Bez tytułu
A więc dziś był, a raczej miał być, sądny dzień... w końcu sprawa z Natalką miała się wyklarować... A tak było naprawdę:
Wstałem dziś troszkę później, koło dziesiątej. Na dobry początek dnia troszkę ćwiczeń i kubek kawy. Zimny prysznic coraz bardziej mi służy i coraz bardziej się do niego przyzwyczajam. Poczekałem na kumpla, któremu miałem pożyczyć nagrywarkę do zrobienia ofkoz kilku 'kopii bezpieczeństwa'. Wpadł. Jak to zawsze się zdarza powiedział, żebym poszedł z nim na rynek, bo chce sobie wybrać buty. A że byłem już w sumie wyszykowany na spotkanie z Natalką, tylko czas był nie ten, postanowiłem się zgodzić. Poszliśmy, i ku mojemu zdiwieniu, choć nie wiem skąd, było zajebiście gorąco. Upał przypominał mi ten, kiedy byłem na rynku z bratem, jakieś 2 tygodnie temu... niemiłosiernie gorąco. Pochodziliśmy trochę.. poszukaliśmy... trochę to potrwało, aż znaleźliśmy rozmiar 48 (nie żart). Po przejściu się potem na drugi koniec miasta po pieniądze, i z powrotem do faceta po buty, poszliśmy do mnie. Dałem mu nagrywarkę. Oczywiście nieco wcześniej dostałem SMSa... zgadnijcie od kogo? Tak, na moim 'ciekłokrystalicznym' wyświetlaczu koloru zielonego pojawiła się mała koperta. Kiedy obadałem skrzynkę odbioczą, zauważyłem napis "Natalka". 'Krótka Wiadomość Tekstowa' mówiła mi, że jej nadawca ma nadzieję, iż sie nie obrażę, ale musimy przełożyć nasze spotkanie na 17, ponieważ wynikło coś niespodziewanego.
Trudno, facet jestem - czekam. Czas mi się jakoś dłużył. Dokończyłem już w myślach projekt podstron do mojej stronki o szkole. Czekalem i czekałem... obadałem coś w TV... W końcu nieco po 17 sygnał... ciocia woła na obiad... poszedłem, wysłałem Natalce, że idę na obiad i żeby była o 18 na gg. Poszedłem, zjadłem, troszkę pogadałem z ciocią. Po powrocie do domu pierwszą rzeczą jaką zrobiłem bylo odpalenie gg. Chyba niepotrzebnie. Status - dostępny, dokładniej autostatus z Winapma. Cisza... przeglądam opisy ludzi na gg. Kolejna chwila ciszy... podłącza się kumpel. "Ty, słyszałeś?" - zauważyłem. Nom, Offspringa - zripostowałem niedbale. *** się zabił, chyba się powiesił z tego co mi wiadomo - przeczytałem jako kolejne... Nie wierzyłem. Spojrzałem na opisy niektórych ludzi na gg. Teraz nabrały innego znaczenia, chyba tego prawdziwego.
Nie znam przyczyny. Nie znam powodu, dla którego to zrobił. Wiem, że w ogóle nie wyglądał na taką osobę, która byłaby do tego zdolna... dojrzewam. Wcześniej, kiedy czytałem o takich rzeczach, jakoś do mnie nie trafiały. Po prostu było, 'leżało obok'. Tutaj jednak sprawa jest inna... koleś miał pełne perspektywy, był młody, osiemnaście lat, początek życia... i koniec...? Swegoczasu znałem go dośćdobrze, kumplowaliśmy się... mniej więcej czasy przedszkola, kiedy nasze matki trzymały razem... pamiętam nawet te komunistyczne imprezy, na które byliśmy z nim zabierani przez rodziców, którzy wspólnie się bawili... Razem spędzaliśmy czas... Potem kumplowaliśmy się w połowie podstawówki gdzieś... i stąd wynoszę, że nie rozumiem wcale jego posunięcia... a co do damego samobójstwa... kilka miesięcy temu, kiedy miałem 'przeprawę' z Moniką powiedziałbym, że go rozumiem. Broniłbym go i usprawiedliwiał. Wtedy sam może nie tyle chciałem to zrobić, o ile myśałem nad tym. Myśl mnie uspokajała, czułem wtedy, że jestem kowalem swego losu, że sam się sobą rządzę. Ale na tym się kończyło... teraz, kiedy o tym myślę, wydaje mi się, że był po prostu słaby, naturalna selekcja. I mogę egocentrycznie stwierdzić, że ja nie padłem, że jestem silniejszy. Ale nie o to chodzi. Nie rozumiem go.
W tym wszystkim osadzony jestem gdzieś ja i Natalka... i nasze spotkanie. Dowiedziałem się o znajomym, kiedy właśnie miałem z nią rozmawiać... panowała dziwna cisza, kiedy podłączyłem się do niej i zauważyłem opis w stylu 'jestem w szoku'. Ty też? - zapytałem. Znowu cisza... niezręczna... zapytałem, czy ma czas i ochotę przyjść. Odpowiedziała, że nie ma ochoty na nic. Ja też nie mam na nic ochoty, ale nie chcę teraz być sam - powiedziałem bez pardonu. Poczekaj, zaraz przyjdę - zauważyłem w okienku. Ucieszyłem się... jakby jej na mnie zależało... Po drodze wynikły opóźnienia, w stylu prysznic... poczekałem. Była u mnie po osiemnastej, może przed dziewiętnastą... Posiedzieliśmy chwilkę... porozmawialiśmy, rozluźniliśmy atmosferkę w miarę możliwości... jednak chyba nikt nie miał ochoty na cielesne podboje... zapuściłem jakiś film, bodajże "Stygmaty". Początek oglądania był raczej nudny... tzn nic się nie działo między nami. Kiedy się położyliśmy na łóżku, film wydał się mniej ważny, otaczający świat nieco bardziej przyjemny, a samobójstwo znajomego gdzieś się ulotniło na krótki czas... Przytulanie.. delikatne pieszczoty palcami... zresztą nie ma co mówić, to raczej nieuchwytne słowu pisanemu. I nawet nie chcę tego chwytać. I choć miałem wielokrotną okazję pocałowania jej, nie zrobiłem tego. Nie wiem dlaczego, może miałem opory, może... może nie miałem nastroju...? Odprowadziłem ją do domu... koło stu metrów trzeba było iść... noc ciepła... błyskało - zanosiło się na rychły deszcz, który teraz właśnie smutno dzwoni o szyby i rynny. Doszliśmy do jej domu. Chwilę pogawędziliśmy o duperelkach. Pocałowałem ją delikatnie na dobranoc. Poszliśmy w swoich kierunkach...
Dziwnie... ogólnie dziwnie, nie rozumiem... jak z poprzedniej notatki - ogólnie ludzi. A do Natalki się zbliżam. Miło. Smutek wymieszany z radością w setce czystej, którą każdego wieczora trzeba przełykać.
Pozdrawiam.