***
Hm... Trochę faktów:
Siedzę aktualnie na dysku kumpla, takim malym o pojemności 2GB. Spowodowane to jest moją chęcią poznania wspanialego linuxa-mandrake, który to jest o wiele lepszy (ponoć) od wieszającej się windy. Tak czy siak to prawda, linucha nie powiesilem ani razu, ale za Chiny Ludowe nie mogę wywalić go terazz dysku i przenieść się na stara winde, 98, czy XP. Fajnie - jak ktoś ma jakiś plan jak to zmienić, to proszę o kontakt na komencie, THX.
Dalej...
Co do Kochania... Chyba coraz bardziej nie ma Kochania... Wszak moje uczucie nadal jest, nadal pali, jednak to Kochanie sie oddala. Juz nawet to nei jest moje jakies dziwne urojenie, tak chyba napewno jest. Ostatnio siedzielismy sobie na lekcji, jakos tak sie zlozylo, ze bylismy prawie sami, wokol nas prawie nikogo... Jak zawsze ostatnio chodze jakis taki przybity (chyba przez nia), zawolala mnie cichutko, odwrocilem sie. Zobaczylem wesola, sliczna buzke, udajaca, ze to nie ona przed chwila wypowiedzala moje imie... Po chwili zaczela sie rozmowa na temat tego mojego listu. Znowu powiedziala, ze byla zaskoczona, ze nei spodziewala sie, ze sie postaralem (bo pisalem drukiem a nie normalnym pismem, normalna czcionke rozczytuje kilku kumpli [z trudem] i polonistka), etc. Fakt. Tak czy inaczej dla mnie nie liczyla się forma, ale treść, jaką tam zawarlem. Jednak Ona chyba tego nie bierze na powaznie, chyba nie ma pojecie, co sie we mnie dzieje przez Nia, przez to nieszczesne uczucie. Kiedy mi powiedziala te rewelacje, dodala cosw stylu: "Wiesz... nie wiem jak Ci to powiedziec, czy napisac listy, czy porozmawiac". Odruchowo sie odwrocilem od Niej, Ona slodkim glosem dodala: "***, spojrz na mnie" - jakby o mialo jej dac jakies szczescie, jakby to mialo ja uratowac. Popatrzylem, jakbym mogl to zrobic po raz ostatni. Niedlugo potem zadzwonil dzwonek.
Cholera, przygotowuje sie na to. Przygotowuje sie na zawiniatko z jej pismem. Przygotowuje sie na jej slowa: "porozmawiajmy". Probuje przewidziec jej slowa, probuje przewidziec swoja reakcje. I nie potrafie, nie wiem jak sie zachowam. Ale od tego co sie teraz dzieje wiele bedzie zalezalo, wiele sie zmieni we mnie kiedy to juz bedzie za mna, zarowno, jak da mi "kosza" (jakie beznadziejne slowo na ta chwile...), i jak powie ze mozemy sprobowac. TO chyba wlasnie jest dojrzewanie, w tym momencie.
Wiem, ze zrobi to mozliwie delikatnie. Ale wiem tez, ze bedzie to odmowa, juz nawet sie nei pocieszam. Jedno jest pewne - to, co do Niej czuje nie zmienia sie, mam nadzieje, ze sie nei zmieni. Jednak co zrobie, kiedy zobacze ja z jakims chlopaczkiem, jezeli zobacze... Cholera. Ciezka sprawa. W tym momencie widze, ze czowiek z natury jest egoista. Chcialbym jej szczescia, ale nei chcialbym, aby dawala je komu innemu, nizli mnie.
Z drugiej strony probuje patrzec na moje terazniejsze uczucie. Napewno gdzies tam jest, siedzi we mnie, jak nasionko, czekajace na deszcz odwzajemnionego uczucia. Czeka, by w pewnym momencie rozkwitnac, wybuchnac zyciem, zapelnic wolne miejsce na przestrzeni. Jednak zmienilo sie ono w porownaniu do tego pierwotnego, tego, ktore bylo nieco wczesniej. Moze dlatego, ze neka mnie tyle watpliwosci?
Rozmawialem kiedys z jedna dziewczyna na gg, ktora znam tez w realu. Rozmawialismy o jakichs takich glebokich sprawach, jak zeszta zdarza nam sie czesto, kiedy kogos cos gryzie (czesciej ją, ja nieczesto rozmawiam o sobie). Wtedy tez uslyszalem od niej slowa: "zaskugujesz na to co najlepsze". Uslyszalem cos takiego po raz drugi chyba. Jezeli tak jest, jezeli jestem taki wspanialym chlopakiem, to dlaczego nie moge ulozyc sobie mlodego zycia, dlaczego nie moge poczuc odwzajemnionego uczucia?