Bez tytułu
Dawno nie bylo noty... no więc się zabieram do pisania..
Wypadałoby zacząć chyba od urodzin Moniki, na których jednak byłem... mialem nie iść, potem mialem iść, zmienialo się ta decyzja kilka razy. W ostateczności jednak zawędrowałem tak z kilkoma osobami, przy czym na miejscu było jeszcze kilka mi znanych i solenizankta. Złożyłem życzenia, dałem prezencik... początek impry jak stypa. Ludzie siedzą... coś się zaczęło dziać, jak na salę dostał się jegomość o imieniu Szampan. Konwencjonalne "stolat", toast z plastiku... zero alkoholu... nie oszukujmy się, choć solenizankta mówiła, ze nie kupuje alkoholu... Polska nie potrafi się bez neigo bawić. Choć miałem z qmplem iść niedługo po rozpoczęciu, znaczy po złożeniu życzeń i "stolat", zostaliśmy jeszcze "trochę", wcześniej zahaczając o monopolowy i wynosząc z niej dość ostrą kobietkę, z którą się potem bardzo dobrze bawiliśmy... imię nie jest ważne, ale się nazywała Wódka Bols, nawet miała tytuł szlachecki "Lemon". Przyanam się, całowałem się z nią... no, może nie bezpośrednio... znowu przez plastikowe usta... rozumiecie... bała się chorób... no i ja zrozumiałem. Tak czy inaczej okazała się niewystarczjącą zdobyczą dla mnie i kumpla... dlatego zostawiliśmy ją pod stołem i nie chwaląc siętym wyszliśmy z imprezy. Solenizankta nie dopytywała się o naszą wspólną dziewczynę, chyba była trochę zazdrosna;) Najpierw kumpel porozmawiał z Solenizantką, wytłumaczył swoje szybkie wyjście... potem przyszła moja "kolej". Porozmawiałem trochę z nią, powiedziałem, że miałem i tak iść wcześniej, choć powodu nie podałem. Dlaczego? Bo uslyszałem, ze solenizantka nie jedzie na biwak, początkowo myslałem, że dlatego iż ma spać w namiocie ze mną i kumpem no i jeszcze jedną dziewczyną, choć jej nie biorę pod żadną uwagę. Źle się z tym poczułem. Porozmawiałem z nią, dowiedziałem się, że po prostu sięboi teo jeziora... że słyszała, że wiele osób się tam utopiło, takie historie.. Nie wierzyłem w to, nadal nie wierzę. Jak to pod wpływem dobrych dziewczyn, szczególnie tych starszych "czterdziesto... letnich", moja odwaga zrobiła się jeszcze bardziej odważna i bez oporów mogłem prowadzić rozmowę z Moniką. Zapytałem, czy to, że nie jedzie jest spowodowane moją osoba; zaczęła się tłumaczyć, że nie, że gdyby tak było nie zaprosiłaby mnie tą imprezę, a bardzo chciała, żebym przyszedł. Nie byłem na tyle zauroczony dojrzałością mojej, niedawno zapoznanej w monopolowym, dziewczyny, tą jej "czterdziestką", żebym wyjechał jej z pytaniem w stylu: "A może zaprosiłaś mnie po to, żeby nie mieć wyrzutów?" Powstrzymałem się, może nawet nie, nie było potrzeby, to tylko było moim impulsem... Przeleciał niezauważenie. Przytulilem ją do siebie, powiedziałem, że muszę iść, że "dziękuję za zaje... (cisza...:) ) za wspaniałą imprezę", wyszedłem. Poszedłem z qmplem do domu, odprowadziłem go, porozmawialiśmy. Przyjaciel.. staliśmy się przyjaciółmi... Nadal budujemy ten związek, on i ja.
Nie chodzi o ten jeden raz... chodzi o ogół rzeczy, o sam fakt, o samo istnienie... przytulenia. Zwyczajne podejście do siebie dwójki ludzi... i obwiązanie się rękami. Niby nic, niby prosta sprawa, a osobiście znajduję w niej bardzo wiele zrozumienia i pocieszenia. Proces bowiem nie dzieje się na etapie fizycznym, ale psychicznym. Fizycznością tylko zapoczątkowujemy to... podchodzimy do kogoś... i.... przytulamy się, albo przytulamy do kogoś... to też jest spora różnica. Przytulając kogoś dajemy mu oparcie w sobie, dajemy na chwilę siebie, dajemy mu poczucie, że nic się w tym momencie złego nie stanie, że opiekujemy się tą osobą. Że jesteśmy z nią i jej pomożemy. Ale do tematu... fizycznośc tozapoczątkowuje, potem jest tylko doznanie psychiczne, niemalże nie do opisania... praktycznie czujemy ciepło tej osoby, czujemy ją na sobie, czujemy zapach, oddech... po prostu ją czujemy... I na chwilę nas nie ma.. odlatujemy, stajemy się na chwilę nicością, przenosimy się i jakbyśmy byli w nirvanie. A to tylko oplecenie się rękami...
Dziś biwak. Nie jadę. Spytałem dziś w szkole Monikę, czy może zdecydowała się na wyjazd. Dalej jej odpowiedzią jest przeczenie. Więc ja też nie pojadę - odpowiedziałem. I tak pojedziesz... - usłyszałem w lekkim żarcie, w który chyba nie miałem wierzyć... zresztą... czy to ważne..? Nie jadę również dlatego, że moje samopoczucie sięga granicy między "ok" a "dół".
Zresztą to chyba po części przez to, że Monika miała dziś jakiegoś dołka, jak sama mi powiedziała: "Chyba wstałam lewą nogą". No i mnie zarazila... zacząłem troszkę o niej myśleć, o tym wszystkim... ale się na to uodporniłem. W jakimś stopniu. Dośc, potem coś może dopiszę, bo mnie coś guffka boli.