Bez tytułu
Mówię wam,coś pięknego...
Opowiadać go, to jak opowiadać fantastyczną ksiażkę bez lepszego wątku przewodniego, niestety objętościowo przekraczającą trylogię.
Było tam chyba wszystko... jakaś niesamowita szkoła... ogromniasta... jakieś przystanki, niemalże wyjęte żywcem z filmu science-fiction... rozmowa z ludźmi, których nie znałem, a którzy znali mnie... po zrobieniu czegoś strasznego sen mi się urwał i przeniósł gdzie indziej... jakaś rozmowa, moje idę i zamiast tego człowieczek w bialym garniturku, którym najwyraźniej byłem, mógł lewitować w powietrzu... coś jakby astronauci w statkach kosmicznych, którzy odpychają się rękami od przeróżnych przermiotów... Był Nawet i Ptysio... byliśmy razem, ale już w moim domku... było jeszcze stare łóżko... leżeliśmy sobie... wspólna noc...? Potem ona gdzieś zniknęła, i wpadła do mnie roztrzęsiona dziewczyna, która to podobno się z nią uczuła i szukala jej, bo Ptyś rzekomo nie wrócił do domu na noc;) (a dziewczynkę, która zagrała we śnie tą rolę spotkałem wczoraj na ulicy, chodziliśmy do szkoły razem). Była też taka jedna faetka, którą zjebałem równo z ziemią za wpierniczanie się do nieswoich spraw. Ją też spotkałem wczoraj, jak wyprowadzała psa na dwór...
Ych, zrzucić gdzieś ten sen na twardy dysk, jak film, i puścić wam...