Krzyk w ciszy
Byłem w szkole. Jakbym pierwszy raz od kilku miesięcy był. Tak się tylko czułem,chyba dlatego, że spotkałem Ją po raz pierwszy od dłuższego czasu. Czego bym nie zrobił... raczej czego Ona by nie zrobiła, zawsze mi się podoba. Zawsze widzę tą uśmiechniętą buzię, śliczne oczka, zawsze...
Dziś, kiedy ją zobaczyłem po raz pierwszy, od razu coś we mnie odżyło. Coś, co w następnej chwili zmarło. Zmarłem i zmartwychwstałem... lapiej jak Jezus:) A tak na serio, kiedy wychdodziliśmy z pierwszej lekcji czekałem, aż wszyscy wyjdą, znaczy panny. Mam takie zboczenie, że wychodzę przeważnie na końcu. Tak się zdażyło, że Ona też wychodziła potem. Spojrzała na mnie. Znów żyłem. Znowu widziałem sens w życiu, nieumierającą chęć poznania jego tajemnicy, stawienia czoła wszystkiemu, co chce się sprzeciwić temu, co czułem. Coś powiedziała do mnie, jak zawsze dyskretnie, kiedy trzeba było. Powiedziała, że miałem rację, jeśli chodzi o stwierdzenie, że zmieniła podejście do mnie po tym, jak jej powiedziałem, co czuję. Powiedziała, że musimy się spotkać, porozmawiać, jednak nie tak, jakby chciała to zrobić teraz-zaraz, ale ogólnie.
Qrwa, nie mam już siły. Nie mam siły walczyć nie tyle z jej niechęcią, ale z samym sobą. Zahatowany po ostatnim razie, znowu się sypię, jakbym był z soli. Przy większym podmuchu wiatru wyrywane są ze mnie kolejne cząstki. Aż wreszcie upadnę, z hukiem roztrzaskam się o posadzkę ralizmu i brutalności życia, ulecę z mojej dostaniej krainy szczęścia. Właśnie chyba wybieram się do lotu. Dlaczego nie na skrzydłach odwzajemnionej miłości?
Już chyba nie chcę walczyć. Oręż trzymany długo zaczyna ciężyć, jak nigdy wcześniej. Mięśnie zaczynają odmawiać posłuszeństwa, stają się słabe, wątłe. Zastanawiam się, czy mogę nadwyrężyć tą rękę, doznać poważnej kontuzji, która zabroni mi dalszej walki? Może lepiej zawczasu odpocząć, dać sobie spokój, żeby nie zrobić sobie krzywdy?
Ale czy kochając nie powinienem nie zwracaćuwagi na ten szczegół? Nie powinienem się poświęcić?
Wiem, że będę z nią niedługo musiał przeprowadzić poważną rozmowę. Wydaje mi się, że Ona się przestraszyła, stało się to, czego obawaiłem się od początku. Za szybko wybuchłem z tym, co czuję. Jednak kiedy myślę o tej naszej przyszłej rozmowie, nie czuję jakiegoś żalu, że tak sięstało, znaczy, że okazała bojaźń w ten sprawie. Mam nieodpartą ochotę wykrzyczeć jej w twarz to wszytko, co się ze mną stało, co się działo, co się dzieje. Mam ochotę na nią nakrzyczeć, powiedzieć wszytko to, co czuję, głośno, brutalnie, nie patrząc na okoliczności, rozpłakać się jak dzieciak i wreszcie wyrzucić to z siebie, znajdując ukojenie.
Dlaczego więc ten mój cichy krzyk jest tak niemy? Dlaczego, kiedy jestem przy niej, nie mogę zdobyć się na odwagę, żeby jej to powiedzieć. "Myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie...". Ale nie po to sam wystawiałem się na cierpienie, narażałem na to częściowo Ją, żeby teraz zamknąć się w sobie, żeby Jej tego nie powiedzieć. Widzę nieuchronny koniec, widzę ciemny uskok pod nogami, którego nie przeskoczę, choć z drugiej strony krawędzi widzę znajomą mi, tak miłą kobiecą sylwetkę, to nie dam rady tam doskoczyć. Dlatego powiem to, co we mnie siedzi, powiem spokojnie, wiatr nad urwiskiem poniesie to do Niej, i sam, beznamiętnie rzucę się w czarną otchłań goryczy.
Wesołych qrwa osiemnastych urodzin. Niech żyje powieść, zwana życiem. Nie ma miłości.