zima... jakos szybciej?
Spojrzałem przez okno... delikatny wieczór lejący się bezszelestnie przez okna do domu... pomarańczowe światło, które jakby chciało nieco ogrzać panującą aurę... światło, które przelatującemu wzrokowi dało wyobrażenie leżącego wszędzie śniegu... zima... zima nadchodzi...
Od rana już byłem w złym humorze. Może nie złym, ale lepiej było się do mnie nie odzywać. Szczególnie nieodporny byłem dziś na zaczepki. I w dziwnie silny sposób chciałem z kimś 'wymienić się pogladami', najlepiej na sprawy, które są nam przeciwne. Na pierwszej lekcji od razu baba zjebała mnie za to, że mam na ławce niedawno kupionego Newsweeka... czytałem go sobie kukturalnie na wychowawczej. Jakbym robił coś zlego... zawsze na tej lekcji jest taki syf, że głowa mała, a tutaj czytający chłopaczyna sieje bunt... okazało się, że jest gegra.
Baba coś tłumaczyła. Dzisiaj niepomiernie nudno. Nigdy nie porywa mnie swoimi quasi-oratorskimi wyopwiedziami na wyżyny zachwytu, ale dziś nie sprawiła się wcale. Prawiła tak nudno, że już mialem się pyrgnąć na drugiej ławce na rozłożonej prostopadle do długości ławki ręce i zasnąć. Zadanie dla Was... - usłyszałem, jakby błogosławieństwo i zapowiedź normalnego czasu reszty godziny lekcyjnej. Coś tam nam dała, nawet chyba nie zapisałem. Zawsze tak jest, część lekcji baba pogada, potem zadania dla nas, jak to zawsze mówi, a w dalszej kolejności my zajmujemy się sobą, a ona dziennikiem. I tak w kółko. Już trzeci rok to samo przedstawienie.
Odwróciłem się do tyłu. Monika i druga znajoma. Zacząłem coś do nich rozmawiać, jak zawsze na pierwszej lekcyjnej, o ósmej rano przy dzwoniącym o podwójne szyby deszczu, nikomu za bardzo nie chciało się odpowiadać. Majka, koleżanka, coś pisała... Monika przepisywała notatkę, którą trzeba było zrobić jako pracę domową... Patrzyłem na nią. No i nic, tylko patrzyłem. Bawiłem się co raz jej jak zawsze bujnymi włosami, z którymi robi coś takiego, że jest ich jeszcze więcej (nawet nie będę próbować wnikać w te wszystkie zabiegi). Podobają mi się, kiedy jest ich tak dużo. Ale ona chyba nie przepada za tym, jak każdy je mierzwi, kiedy tylko koło niej przechodzi.
Majka zaczęła pisać ściągę na WOS. Miała być kartkówka, facet coś przebąkiwał, żebyśmy się nauczyli poprzednich tematów. Większość klasy podchwyciła te słowa jako zapowiedź małej pracy pisemnej... ja byłem w tej większości. Zarówno byłem w tej mniejszości, która cokolwiek się przygotowywała na taką okoliczność. Podczas kiedy Majka robiła swoją pomoc naukową, mój zaczepny humor wreszcie dał o sobie znać. Zapytałem po co właściwie to robi... odpowiedziała mi, że przychodzi do szkoły po to, żeby nauczyć się ściągać. Oczywiście zapewne to przesadziła znacznie, ale wtedy tego nie zauważyłem. Dodała, że ściąganie się przydaje w życiu i że jest to zdolność, którą możnaby postawić na równi z wiedzą wyniesioną ze szkoły, poza tym w życiu nie da się uczciwie żyć... Monika wzięła jej stronę, zaczęła na mnie delikatnie napierać ze swoimi argumentami. Ja jakbym na to czekał; bez zastanowienia powiedziałem coś do Majki, coś takiego, że zniszczyłem ją od razu, już więcej nie odpowiedziała mi. Potem zostawiłem sobie Monikę... na deser... jak wyrafinowany zabojca kąsałem ją z każdej możliwej strony; koniec końców posunąłem się może ciut za daleko. Powiedziałem jej ściszonym głosem, prawie szeptem, który uniemożliwił podsłuchanie tych słów innym, choć w dziwny sposób nie było wtedy przy nas nikogo innego, że mam nadzieję, że wyłoży się na maturze z tych przedmiotów, z których ściąga. Popatrzyła na mnie znacząco, zripostowała, że bardzo to było miłe. Nie odpuszczałem, dalej w to brnąłem, nie pokazalem jej, że żałowałem swoich słów. Chyba nie żałowałem.
Przez resztę dnia w dość prymitywny sposób jechałem po niej. Kiedy tylko coś czytała, mówiłem żeby tego nie robiła, żeby napisała sobie ściągę. Apogeum jej wytrzymałości było około trzeciej lekcji. Podniesionym głosem powiedziała mi, że są ludzie, którzy nie ściągają i są tacy, którzy ściągają... mnie zaklasyfikowała do tych nieściągających, siebie do drugich. Wycofałem moje cięzkie działa, kazałem zawrócić artylerię i piechotę... wycofywałem się. Dalsze napieranie zapewne przerodziłoby się w wojnę. Zaspokoiłem mój ciemniejszy humor.
Kartkówki nie było.