Bez tytułu
Ona czyta gazetę, ja prawo rzymskie...
Rozmowa, pytanie, które przeradza się w kłótnię...
Właściwie o głupotę. Jednak nie powód jest ważny, a sposób...
Zawsze wychodziłem z założenia, że ludzie potrafią ze sobą rozmawiać. Że nie muszą krzyczeć (to jednak wg mnie jest forma molestowania psychicznego, próby wymuszenia na kimś swojej racji spowodowana często brakiem sesnownego argumentu...), ze mogą to zrobić na spokojnie. Że mogą to być ludzie spotkani na ulicy, tym bardziej ludzie, których się przecież kocha... W związku krzyk jest czymś zbędnym; kłótnia, fakt, pojawi się... można pokrzyczeć, wyrzucić coś z siebie... Ale permanentne reagowanie w ten sposób, przynajmniej w moim wypadku, jest przesadą...
Dlaczego kobiety zawsze reagują krzykiem...? Kiedy czują, że dalsza rozmowa prowadzi do zdenerwowania, można to przecież powiedzieć... można sobie z tego nawet zażartować i powiedzieć, że chce się chyba ktoś pokłócić, bo zaraz do tego dojdzie...
Nie jest też tak, że mówię mojej dziewczynie ciągle: nie krzycz. Mówiłem Jej w jaki sposób rozmawiać ze mną, w jaki sposób nawet rozmawiać z facetem, żeby go przekonać nawet do irracjonalnej sprawy - poprzez argumenty racjonalne. To naprawdę działa... Dziwne jest natomiast, że przeważnie argumenty najbardziej do nas trafiające, zostawiane są na koniec, kiedy już dziewczyna/kobieta wykrzyczy się doszczętnie.
Szczerze powiem, że nie rozumiem tego, krzyku mianowicie. Po co krzyczeć? Nie można powiedzieć tego samego spokojnie..?
Jednak: było - minęło. Ona wróciła do czasopisma, ja do książki. Oboje zapewne źli.
Mnie jednak naszła pewna myśl...
Znam jedno małżeństwo, dość dobrze nawet. Ludzi jednak nie zna się na wylot, zauważa się tylko ich cechy, momenty, w których my ich widzimy, rzeczy, które rzucają się w oczy, zarówno w podejściu do świata, otoczenia, do siebie nawzajem; rzucają pewien obraz, całokształt, który się odbiera w dany sposób.
Krótki więc opis: ona kobieta słabo wykształcona, jednak pyskata, jakby to powiedzieć; kłóci się o wszystko z każdym, o dana rzecz jej się nie podoba; idzie w zaparte dość często, nie przyjmując do siebie często żadnych argumentów. On - wojskowy emerytowany, człowiek spokojny; z zewnątrz można powiedzieć - ciamajda, jednak ja w nim widzę coś głębszego. Zresztą - nie to jest ważne.
Często między nimi dochodzi(ło) do scysji, w wyniku których ona, jakby to obrazowo powiedzieć, jebała go permanentnie. Krzyczała, wysuwała swoje bezpodstawne argumenty, wzorujące się na niewiedzy (przeważnie niestety kobiece argumenty wypływają z uczuć...), on natomiast nic nie robił. Siedział, słuchał, być może nawet i nie. Jeśli nie - nie wiem co wtedy robił. Takie sytuacje jednak się zdarzały.
Niektóre, najważniejsze dla mnie rzeczy odniosłem do naszej sytuacji... Dla nas, nieśmiertelnych nastolatków, liczy się tu i teraz; myślimy o dniu dzisiejszym, wybiegamy myślą na przyszłe miesiące, myslimy o pieniądzach... zastanawiamy się jak to będzie..?
I wychodzi... jakoś. To jakoś jednak nadchodzi powoli, niezauważenie, wkrada się w chmurolotne marzenia niczym mały wąż... niektóre rzeczy więc stają się normą... ludzie coraz mniej na nie zwracają uwagę, powszedniejąca monotonia zaczyna zalewać wszystko... nie chce się jej może zmieniać..? Bo po co? Było tak zawsze, więc i będzie, mogło być gorzej...
I wtedy zobaczyłem połowicznie w nich, przez pryzmat czasu, nas... starając się unikać błędów, które potrafiłem wypatrzeć u ludzi mi znanych, uderzyło mnie - czy to tak ma wyglądać...?
Wtedy, jak mała igiełka, sprawiła mi ból pewna myśl... skoro u nas jest tak, jak jest, może to nie jest to...? Skoro nie odpowiada nam coś w drugim człowieku, powinniśmy to zmienić? Wbrew jego woli...? Może żadnego człowieka nie powinno się zmieniać? Każdy powinien być sobą...? A może wręcz przeciwnie - należy zmieniać go, kształtować na obraz i podobieństwo swoje? Tresować i przyzwyczajać wbrew wczesniejszym upodobaniom, zapewniając mu tym samym szczęście, którego sam by nie osiągnął?
Właściwie to sam nie wiem jak powinno się postąpić. I być może, cała sprawa jest nad wyraz wyolbrzymiona; być może...
Podobno to kobiety na podstawie jednej rzeczy potrafią wywnioskować o rozkładzie związku...