Bez tytułu
1) Znowu nic się nie uczę. Ale zauważyłem, że to zmienia się samoczynnie, im bliżej do jakiegoś egzaminu, w tym wypadku - sesji. Podobnie było w tamtym semestrze. Skończyło się nieźle, do przodu. Tyle, że wtedy do zaliczenia była ekonomia, z której ocena była czystym przypadkiem jak w jednorękim bandycie, filozofia, z której egzamin też był czystym śmiechem i wstęp do nauk prawnych, z którego - fakt faktem - trzeba siębyło uczyć i ocena była wymierna do tego, co się napisało. Trzy przedmioty, właściwe małe - z filozofii okazało się, że niby nie trzeba było się za wiele uczyć, bo i pisanie swoich wywodów nie wymaga wspomagania jakąś zaskakującą, akademicką wiedzą. Z ekonomii do tej pory nie wiem praotycznie nic, a cała włożona praca to strata czasu. Wstęp.. tutaj wkułem 200 stron książki i było ok.
Teraz natomiast przedmiotów nie ma trzech, a jakieś sześć. W tym prawo rzymskie, które powoli zaczynam nadgryzać, ale idzie kurewsko opornie, powszechna historia państwa i prawa, z którą będzie też większa przeprawa, nie lubię ogólnie historii, choć ciągłe uczenie się jej wyzwla we mnie chociaż minimalne chęci do dalszego poznawania tejże dziedziny, no i ofkoz osławiona, ostatnia, historia polski i prawa polskiego, czy jakoś to tak się ładnie nazywa... historii Polski niestety kurna nie lubię, motają mi się te wszystkie nazwiska śmieszne i te niby-polskie, egzotycznie brzmiące nazwy miast. Do tego dojdą małe przedmioty, jak socjologia i logika. Z tej ostatniej podobno brać prawnicza ma największe problemy; trzeba będzie zwrócić na to uwagę. Cały wielki pochód zamyka zgrabnie i z przytupem język angielski. Policzmy - jest koniec kwietnia, praktycznie maj. Zostaje cały maj i czerwiec niemalże w całości do wkucia tego. Czasu raczej mało. Trzeba się brać do pracy już teraz na powazniej.
2) Praca... Z tym jest kurna różnie. Częściej niestety mi się nie chce pracować, tzn. robić pieniądze. Muszę przyznać, że należę do ludzi leniwych (to ponoć odzwierciedla mój znak zodiaku). Jednak nie jest to lenistwo samo w sobie. Nie jest to ten typ, że nie chce mi się wstawać z łóżka. Z tym potrafię sobie poradzić. Ale ogólna niechęć do pracy przyprawia mnie o mdłości. W tym pojebanym systemie człowiek, żeby żyć, musi coś robić. Cokolwiek. Jebie się w tym kraju, u nas w mieście, za minimalne 2,5 zł na godzinę. Przecież to jest jakby w mordę dostać. Za 8 godzin roboty dostajesz w przybliżeniu 20 zł. Przeliczyć to na 30 dni w miesiącu to jest całe 600 zł. Myślę sobie o takich kwotach i przeliczam to na dolary, ot taka ponoć uniwersalna waluta. Zaokrąglam. Wychodzi 200 dolarów. Dwieście dolarów na miesiąc. Mieszkając samemu - umiera się, albo szuka dodatkowego środku zarobkowania. 600 złotych, dwieście dolarów, kosztuje zapłacenie za jebane mieszkanie wraz z opłatami. Przez resztę miesiąca zęby w parapet, bo nawet nie masz na jebane mleko i chleb. Samemu w tym państwie się nie przeżywa. Zastanawiałem się, dlaczemu w M jak miłość (nie oglądam, mogą być błędy), ta szczodrze obdarzona dziewczyna, Kasia Cichopek, mieszka z tym swoim filmowym mężem w jednym mieszkaniu? I z jeszcze jedną parką. Film ma odwzorowywać rzeczywostość, a ta przedstawia się tak, że są do tego zmuszeni - sami by zesrali się, a nie pociągnali z opłatami. Dlatego wybierają mniejsze zło (Sapkowski pisał, że nie ma takiego czegoś) i jebią na czteri giwery kasę do skarbowego wora. Jednak nie o serialu chciałem... Więc zarabia się te 200 $ / month... a ile dostaje się zasiłku dla bezrobotnych w USA czy GB? Kurwan nawet nie chcę sobie psuć humoru taką informacją i żyć w dobrobycie niewiedzy myśląc, że zwyczajnie więcej.
Z młodości trzymają się mnie chyba jeszcze takie dziwne myśli, że, jak to w każdym filmie czy opowieści (chyba kurna niesamowitej), człowiek jest przeznaczany do jakichś wielkich celów, zrobi coś wspaniałego. Nawet nie na skalę świata, wystarczy, że zrobi to w swojej małej ojczyźnie. Ale jak tu cokolwiek zrobić, kiedy robisz codziennie po 8-12 godzin, dzień w dzień, a jak już jesteś wyżęty przez ten cały ubiurokratyczniony system, masz ochotę tylko coś zjeść i odpocząć. Nie masz czasu na rodzinę, przyjaciół, dziewczynę. Masz ochotę po prostu iść spać.
Trzeba wypierdalać z tego kraju. Z kilku przyuważeń zrobił mi się jakiś huja warty felieton o niczym.
Tak czy inaczej stwierdzam, że żeby znosić cały ten syf naszego polskiego systemu trzeba mieć kogoś koło siebie. Kogoś, na kim zależy, kogo się kocha i kto kocha. Przynajmniej tak jest w moim przypadku. Jednak ta osoba musi być. Blisko, wyczuwalnie. Dawać siłę, każdego dnia.
Kurwa, a może ja po prostu jestem asystemowy...?