Bez tytułu
Troche faktów:
Zrobilem weszcie ostatecznie kompa. Naprawilem co bylo zwalone i jestem z siebie po prostu dumny:) Wreszcie wszystko, no, wiekszosc, jest tak, jak byc powinna
Troche mitów:
Ostatio wszystko mnie denerwuje... ludzie, zdarzenia. Po prostu nie mam humoru.
I to dzisiejsze zdarzenie. Moze nie do konca dzisiejsze. Przez ostatnie kilka dni, a raczej wiele minionych dni, z rózna intensywnoscia przygladalem sie Monice. Obserwowalem ja, spogladalem. Patrzylem, na to, co stracilem, na to, co moglem zyskac, ogólnie patrzylem.
Patrzylem, jak "zadaje" sie z innymi chlopakami. Jak z nimi gada, przytula sie. Czy czuje zazdrosc? Nie wiem, mozliwe. To moze byc zazdrosc, ale napwno mnie to boli. W klasie jest jeden koles, calkiem fajny, nawet do nieo nic nie mam. Widze, jak Monika do niego "lezie", jednak nie ma w tym nic na stopie glebszej, niz kolezenstwo. Widze to, wiem, ze nic z tego byc nie moze, a jednoczesnie trafia mnie szal. Kiedy tylko jestem swiadkiem takiej sceny, odwracam wzrok w druga strone. Boli mnie to, po prostu boli.
Kiedy patrza, jak sie do niego przytula, jak z nim rozmawia, jak robi to z innymi, jak zostaje sam, gdzies tam w tyle, boli mnie to. Rzeczywiscie zawsze trzymam sie na uboczu od ludzi, nie lubie byc w centrum zainteresowania; przewaznie mam mozliwosci do patrzenia, do skrupulatnego obserwowania, i wykorzystuje to. Cos we mnie odzywa, kiedy widze, jak sie smieje, jednoczesnie jest gdzies uczucie jakiejs zlosci, ze to nie ja jestem sprawca tego usmiechu.
Stalem dzis przed lekcjz, na przerwie; wokól ludzie z klasy. Kazdy cos z kims gada, próbuje zabic monotonie i nude przed ostatnia juz lekcja. Zagadala do mnie jedna dziewczyna z klasy, dlaczego to jestem taki "smutny". Nie odpowiedzialem, znaczy powiedzialem jakas wymijajaca odpowiedz, nei chcialem mówic prawdy, nie czas, nie miejsce i nie osoba na takie wyznania. Po jakiejs chwili podeszla Monika. Zapytala, dlaczego jestem smutny. Swiat mi sie na chwile zatrzymal od natloku mysli. W jednym momencie chcialem jej wszystko powiedziec, tu i teraz, przy ludziach z klasy. Jednoczesnie nie chcialem nic mówic. Wiedzialem, ze zaglebiajac sie w to wszystko, pogorszam swoje samopoczucie. I tak wlasnie jest. Kiedy podeszla tak blisko, mialem ochote po prostu ja do siebie przytulic. Nie, nie ja przytulic, chcialem sie sam do niej przytulic. Tylko przytulic...
Patrzylem na "tego" kumpla. Parzylem, jak sie do niego "mimowolnie" przytula. I dopiero teraz czuje co stracilem. Teraz widze, ile kosztowalo mnie podjecie próby zawalczenia o nia. I czuje, jak to bardzo boli. Niemalze nie do zniesienia. Rok caly trwac to jeszcze bedzie. Nie do wyobrazenia dla mnie. Nie mialem pojecia, ze tak bardzo mnie to bedzie bolalo. Nie mialo tak bolec. W ogóle mialo byc wszystko inaczej. A juz na pewno nie tak, jak jest. Zal mnie rozrywa, tesknota mnie rozrywa, chec kochania mnie zabija, zlosc mnie rozrywa. Jestem totalnym strzepem, wystawionym na niewyslowiona burze uczuc.
Jakas czesc mnie chcialaby podzielic sie z Wami tym, co czuje... Dlaczego jestem skazany na niepowodzenie...?