Ale damy radę. Zawsze dajemy, prawda, wiaro? Pozdrawiam.
A więc poniedziałku spora część za mną. Faktycznie, to właśnie poniedziałkowy dzień jest w pełni, jak dojrzałe czereśnie w wakacje... tęsknota na poziomie umiarkowanie niskim, choc czegoś, vel. kogoś, mi tu brakuje... damy radę... Początek poniedziałku, tak jak mniemałem - nieźle. Wstałem sam, obudziwszy się przed budzikiem - nienawidzę, jak to pieprzone pudełko o skrzeczącym, elektronicznym dźwięku mnie budzi. A więc obudziłem się przed ósmą... poleżałem w ciszy, poudawałem, że śpię. Początek dnia spokojny i w porządku. Zaczęło się od bioli i kartkówy... spoko, kto napisał, jak nie ja...? Grunt że tego nie zdajęna maturze:) Ostro było już na polakach. W wydaniach dwóch, zresztą jak i w piątki. Cała Wojna Klasowa wzięła się od tego, że baba pofatygowała się i przyniosła sprawdzone prace. Domowe. Takie wypracowanka na temat iście beznadziejny, coś o pokoleniu Kolumbów, wierszach i innych bzdetach. Sprawa niby prosta, prawie że banalne. Myślałem, że dostanę z tego lepszą ocenę... nie przejmujcie się, Drodzy Czytelnicy, pańcio wyrwał 21 punktów na 50 możliwych:) Wychdozi na to, że to nie jest nawet dwójeczka. Ale nie ma się czym przejmować. A to dlatego, że babka wzięła klucz z nowej matury, sama go układała, były poważne rozbieżności z tematem, który nam podała i kluczem jaki ułożyła, do tego oceny, jakie za to wystawiała oparła na normalnym sposobie oceniania (tzn. próg dopuszczającej był od 25 pkt - niestety nie załapałem się, jak i 75% klasy:P). Ale oczywiście klasa inteligentów, bystrzaków i samych achów i ochów - wszczęła bunt. Zaczęli(śmy?) najeżdżać na babę całą objętością niemalże trzydziestoosobowego argumentu, baba musiałą się poddać. Ale ten jej text: 'Chcecie na noże...? Nie ma sprawy.' I zgadnijcie co się stało...? Ofkoz było ciekawie, bo babka zrobiła kartkówę, z jakichś śmiesznych rzeczy, chyba z opowiadań jakiegoś chłopa na B. Coś napisałem, a jak! Ale było ostro, baba aż się zagotowała w środku, ciskało nią po całej klasie i w ogóle zajebiaszczo. Zadeklarowała się robić kartkówki co lekcję:) Dostałem dziś zaproszenie na dziewiętnastkę Pauliny... jednej z dziewczyn, z którymi się spotykałem w alkoholowej grupce. Zaprosiła mnie na to swoje zagwizdowo... wypada to w sobotę, czas dla mnie wyjątkowo nieodpowiedni z przyczyn wiadomych. Wstępnie powiedziałem jej, że przyjdę, ale jak teraz o tym myślę, chyba zmienię zdanie... niestety gdybym tam wybył, przepadłoby mi pięć (!!) godzin z sobotniego popołudnia... przejebane. A więc... Gabi, Paulina(:/), Beata (:/:/), Kumpel... no i ja... do tego jakieś żarełko, film, alko pewnie... Zakładając, że bym tam był.. kurna, zżarłaby mnie tęsknota i tyle. O, ile może dać człowiekowi blog.. i już znam odpowiedź.. jeszcze tylko jutro jej powiem, że niestety niech spier.. no nie, może jednak będę bardziej taktowny... będzie coś w stylu: sorki Paulina, ale nie będę mógł wpaść na Twoją imprezkę... zapewne domyślasz się dlaczego...' - Nie, nie dlatego, że mnie suko pogryzłaś i nadal mam ślad na ramieniu, nie dlatego, że mnie pogryzłaś na klacie i kurna miałem trzy sutki i nie dlagtego, że jesteś chamska... 'Dlatego, że w piątek przyjeżdża osoba, na której mi coraz bardziej zależy, a że weekend to jedyny czas, w którym możemy się widzieć, muszę Ci odmówić... - Była tego tego o...? (wskazanie na kumpla) 'Nie, kurwa mać, oni właściwie, z tego co wiem po Justynie, prawie ze sobą nie byli... tylko ten sobie coś ubzdurał i tak głupio wyszło, ale że każdy debil widzi prawdę jaką chce - tak z jego byłą.. tzn. z moją obecną. Dlatego nie mogę wpaść, mam nadzieję, że zrozumiesz.. a tak w ogóle to wszystkiego najlepszego, zdrówka, szczęścia, pomyślności...' Ptyś przysłał mi SMSa, że ma nową babkę z WOS`u.. podobna jakaś straszna... na lekcjach rzeźnia:) Ciekawe o co chodzi...? Odpisałem, że pewnie dlatego rzeź, że się Ptysiek nie spodobał się nowej nauczycielce... dodałem, że to może i lepiej, bo nie będzie jej molestować, a przez to utrzymam na to swój monopol.. odpowiedziała, że babka jakaś dziwna... a monopol mam. I dopsh. Chciałem wczoraj napisać o Monice wzmiankę... Ofkoz po niedługim chodzeniu z Ptysiem... qr... nie lubię tego słowa... chodzenie... co to znaczy chodzić? Strasznie szczeniacko mi brzmi... przypominają mi sięakcje w stylu: będziesz ze mną chodzić? Dziecinne... więc może tak: będąc z Ptysiem od kilku tygodni, od razu mogę zauważyć różnice między tym, co czułem do Moniki, a tym, co do Ptysia. Zwyczajne jakieś dwa różne pojęcia, dziewczyny, uczucia. I choć nie powiem, że uczucie monikowe było niesamowicie żarliwe i gorące, to w tej swojej potędze strasznie upośledzone... poza tym ograniczało się tylko do 'czucia'.. wcale się z nią nie widywałem.. poza szkołą. Poza tym ja ją kochałem, ona mnie nie. A co jest tutaj, z Ptysiem...? Hm... jejq, cała tęcza uczuć, emocji, działań... Zarówno Ona mi się podoba pod względem charakteru (i to obłędne ciałko... - widzieliście kiedyś, pytanie do męskiej części Czytelników, jeśli tacy są, jak zajefajnie odbija się przy ciemnościach w pokoju i włączonym telewizorze, na kobiecym ciele, np. brzuszku, światło bijące z kineskopu...? Nadaje skórze niesamowitego wyglądu... tylko schrupać), mogę z Nią porozmawiać... zarówno wiem, że i ja Jej nie jestem obojętny... powiedziała mi to kilka razy... zresztą przy niej można (mogę) poczuć się prawdziwym mężczyzną. Kiedy rozmawiamy, Ona mi mówi, że to dziwne... że właśnie tego, któego szukała znalazła wtedy, kiedy przestała szukać, kiedy się kompletnie poddała... robi mi się miło... Mam nadzieję, że pasujemy do siebie. Jednak, nie ma w życiu tak, że jest wszystko ok. Ptysiek ma jedną, denerwującą mnie wadę... Mianowicie chodzi o włosy... ma długie, proste włosy. Wiem, niesamowite. Ale sprawa w nich jest taka, że jeśli Ona jest na górze i zaczyna mnie całować, nie ma takiej możliwości, żeby te włosy nie trafiały po chwili do ust... a że zawsze ma włosy rozpuszczone... wrr... muszę kupić jej coś do upinania ich... Dawajcie jakieś propozycje a`la valentynki może... Pozdrawiam.
Niedziela upłynęła spokojnie. Odprowadziłem koło 14 Ptysia na autobus do szkoły... i w ten sposób pierwszy test przed nami. Pięciodniowy. O dziwo jestem względem tego nastawiony całkiem pozytywnie. Nie wiem dlaczego, ale nie przeraża mnie to wszystko... i choć wiem, że jutro, kiedy wstanę, a będzie to koło ósmej, będę tęsknić, to nie przeraża mnie to... być może jestem przyzwyczajony? Wiem natomiast, że kiedy wstanę we wtorek, o barbarzyńsko-nieprzyzwoitej porze - siódmej, wkurwiony na cały świat [nienawidzę wstawać rano], będzie mi zwyczajnie źle. Ale wydaj mi też się, że znajdując Ją, znalazłem też jakiś niezwykły sposób... patrzę na to z tej strony, że wcześniej, chodząc do szkoły, żyjąc, egzystując, nie miałem Jej.. ciągle te same mordy, od których było się pośrednio uzależnionym... imprezy, i tak nędznych jakości, zawsze w tym samym gronie... nie było osoby, z którą można by było porozmawiać szczerze, no, może nieliczne... Ale i te chętniej mówiły, niż słuchały. Z drugiej strony nie powierzam ludziom swoich tajemnic i myśli ot tak [doświadczenia]. W sobotę, czego nie ująłem, spotkaliśmy z Ptysiem kilka osób z mojej klasy... najpierw jeden znajomy... dość specyficzna postać, do której nie mam jednolitego stosunku... zawołał mnie; odwróciłem się, zauważyłem jego niemalże drwiąco-groteskowy śmiech. Coś w stylu - he-he, widzę Cię, to już nie tajemnica... jaka tajemnica? Nie wiem. Potem, kiedy wracaliśmy ze spaceru, spotkaliśmy Basię [przyjaciółka]... zauważyłem ją już z oddali. Charakterystyczna błękitna kurtka i blond włosy rzuciły mi się natychmiast. Poza zwykłym cześć i jej chyba małym zdziwieniem, dopowiedzeniu, że chyba Grześ mnie szukał, każdy poszedł w swoją stronę. Wcześniej spotkaliśmy jeszcze Krzyśka... zwyczajne cześć, bez żadnych przystanków... Wydaje mi się, że teraz większość osób w klasie będzie już powiadomiona o tym z kim to chodzę... ech, z jednej strony lubię te ploteczki... to obgadywanie.. to wszystko, czym ludzie myślą, że skrzywdzą, te słowa, w któe wierzą, a które nam najzwyczjaniej latają koło czterech liter... coś niesamowitego... Mówiłem wcześniej o imprezach... że były w złym stylu... że mi sięna nich nie podobało... kilka notek wstecz mówiłem też o imprezie, z której wróciłem nieźle pogryziony, wkurwiony i w ogóle... Jakoś mi się to dziwnie skolidowało... zauważyłem, że będąc z Ptysiem, możemy się nieźle bawić, nie to, że bez żadnego alko, ale ogólnie na innym poziomie. Fakt, że przecież nie będę z nią rozpijać wina [doświadczenia kumpla, który to ma >poważny związek<], ale z Nią mam zabawę, której potrzebowałem wcześniej... Będąc na imprezach ze znajomymi, czułem jakoś, że nie chce mi się z nimi bawić, że nie odpowiada mi sama forma, jakaś wg mnie na swój sposób sztywna, melancholijna, na swój sposób spreparowana, do której nikt nie może się przyznać, że jest beznadziejna. W końcu alko, muzyka.. udawane przyjacielstwa, rozmowy na quasi-poważne tematy... A wszystko okraszone skwareczkami sztuczności, hipokrytyzmu i cynizmu. Łeh, łeh, łeh... nawet nie potrafią zrozumieć moich prostych słów, że nie należę do tej grupy. Oczywiście moi >przyjaciele< wypaczyli to na swój sposób, z jednej strony się zbijając i widząc moje jednorazowe odejście z tej grupki, z drugiej nie zauważając tego, o co mi chodziło. Powiedziałem im, że do matury nie piję. Ogólnie, nie tylko z nimi. Choć w ich towarzystwie nie mam zamiaru spozywać napojów wyskokowych. Teraz przynajmniej mam dla kogo nie pić. I warto... Oczywiście >przyjaciele< wyśmiali ten projekt. Ja natomiast, używając swojej konsekwencji [całkiem nieźle zdeterminowanej], mam zamiar ostro przebudować plan swoich zajęć. Więcej nauki przerzucam na dni robocze, odciążając tym samym weekend. Chcę go spędzić z Nią. We dwoje, zwyczajnie, ciesząc się sobą... to rzeczywiście, będzie nieco męczące, ale tylko wypatrywać teraz świąt. Jakichkolwiek. Poza tym motywujęto wszystko tym, że muszę przygotować się jako tako do maturki...
Powiedziałem jej to, idąc powoli wśród miejsc niedostepnych na ogół dla cywilizacji... na tyle niedostępnych, że ledwo co wydeptana jest tam ścieżka... trzeba było się nieco postarać, aby tam dojść, ale warto było... Mówiąc to Jej, wspominałem dość późne wstanie z łóżka... około 10... to nieczęste w moim przypadku. Często niedosypiam. Nienawidzę tego... ale nie na tyle, żeby zmusić organizm do snu wcześniej niż około 1 w nocy. Potem wspomniałem zrobioną kawę w żółtym, dość małym kubku tchibo z emblematem parującego ziarenka zrobionego z kawowych ziaren. Wypiłem nieco tego napoju... smak soboty przyćmił nawet ten błogostan kawowy. Potem, jako dobry człowiek, zrobiłem śniadanie dla rodzinki... jajecznicę wg przepisu swojego - wrzucasz wszystko co nie wyszło i mieszasz z jajkami dopóki się nie zetną. Wypas wyszedł... a co tam, jakby tego było mało - pozmywałem po śniadaniu - rzecz bardzo nieczęsta, powiedziałbym - unikalna. Potem moment posiedziałem przy kompie, zaspokoiłem internetowy głód... umówiłem się z Ptysiem na spacer... Szliśmy nadal... rozmawialiśmy luźno, bez problemów... szliśmy i szliśmy.. dochodziliśmy do coraz to bardziej pięknych momentów naszego miasta w zimie... oczywiście oddalonych od całego cywilizacyjnego zgiełku. Wszystkie drzewa pokryte skorupami śniegu.. na ich gałęziach białe, mroźne, grube żyły, ciągnące się od samych koniuszków najmniejszych gałązek, aż po mocarne ciało. Niekiedy potęga natury wyrażała się w jaśniejących śnieżno-słonecznych rękawicach, zawieszonych na rękach drzew, niczym pred walką bokserską wielu zawodników... wszędobylska biel, zalewająca oczy... przebijającas się przez nią czerń, odzew podpierzynowego życia. I cisza... idąc przez jakiś czas w ciszy, zatrzymałej Ją... trzymając ręke nie mówiłem ani słowa. Ona też... w takim momencie nie można nic mówić... trzeba nawet umiejętnie oddychać, by nie spłoszyć ciszy. Oboje, wiedząc to, byliśmy cicho... i słuchaliśmy. Czegoś, czego nei słychać, co jest tak naturalne, a jednak takie dziwne, aż kalające cywilizacyjne uszy... trzeba umieć się do tego przyzwyczaić. I słuchać. Spędzilismy po powrocie nieco czasu u Niej. Akurat nikogo nie było.. ale to nie trwało wiecznie... przyszli jej rodzice i minął mój komfort psychiczny, że nikogo nie ma w domu, poza nami... Po jakimś czasie wybyliśmy do mnie... bez większych sprzeciwów jej rodziców... jej ojciec nawet do mnie zagadał... w bardziej przyjacielski sposób... Będąc u niej swego czasu, siedząc na łóżeczku, słuchając muzyki i zajmując się... sobą:), zacząłem w pewnym momencie się śmiać. Jadłem wtedy cukierka i pomyślałem, co by zrobił Ptysiek, keślibym w nią plunął tym cukierkiem. Śmiałem się zwyczajnie jak dzieciak, nie mogłem przestać. Kiedy Jej to powiedziałem, też wybuchła śmiechem... powiedziałem, żę to był taki spontan, że niekiedy mnie nachodzi i żeby się nie obraziła, jeśli kiedyś jeden z takich pomysłów wprowadzę w życie. Kiedy właśnie dziś się całowaliśmy, Ona przyniosła takie zmyślne domowe urządzonko, zakładane na nadgarstek do mierzenia ciśnienia i pulsu. Byłem pierwszy... po chwili mierzenia pulsu pokazał się wynik: 84. Przy Niej, kiedy robiłem wszystko, żeby Jej wynik zawyżyć pokazało się... 104:) Swego czasu, będąc u mnie, powiedziała mi, że kiedyś jeden chłopak całował ją >technicznie poprawnie<... wyszedł z tego nieźle beczkowy gag.. wyjaśniła mi, że wg mniej on pocałowałby tak każdą dziewczynie.. ogólnie nieźle, ale bez jakiegokolwiek uczucia. Dodała, że nie odczuła, że moje były kiedykolwiek takie.. tzn. poprawne technicznie:) Odpowiedziałem Jej, że jeśli uzna, że któryś był poprawny technicznie, niech mi powie - rozstaniemy się. Dziś natomiast... działo się na moich włościach normalnie pięknie... rozmawiając z nią kiedyś, doszliśmy do wniosku, że to wszystko między nami postępuje bardzo szybko.. i rzzeczywiście.. dziś natomiast zaprzeczyliśmy temu nieco... Jak to zawsze, przytulając się, całując, w prostych słowach - oglądając film - Ona rzuciła jakoś, że mnie zmolestuje... podjudziłem Ją nieco... i za moment siedziała na mnie... zaczęła całować mnie po całym ciele, od pasa w górę... myślałem, ze tam nie zdzierżę... i choć ona jest świeżutka w tym wszystkim (ja także), bawiłem się znakomicie... zwyczajnie myślałem, że zwariuję... mam na odatek łaskotki w okolicach brzucha i żeber... Ona o tym wie... i wykorzystuje, Ptysiek jeden no! Ruszyło mnie to dość mocno... Choć to było odpowiedzią na moje wcześniejsze pieszczoty. Jednak nie lubię pozostawać dłużny... tak też było i w tej sprawie... postanowiłem się odwdzięczyć. Położyłem ją na plecach... delikatnie podciągnąłem bluzkę. Po chwili ją zciągnąłem, zauważając, że nie pasuje mi do repertuaru pocałunków. Niestety z przedwczorajszej rozmowy na temat nie dotykania pewnych części ciała i nie-rozpinaniu stanika, wyszło, że teraz Ona leżała w czarnym staniczku, a ja zalewałem ją pocałunkami... ech... ten wzmagający w pewnych momentach oddech, nad którym nie mogła zapanować... miodek. Jednak jak postanowiliśmy, do niczego więcej nie doszło. I dobrze... milutkie jest takie poznawanie siebie... powolne, bez pośpiechu... Jak zawsze skupiłem się na wydarzeniach, a nie na ich sensie... ech.. ale dziś na to nie mam już czasu i siły... jest cały tydzień, w którym będę to wspominać, więc i okazja do napisania notki się znajdzie... Pozdrawiam.
Yhh... bryndza się zaczyna i tyle w temacie... Nie, nie między nami. Tutaj akurat wszystko kwitnie, niemalże na każdym szczeblu. Jednak w niedzielę, Ptysiek jedzie już do szkoły... a to oznacza, że przez cały roboczy tydzień się nie zobaczymy... Zastanawiam się jak to przetrzymam.. w ogóle zastanawiam się jak będę to znosić. Dzisiaj akurat, cały piątek, spędzilismy razem. No, prawie cały... wspólny zaczął się od ok 13.. i przed chwilą się zakończył. Do szkoły nie poszedłem, zwyczajowo mi się nie chciało... i nawet mama nie stawiała oporu... Dziwne, ale przyjemne. Poczytałem nieco RzK.. ale nadal tego jest jeszcze dużo. Trochę mnie zbił z tropu fakt, że Ptysiek przeczytał przez dwa, czy trzy dni Mistrza i Małgorzatę... a ja siedzę na 100 stronie tej książi i nic... normalnie szok. Choć z tego co wiem ona ma zastraszające tempo czytania... na raz pochłania 200 stron. Ja muszę spędzić nad czymś takim conajmniej dwa dni. Wczoraj byłem u mojego historyka. Pomóc mu z tym cholernym aparatem... ogólnie było nieźle.. pogadałem sobie z nim jak człowiek z człowiekiem, nie jak nauczyciel z uczniem. Nawet niezły gościu. Ale jak przyszła jego żonka i zaczęła najeżdżać na moją pracę z polaka.. normalnie terror. Już nic nie mówiłem. Tylko się wkurwiłem. A co do Ptyśka... jak już powiedziałem wcześniej, jest dobrze.. bardzo dobrze... i nie zapowiada się, żeby było gorzej. Mamy wszystko to, co potrzeba w życiu do przetrwania... mamy wspólne tematy do rozmowy, wspólny śmiech, podobne zainteresowania... nie nudzimy się sobą... czas na pocałunkach, przytulaniu się, wspólnym spędzaniu czasu mija w zastraszającym tempie... zastanawiam się nad trwałą ingerencją obcej cywilizacji w moje życie... podejrzewam machinacje czasem. Ale dowodów brak...