Bez tytułu
Kupowaliście kiedyś w sklepie kawę...? No, mi też się zdarzyło, nic w tym niesamowitego tak naprawdę, chodzi mi raczej o sam produkt kawowy w postaci zmielonych ziaren szuszonych kawowników... albo czegoś w tym stylu;)
Potem taki zmielony miał kawowy zalewa się wrzątkiem... i przeważnie smakuje ok, nie zahaczam ofkoz o takie debeściackie rzeczy jak sławna na całej szerokości Polski Sido czy inny syf, do którego ci ludzie używają tego wszystkiego co spadło w normalnej fabryce (?) kawy na ziemię, a więc przeważnie piachu i tego, co pracownicy wnieśli do hali na podeszwach swoich butów, a niekiedy nawet trafia się ziarenko kawy, zabłąkane gdzieś pośród tego, co ludzkość nazywa brudem... nie mówimy tu właśnie o tym, ale o normalnej kawie, może być nawet coś w stylu Czibo...
Właśnie coś takiego mam w kubku; jest nawet ok, ale wczoraj/przedwczoraj piłem kawę pochodzenia bodajże niemieckiego (tzn. z niemiec, a nie z niemieckich kawowników;)). I teraz ofkoz - zauważone różnice.
Minus kawy niemieckiej to to, że jest (była) niezmielona. W ziarenkach kawownika, a nie w (prze)miale. Jeśli mieli się samemu kawę, do czego nie mam cierpliwości (choć cierpliwy ze mnie człek), przewaznie pozostają w niej niedomielone cząsteczki, grudki, ziarenka kawownika, które nie uległy całkowitemu rozpadowi na (prze)miał. Kiedy zalewa się takie zmielone i niedomielone coś, podczas picia czuje się, jak do jamy gębowej vel. buzi vel. ust dostają się te większe cząsteczki kawownika, które to powinny sobie grzecznie leżeć, spoczywać i odpoczywać na dnie kawowego kubka, tworząc wraz z innymi zmielonymi ziarenkami pod wpływem cieczy harmonijną warstewkę czarnej mazi. Minus wielki.
Plusem kawy zza zachodniej grani jest to, że tworzy ona po dodaniu wrzątku coś na kształt rzadkiej smoły; mianowicie nie ma kawa literalna (ta z wrzątkiem) konsystencji brązowej, albo ciemnobrązowej, nawet przypominającej niekiedy... no wiadomo co, ale kiedy nabiera się tego na łyżeczkę i powoli wylewa do zbiorniczka większego w którym trzymany jest nasz napój (qbek, tak, inteligentni zgadli), widać czarną ciecz, tak, jak to jest w bajkach i innych niesamowitych opowieściach, wierszach i poezjach, gdzie mówi sięo kawie w sposób idealistyczny, jako że jest czarna jak piekło, czy coś innego, może jama albo głęboka dziura. Właśnie ta kawa zachowuje się tak jak w opisie, jest czarna i jednolita.
Kawa polska natomiast, wspomniana wcześniej Czibo, jest jakaś w huj brązowa... widać prawie wodę kiedy ją się na łyżeczkę nabiera i te małe drobinki, które zapewne mają dawać jej kolor... do dupy, duży minus.
Ciekawym atrybuem kawy jest jej... pianka. Naturalna, ne dodawana specjalnie, dorabiana i przyklejana, ale ta po zalaniu wrzątku. Polska niestety wysiada przy tym, niemiecka niekiedy to ma, amerykancja wysuwa się tu na pierwszorzędne prowadzenie.
No i dochodzimy, prze Państwa, do smaku. Polska tak mi przeżarła qbki smakowe, że odczuwam to jako normalną kawę, niestety nie aż tak dobrą... Amerykancka ma dziwny posmak cynamonu, orzechów i innych dziwnych rzeczy, niekiedy jest nieco kwaśna. Podobnie jest z niemiecką, ta jednak ma w sobie jeszcze nutkę goryczy...
Przeczytane: podobno najlepsza i najdroższa kawa na świecie jest otrzymywana z gówna lisa, który uprzednio wpierdala kawowe ziarenka, a potem pan i pani przychodzą, grzebią w ekskrementach i wyławiają przetrawione kawiaszcze ziarnka... podobno chodzi koło 300$ za kilogram...
Tak na marginesie: nie lubię sobie robić jedzenia. Moja Panienka natomiast, mieszkając na stancji, robi sobie go codziennie... wkurwił bym się na obiad, że muszę go robić tak często... zapewne zdegradowałbym posiłki do kiełbasy, keczupu/majonezu i pieczywa...
Pozdrawiam.