Bez tytułu
Tak jak myślałem, weekend minął w spokoju. No.. może nie do końca minął... jeszcze ranek;)
Jednak po napisaniu ostatniej notki naszły mnie 2 myśli.
Pierwsza raczej była impulsem, który prawie w sobie stłamsiłem, kiedy tylko się pojawił, choć wywołał we mnie jakieś poruszenie. Oczywiście pomyślałem o Monice... dlaczegoby nie zawalczyć o nią po raz kolejny? I od razu nasunęło mi się dziwne wrażenie, że to nie ma sensu... Potem pomyślałem co bym zrobił przy następnej porażce... Jakby bolała tak jak pierwsza... Chyba więcej notek by tu nie było. I od razu przed oczami pokazują się jej obrazy, jednak z kumplami z klasy. Choć zapamiątałem ją jako tą słodką, wesołą dziewczynę, i zapewne taką ją będę nosić w sobie do końca, to po prostu odpycha mnie ta cała "konkurencja". Zastanawiam się, dlaczego ona nie ma nikogo, mogłaby chyba mieć każdego.. Może się czegoś boi...? Szkoda, że nie poznała się na mnie, na moim uczuciu...
"Daj mi tą noc, tą jedną noc, a potem niech wali się świat..."
I zwątpiłem. Chwila myśli, chwila możliwości walki, poczucia znowu w sobie tej mocy, mocy, która rozsadzała pierś, gotowała na wszystko, na każą przeciwność. A potem zejście na ziemię. spostrzeżenie, że jest się małym, totalnie nieistotnym pionkiem w tej grze... "Im bardziej mówisz mi co czujesz, tym bardziej ja sięod Ciebie oddalam... nie wiem dlaczego tak jest..." - bolało... i nadal boli.
Z drugiej strony naszła mnie myśl na temat Basi. Widze, co się we mnie dzieje... widzę, że po części zaczynam przelewać uczucie z Moniki na nią. Jeżeli bym ten proces zakończył, następna krzywda w powietrzu. Wiem, że jestem dla niej jak przyjaciel, przynajmniej tak mówi. Będę się trzymać tych słów, nie mam siły na czytanie między wersami. Co prawda ona jest moją jedyną podporą, ale im więcej pomocy od niej otrzymuję, tym bardziej popadam w kolejne szaleństwo, jak zawsze prowadzące do smutku, do żalu... Dlaczego zawsze muszę krzywdzić ludzi...?
Postanowilem, że przestanę z nią utrzymywać kontakt. Tutaj jednak także pokazała się kontrmyśl. Rzeczywiście, "ot tak" to się nie uda, przynajmniej nie tak, jakbym tego chciał. Po prostu zamknę się na jej pomoc, może to coś da. Jeżeli da, wtedy będzie dobrze, jeśli nie, będę musiał podjąć bardziej brutalne środki... Mam nadzieję, że nie będzie trzeba.
Wszystko się wali. Kiedy byłem młodszy, jeszcze te cholerne dwa lata temu, w gimnazjum, nie było nawet przypuszczeń, że mogą być takie problemy, w takim tempie.