Bez tytułu
A więc po imprezie... I znowu nie wiem od czego zacząć;) Znowu tyle się działo.
Poszliśmy z qmplami do solenizanta na 18. Już na miejscu było dwóch kolesiów. W miare ich znałem. Początek imprezy mógłby się wydawać dość sztywny - patrzyliśmy jak jeden z gości grał na kompie. Nędza, czyż nie...? Otóz nie. Patrzyliśmy jak koleś, jeden z czołówki Polski, wymiata w Starcrafta. Pewnie większośc nawet nie wie o czym mowa. Tak czy inaczej wszyscy z nas siedzieli bardziej lub mniej w temacie, dlatego fajnie było popatrzeć na grę takiej klasy.
Dziwne bylo to, że zbyt wielu gości już nie doszło. Skończyła się gra - poszliśmy do stołu; wszystko kameralnie - tort, świeczki, szampan, jedzonko... typowa osiemnastka.
Zaczęliśmy część właściwą - korek od butelki został wypchnięty przez mglistopodobny gaz unoszący się z długiej szyjki ciemnozielonej butelki; jego lot zaczął się krzykiem mamy solenizanta, przeleceniem koło jej głowy i majestatyczno-klasycznym, kilkakrotnym odbiciu się od podłogi i sufitu. Żyrandol cały. Polał się szampan, odśpiewano "Sto lat". Toaścik.
Następnym krokiem bylo ofkoz pokrojenie tortu. To też nie zabrało nam za dużo czasu. W międzyczasie ulotnili się rodzice solenizanta. I zaczęła się bibka. Polał się alkohol. Zapalilem sobie nawet z solenizantem i kumplem po fajeczce, choć normalnie nie palę. Dziwne, że "czwarty" z ekipy nie palił z nami... jego sprawa.
Cała impreza byłaby bardzo udana, jeśliby nie patrzeć na to, że nie przyszły niektóre, wydawałoby się pewne, osoby. Nie przyszła dziewczyna, u której zrobiliśmy temu samemu chłopakowi imprezę u niej, jako prezent-niespodzianka... pisałem o tym jakiś czas temu. Nie przyszła też Monika.
Poszliśmy do kumpla mieszkającego piętro niżej. Zadzwoniliśmy... Najpierw do Basi... okazało się że jest na koniach. Nie wierzylem, ze nie przyszła. Po prostu nie wierzyłem. Dziś z nią o tym rozmawiałem na gadu... owocna, możnaby powiedzieć, rozmowa zakończona bez kłótni. Wyjaśniliśmy sobie parę rzeczy.
Zadzwonilismy do Moniki. Była w domu. Kumpel z nią zaczął rozmawiać. Nie doszedł do zamierzonego celu. Z tego co wiem opiekowała się jakimś dzieciakiem. Chwyciłem słuchawkę. Zapytałem, dlaczego jej nie ma. Odpowiedziała, że kumpel tak ją zaprosił, jakby miało jej tam nie być, że niby poczuła się niezaproszona. Nie mogłem pojąć tego też. W ogóle nie spodobało mi się zagranie dwóch tych dziewczyn. Potem dowiedziałem się, że kiedy rozmawiały razem, obie stwierdziły, że kumpel zaprosił je w taki mało zachęcający sposób. Tak czy inaczej nie wiedziałem, że mogą tak postąpić. Chyba się na nich zawiodłem. Może nawet nie dlatego, że impreza była bez nich, nie dlatego, że chciałem się z nimi zobaczyć, ale dlatego, że zjebały kumplowi taki szczególny wieczór. Wiedziałem, ze jest mu przykro, że ich nie było.. i to mnie najbardziej bolało.
Koło dwunastej w nocy zaczęliśmy zbierać imprezę. Nie wiedzieliśmy kiedy przyjdą dokładnie starzy solenizanta. Posprzątaliśmy w kilkanaście minut, wzięliśmy alkohole i w długą. Najpierw odprowadziliśmy jednego kolesia na miasto, potem poszliśmy dokladnie w drugą stronę - nad jezioro. Dwa razy siadaliśmy sobie kulturalnie na środku ulicy i chlaliśmy co tam było. Zaszliśmy nad jezioro, nikt nie wiedział nawet po co. Ot tak, przejść się:) Zaszliśmy na ośrodkowe adnimistracje... obadaliśmy, że jakaś większa impreza się kręci, więc kumple postanowili nas wkręcić. Poszli pogadać z bramkarzami. Okazało się, ze jest ślub, kumple zaczęli wkręcać jakąś ściemę kiedy tylko koleś na bramce kulturalnie oznajmił im, że impreza jest "zamknięta". Oni na to, że wiedzą i że są od strony pana młodego, ofkoz pokazując przy okazji połówkę "Pana Tadeusza", która nam się jeszcze ostała. Chłopakom na wejściu aż się oczy zaświeciły, ale ktoś pomyślał trzeźwo i poszedł po pana młodego. Ekipa zadecydowała, że jest to dośc dobry, i prawdopodobnie ostatni moment, żeby wycofać się i nie doscać wpiernicz. Tak też się stało i impreza się skończyła naszym biegiem w stronę wyjścia i wyjazdu z ośrodka, a także dość tłumnym wylegnięciem kilku większych facetów, którzy raczej nie chcieli nas żegnać...
Poszliśmy na inną plażę. Zaczęło się robić coraz jaśniej i w połowie drogi zauważyłem, ze jest niemalże rano. Było po drugiej. Na plaży, poza donośnym opierniczeniem przez solenizanta rybaków, którzy nie odpowiedzieli mu na zadane pytanie o to, czy biorą ryby, nie wydażyło się nic. Wracaliśmy do domu.
Do mieszkanka wszedłem kilka minut po czwartej. Jasno bylo jak cholera i dosć ciężko się zasypiało. Ale udało się i po jedenastej się obudziłem bez żadnego problemu. Nawet nie byłem skacowany.
Usiadłem do kompa. Na necie siedziała Basia. Zaczęliśmy rozmowę, a raczej ja zacząłem, od wyrzutów czemu jej nie było. Przeciągnęło się nam i po dwóch godzinach chyba powiedziała, że musi iść, bo siedzi jeszcze w pidżamie. Poszła.
Wczoraj wymyśliliśmy z qmplami, że jeśli Monika nie przyszła na tą osiemnastkę, my też nie pójdziemy na jej imprezę. Powiedziałem nawet o tym Basi. Odpowiedziała mi, że siedząc z nią i robiąc zaproszenia, nasza męska ekipa miała być głownym elementem całej zabawy. Tak czy inaczej zastanawiam się teraz, czy iść, czy nie...