Bez tytułu
Zamulać o Dniu Zmarłych nie będę. Nie będę też pisać, jak to popadałem w zadumę, jak to rozczulałem się nad grobami najbliższych, jak ten dzień zmienił moje nastawienie do życia i jaki wielki psychiczny wyłom spowodował w mojej miękkiej tkance wrażliwości. Ot, poszedłem, odbębniłem, zapaliłem gdzie miałem zapalić, a wszystko to utrzymane w rodzinnej konwencji świątecznego spaceru.
Co ważnego się stało? A to, że przegapiłem aukcję na allegro, w której to miałem kupić książkę na studia za delikatne 26 zł. Przegapiłem, bo odpaliłem Herosów 3 i delikatnie przy rozwalaniu nieprzyjacielskich armii i tłumacząc bitowym językiem mojej kochanej komputerowej maszynce kto tu rządzi, nie zauważyłem jak mija wyznaczony koniec aukcji... tak, budzika nie nastawiłem. No i kupię sobie taką samą knigę za te 40 zeta.. a co, nie stać?:>
A teraz coś nieco bardziej refleksyjnego. Zauważyłem, że przeszkody, które zaczynają wyrastać w moim związku coraz bardziej zbliżają mnie do Kochania. Nie coś, co nas mogłoby podzielić, ale właśnie coś, co mogłoby nas zbliżyć. Ciekawe... Jeszcze jakiś czas temu nie pomyślałbym, że tak to może się toczyć... A tutaj proszę... wszystko to zaczyna we mnie zdobywać range, o którą kiedyś się martwiłem, że nie dam rady tego zdobyć... w sobie. Teraz przychodzi samo, ku mojej uciesze.
A niedługo, za tydzień, szykuje się nam z Kochaniem bardzo... miły łikend... Czwartek... Jej stancja... imprezka u koleżanki, jej osiemnastka... i dalej -> piątek, sobota i niedziela razem... Współlokatorka Kochania najprawdopodobniej wybywa na łikend do domku, na jakąś dyskotekę, czy inne takie szemrane imprezy, a my okupujemy stancję... zapowiada się całkiem pysznie...
Pozdrawiam.