Bez tytułu
Niedziela, dzień święty święcić... Nie dla mnie, zresztą po raz kolejny od bierzmowania...
Wstałem sobie doskonale o dziesiątej, potem poleżałem jeszcze pół godzinki. Wyspałem się jak mało kiedy. Zero stresu - szkoła, dziewczyna, czy cokolwiek. Nasrał na to. Utrzymam stan tej nieświadomej przyjemności. Obniżę to do poziomu na krótko sprzed roku szkolnego, kiedy naprawdę nic mnie nie obchodziło, choć nie pod tym względem, ze na wszystko lałem ile się dało. Po prostu nie zaprzątałem sobie głowy tymi wszystkimi, nader męczącymi duperelami, jak: "nie powiedziałem jej cześć, dostałem złą ocenę - co teraz", plus multum innych rzeczy, które na dobre potrafią wycisnąć z człowieka tą muskającą nas niekiedy ułudę radości. Nie ma huja we wsi, znowu czuję, że odlatuję. Postaram się utrzymać ten stan najdłużej jak się da. Jakby nie patrzeć, to chyba jest cykliczne, co półtorej miecha...;) Tak czy inaczej dobrze mi z tym.
Kiedy się obudziłem zachciało mi się czegoś. Zachciało mi się przespać z Izą. Nie, żeby się kochać, ale po prostu przespać się. Poczuć jej nagie, przytulone do mojego ciepłe ciało. Móc jej dotknąć, jeżeli tego chcę, po prostu być przy niej.
Jednak w tej materii nawet sny mnie nie rozpieszczają - dziś, od dłuższego czasu śniła mi się Paulina. Znaczy nigdy wcześniej mi się nie śniła, ale już przez długi okres czasu zupełnie nic mi się nie sniło. Dziwne. Na dodatek nie było tam żadnej uszczypliwości. Po prostu byliśmy kumplami do pogadania, wiem, że robiliśmy coś na stopie przyjacielskiej. Nie pamiętam dobrze co to było, ale nic złego.