• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

chaos-angel

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
26 27 28 29 30 31 01
02 03 04 05 06 07 08
09 10 11 12 13 14 15
16 17 18 19 20 21 22
23 24 25 26 27 28 29

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2011
  • Sierpień 2011
  • Listopad 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Kwiecień 2007
  • Styczeń 2007
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004
  • Sierpień 2004
  • Lipiec 2004
  • Czerwiec 2004
  • Maj 2004
  • Kwiecień 2004
  • Marzec 2004
  • Luty 2004
  • Styczeń 2004
  • Grudzień 2003
  • Listopad 2003
  • Październik 2003
  • Wrzesień 2003

Archiwum 17 lutego 2004


Wtorek cd

Wieczorne SMSy. Miały być rozładowaniem napięcia, jakąś formą zabawy, żartu. Napisałem do Niej, że podzieliłem grupę na mniejsze, że jest razem ze mną, żeby przyszła jutro, że zaczniemy pisać pracę. Zartowałem. Odpowiedziała, że nic o podziale nie wiedziała, że woli nie być w takiej grupie, że woli nie przychodzić, że "wiem dlaczego". Kurwa, właśnie dlatego chciałem się spotkać.

Posypały się inne SMSy. Wiele, ciągle, jeden, za drugim. Słowa, słowa, słowa... zbudowane z liter, z symboli, każdy tak wiele znaczy, każda litera, postawiona w nieodpowiednim miejscu tyle zmienia, zmienia tak bardzo całe przesłanie. Nawet zasrany wykrzyknik w złym miejscu boli jeszcze bardziej. Miłość za pomocą SMSa... Moja miłość została uprzedmiotowiona do postaci kodu binarnego przesłanego drogą radiową. Irytujące. Odważne wiadomości, jedna, za drugą, pytania wprost, odpowiedzi jeszcze bardziej bolące. "Nie chcę być z Tobą w grupie"..., "Im bardziej Ty mi mówisz co czujesz, tym bardziej ja się oddalam"..., "Po prostu... musisz wybić mnie sobie z głowy"..., "Nie chce Cię jeszcze bardziej w sobie rozkochiwać"...

Czuję, jak powraca. Namacalny ból w okolicach klatki piersiowej. Nie urojony, wymyślony, fantazyjny ból... realny impuls, który sprawia, że chce się złapać za klatkę. Boli, bardzo. Po raz drugi. Po co...? Walka o szczęście. Warto? Warto tak się poświęcać? Warto się kurwa angażować? I po co to? Dla idei? Nadziei, że "może kiedyś się uda"? Dziwicie się, dlaczego jet tak mało wrażliwych facetów, dlaczego jest więcej ludzi, dymających puste lale. Facet nie chce ryzykować, nie chce ryzykować zawodu. I racja, po co ma się męczyć, jak może iść do dyskoteki, pomachać umięśnionymi łapami, wyrwać jakąś dupę, przerżnąć lampucerę, albo dwie, przy okazji potem uciekając od jej chłopaka. Fun jak cholera, żyjesz nie gnijesz. I dlaczego jest ich tak wielu...? "To świat nas zmusza do buntu...". Może nie świat, ale wy, wy dziewczyny. Niby czemu? Przecież faceci to takie nieczułe chamy... Zapewne każdy z nich ma conajmniej jeden zawód miłosny.

Jestem na Nią zły. Bardzo zły. Pomyślałem przez moment, przez pryzmat tych wiadomości, że jest jedno wyjście, jedno wyjaśnienie tego [J]jej zachowania. Pomyslałem, że ktoś mógł [J]ją kiedyś skrzywdzić, że mogła się spażyć. Że ma jakiś uraz, który nie pozwala [J]jej szukać szczęścia, że nawet to, którego nie musi szukać, jest przez [N]nią odbierane jako atak. Potem jednak doszedłem do wniosku, że to, czego się dowiedziała, w ten czy inny sposób, powinno przełamać lęk, strach, obawę.

Dlaczego to tak kurwa jest? Przyciągam do siebie dziewczyny, u których nie podoba mi się nic, albo to coś jest niewystarczające, żebym mógł o nich pomysleć w poważniejszych kategoriach. Nie działam na zasadzie: zdobądź, poderwij, przeleć raz (jak było fajnie to kilka razy), rzuć. Wypatrując dziewczyny, próbuję znaleźćw niej cechy, które mi się spodobają, zaimponują, które po prostu powinna mieć. Staram się mysleć bardziej perspektywicznie. Chyba moje otoczenie jest za młode na to, na takie pojmowanie świata. A może ja jestem jakiś pojebany. Albo jakiś pokemon, czy inny paszczak ze mnie.

"Nie warto, nie warto walczyć o szczęscie, o TO szczęście" - więc kurwa nie licz na jakieś uśmiechy, na życzliwość, na przyjaźń. Przynajmniej nie teraz. Stajesz się moim naturalnym wrogiem. I [C]ciebie, jako pierwszą będę starał się wyeliminować z mojego życia.

Zapomnieć o tym wszystkim. O tym, czym przez moment obdarował mnie los. Dlaczego to szaleństwo trwa tak długo? I dlaczego muszę zmyć z siebie tą skazę? Dlaczego nie chcę? Myśląc o nich wszystkich, o dziewczynach, [J]ją jako ostatnią chciałbym wymazać z pamięci. Osobę, która dawała mi nadzieję na kobiecą nację, która w chwilach mojego największego załamania dawała mi siłę, nadzieję na lepsze jutro, na życie.

Pamiętam, jak przez mgłę, jak kiedyś budziłem się. Wstawałem rano. Budzik wył o 7.00. Otwierałem oczy, z myślą, że trzeba iść do szkoły. Wiele rzeczy mnie denerwowało. Każdy ranek, to czas z myślą, myślą, żę nie chcę tego ciągnąć, że nie ma sensu widywać kolejnych poranków. Jednak ciągnąłem je, "dziwne" myśli przechodziły, myśli, z którymi walczyłem wiele lat. Dorastałem. Kiedy "dorosłem", zaczęło się coś dziwnego. Próbowałem szukać. Czegoś. Celu, dla którego warto żyć, który napędzałby mnie. Chwytałem się pojedynczych, wyimaginowanych rzeczy, które tak naprawdę były namiastką. Dopiero w lo, jakoś w drugiej klasie chyba, zauważyłem, że nieprzejmując się dniem dzisiejszym i tym, co było, można naprawdę odpocząć. Nie potrzebowałem żadnego kopa, celu, czegokolwiek. Potem jakoś zwątpiłem. Patrzyłem na was, na dziewczyny i wątpiłem. Wątpiłem w was. Aż odkryłem [J]ją. [T]tą, kóra napędzała mnie. Która była koleżanką, przyjaciółką. Która się uśmiechała, bez przyczyny się przytuliła, która się wyżaliła, która po prostu była. Napędzała. Kawałek po kawałku odkrywając taki cud, czułem się jak dziecko, rozpakowujące wielki prezent, przewiązany czerwoną, szeroką kokardą. Czułem się świetnie, zafascynowany i oczarowany. Pamiętam, jak drżało mi serce, kiedy poznawałem [J]ją. Ze świadomością, że nie mogę się mierzyć z kimś takim, jak [O]ona. Że moja rola w tym wszystkim, to najwyżej próba poznania [J]jej fenomenu. Poznawałem. Widziałem TYLKO dziewczynę, wesołą koleżankę, zmieniającą moją szarą, papkowatą rzeczywistość, śmierdzącą sprawami domowymi, ciągłą monotonią, beznadziejnymi myślami w wesołą przejażdżkę kolorową kolejką górską, bez żadnych zmartwień, problemów, kłopotów. Jak dziecko. Jakbym się przy niej cofał w czasie. Jak gdybym stawał się na nowo małym urwisem, wesoło biegającym po podwórku, z rozmierzwionymi, białymi od słońca włosami, z brudną buzią, którego problemem jest wyznaczony czas na kolejny posiłek, którym zresztą i tak się nie przejmował, bo nie znał się na zearku. W pewnym momencie zapragnąłem czegoś więcej. Widziałem zakaz, widziałem furtki, płoty. Widziałem też to, co mogło się znaleźć za nimi. Widziałem kobiecą sylwetkę, widziałem kogoś, kto mnie zniewalał, kto mi imponował, przewyższał w każdym calu, kogo chciałem jednocześnie obronić przed tym syfem, przed złem tego pierdolniętego świata, kogo chciałem mieć przy sobie, opiekować się, cieszyć tym samym szczęściem.

Łzy, o których już zapomniałem znowu stają się rzeczywistością. Płaczący chłopak... jasne, jakiś mięczak. Albo tylko napisane, ładnie wygląda, wygląda, jakby naprawdę mu na niej zależało... Tylko ja mogę wiedzieć, że te łzy są prawdziwe. I tylko ja wiem, dlaczego ciągle zostawiają wilgotny ślad na policzkach.

17 lutego 2004   Komentarze (3)

Wtorek

Dzień, zaczynający się od porannej kłótni (wymiany zdań:) ) z qmplem, odnośnie pisania projektu. Dwie różne koncepcje. Niestety mój indywidualizm odrzuca wszelkie formy narzucenia mi jakiejkolwiek woli, poza swoją własną. Tak czy inaczej, ostatecznie poszedłem na pewnego rodzaju ustępstwo, aby nie wprowadzić większego zamieszania do grupy, niż to potrzebne. Znowu zapierniczanie, cztery bite godziny.

Początkowo poszedłem do qmpla po kilka materiałów do pisania wstępu, którym się ostatecznie już zajmuję. Potem runda po mieście: odebrać zdjęcia dowodowe, wpaść do biblioteki, do banku wpłacić kasę dla kolesia na konto, do matki do pracy - kupić kartę do telefonu, pogadać o duperelach. Potem znów robota - "wycieczka" na granicę do komendanta tego całego przejścia. Kiedy szedłem z qmplem na wyznaczone miejsce, z którego mieliśmy jechać na granicę, czułem, że to będzie beznadziejne. Choć mieszkam od tego przejścia całe 3 km, to nigdy tam nie byłem, jednak jakoś niespecjalnie mi się chciało odwiedzać to miejsce. Mokry śniego-deszcz zacinał pod niezłym kątem, źle się szło, wiatr wiał: zimno, szaro, nudno. Jednak doszliśmy na miejsce. Okazało się, że zasuwamy tam dwoma samochodami. Mogliśmy z qmplem wybrać. Wybrałem ten, w którym o dziwo siedziało Kochanie. Usiadłem obok Niej, obdarowała mnie miłym uśmiechem. Zrekompensowało mi to wszystkie uniedogodnienia związane z przejażdżką. Droga powrotna była trochę bardziej... zabawniejsza na swój sposób, ale to nic.

Wysiedliśmy po kilkunastu minutach koło domu kumpla. Zaprosił mnie i Monikę na herbatę do siebie. Nie odmówiłem, choć nie przepadam za kolesiem. Za to przepadam za Nią.

Posiedzieliśmy jakiś czas. Wypiliśmy herbatę. W międzyczasie zauważyłem, że ten właśnie kumpel ma zajebistą matkę. Trudno to wyjaśnić, poza tym za dużo musiałbym pisać sytuacyjnych rzeczy, w których ciężko ująć sedno sprawy, a ich wynikiem w najlepszym wypadku byłaby "steorotypowa" mama. Tak czy inaczej, jest niezła.

Kiedy siedziałem u kumpla, Ona coś tam robiła przy kompie; nachyliła się w taki sposób, że jej dżinsy odsłoniły fragment bielizny. Kiedyś byłem trochę dziki na tym punkcie, dziki, znaczy że lubiłem patrzeć na takie excesy. Teraz też, popatrzyłem na to z lekkim uśmiechem, jakbym patrzył na bieliznę siostry. Rozbroiły mnie jej kolorowe majteczki. Normalnie rozwaliły:)

Nie doczekałem się jednak kontynuacji zaczętej dziwnie wczorajszej rozmowy na temat zawartości mojej dyskietki. Nie bylo totalnie nic, a nic podniesione do n-tej potęgi nadal pozostaje... zerem. Szkoda, może nie było czasu, może nie wiedziała co powiedzieć. Nie naciskałem. Ktoś tu, na blogu, poradził mi, żeby nie robić nic na siłę. To jest jakieś rozwiązanie, jednak prowadzące do bierności, bierności, która... rozbija. Chyba Ją zaproszę jutro do siebie.

Obserwując innych gubię się, pośród uśmiechów, których szczerości nie mogę odgadnąć gubię się, pośród ludzkich, normalnych chyba zachowań, gubię się.

17 lutego 2004   Komentarze (2)
Chaos_angel | Blogi