It`s a Sunday, it`s a fine day...
Niedziela jak to neidziela... Wstaje się z zamiarem pójścia do kościoła... yy... WRÓĆ!
Niedziela jak to niedziela... Wstaje się, kiedy się już człowiek wyśpi, myśli z zamglonym impetem co miałdziś zrobić i siada do kompa. Tak też miało się stać; tym jednak razem otworzyłem oczka o ósmej.. a rczej sprowokował mnie do tego sygnał od Moniki. Spojrzalem na wyświetlacz komórki, leżacej pod łóżkiem... od razu czas... "ósma... wcześnie jeszcze". I w kimonko... pospałem do dziewiątej. Obudziłem się chyba sam. Chwila myśli... iść, czy nie iść, oto jest pytanie. Umówieni byliśmy z grupą na prawie-finalizację materiału projektu. Nawet miałem nie iść, ale ostateczną rzeczą było wzięcie kąpieli, ogolenie się i wio do kumpla na projekt.
Kiedy zaszedlem prawie wszyscy już byli. Była też Monika. Po tym wczorajszym SMSie do niej czułem się nieco niezręcznie, jednak nie na tyle, żeby nie powiedzieć jej "cześć", choć z drugiej strony nie wyszło mi chyba zbyt naturalnie. Tak czy inaczej po pewnym czasie zaczęliśmy "pracę". Praca jak to praca (w grupie), jedni robią, inni nie. Osobiście należałem do obu grup. Nie opowiadałbym tego, z pozoru niezaczącego wydażenia, gdyby się coś nie wydarzyło. I znów wydażyło się i nie za jednym zamachem.
Przy przerabianiu kolejnego tekstu na odpowiedni format, ktoś rzucił pomysł, żeby zacząć pisać wstęp (nie, to nie dziwne, że po roku pisania zaczyna się pisać wstęp:) ). Ofkoz padło na mnie... no wiec zacząłem.. Przyłączyła się do mnie jedna koleżanka, która swoją drogą zmienia chyba do mnie swój stosunek, albo tylko mi się tak wydaje. Pisaliśmy jakiś czas, choć wiadomo, że wspólne tworzenie nie wychodzi za długo, coś zawsze rozprasza uwagę... Tak więc po jakimś czasie nasza [bez]owocna współpraca skończyła się. Jechałem sam. W tym czasie ciągle z drugiej strony siedziała Monika. Był z nami koleś, który ją lubi chyba męczyć. No i ofkoz męczył;) Nigdy nie przepuszcza takiej okazji. Jużwcześniej, kiedy pisałem wstęp, jakby do mnie bliżej podsunęła się. Wiem jednak, że to nie było "bo chciała", po prsotu tak było, a ja to hiperbolizuję na swój własny sposób. Tak czy inaczej bylo miło... mógłbym nawet przysiądz, że poczulem ją przy sobie. Kiedy jeszcze zdolował ją kumpel, ta położyła na moje ramię głowę i tak "przytulała się" dłuższą chwilę. Przytulilem się do jej spiętych w kucyk, blond włosów, takich mięciutkich... początkowo się trochę... może obawiałem...? Potem jednak nie... Przytuliłem się do niej i cieszyłem się z tego. Poczułem, pierwszy raz od tak dawna, że była przy mnie... jakby wróciły czasy tych niewinnych przytuleń sprzed podjęcia mojej decyzji... ech... piękne czasy za mgłą... piękne, dobre czasy... Miło było... bardzo miło...
Zastanawiam się teraz, czy dobrze zrobiłem... znaczy czy dobrze, że jej powiedziałem co czuję... chyba jednak, pomimo tego wszystkiego, czego doświadczyłem - dobrze. Czegoś mnie to nauczyło, wzmocniło... Poza tym jakbym się czuł, gdybym jej tego nie powiedział... chyba bym sobie tego nie darował. Ale brakuje mi takiej właśnie fizyczności... przy niej...
Potem wróciłem do domku... Poszedłem do znajomych naprawić im kompa, ale sprawa była za "zabawna", więc wziąłem dysk twardy ze sobą. Pobawię się tutaj z nim;)
Potem zaczęła się dość szczera, interesująca i w ogóle "glonc" rozmowa z jedną dziewczynką z blogów... (wonderin` who...?:)). Rozmowa, która trwa jeszcze, należałoby dodać. Tak czy inaczej nikt nie nauczy odwagi faceta tak, jak kobieta - podrzymuję ten tekst w znaczeniu i brzmieniu. Poza tym... co ja będę rozmowę opisywać, jak ta osoba i tak wie o co chodzi...