• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

chaos-angel

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
27 28 29 30 31 01 02
03 04 05 06 07 08 09
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 01 02 03 04 05 06

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2011
  • Sierpień 2011
  • Listopad 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Kwiecień 2007
  • Styczeń 2007
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004
  • Sierpień 2004
  • Lipiec 2004
  • Czerwiec 2004
  • Maj 2004
  • Kwiecień 2004
  • Marzec 2004
  • Luty 2004
  • Styczeń 2004
  • Grudzień 2003
  • Listopad 2003
  • Październik 2003
  • Wrzesień 2003

Archiwum 29 stycznia 2005


Zlodzieje czasu

Jakiś czas temu, bodajże wczoraj, rozmawiałem, jak często się zdarza, z Misią na gg. Nagle padło pytanie z Jej strony:
- Marku, myślałeś o smierci...? - Tak - odpowiedziałem nie kłamiąc.
Dalsza część dość delikatnej rozmowy potoczyła się gładko. Wypytałem dlaczego ten temat poruszyła. Odpowiedź zapewne ugięłaby mi nogi... nie stało się tak, gdyż siedziałem. Powiedziała mi, że Ona też o tym myślała. Jako osoba nie wierząca w boga, chciała iść do kościoła.. pożegnać się z tym wszystkim... miała wrócić, napisać kilka listów i najzwyczajniej w świecie...
Nie rozumiałem nieco Jej powodów. Zastanowiłem się: nie miała problemów w domu, nie jest z jakiejś patologicznej rodziny, ma oboje rodziców, którzy Ją raczej kochają. Ma niezłego brata. W szkole również nie ma problemów, jest jedną z lepszych uczennic. Również Jej życie osobiste nie było naznaczone tak wielkimi znamionami, ażeby mogła posuwać się do takich kroków.
Zapytałem, czy to, co się rodzi między nami, nie jest warte żyć, czy możliwość tworzenia czegoś podobnego przez nią i innych, potencjalnych facetów w Jej przyszłym zyciu nie jest warte życia. Odpowiedziała, że spokanie(nia) ze mną odwiodły Ją od tego zamiaru. Zamiar nie zawsze oczywiście się przekłada na czyny; do tego trzeba nie lada odwagi. Ale wspomniała, że byłaby na to gotowa - rodzina i przyjaciele nie zatrzymywali jej mentalnie.
To nie był jeden z tanich chwytów a`la >jak ze mną nie będziesz to się potnę<. Tu szło o coś więcej. Osoba jest zbyt inteligentna, dumna, żeby posuwać się do takich kroków. Tak czy inaczej poczułem w tamtym momencie, że komuś na mnie naprawdę zależy. Poczułem się przywłaszczony, jednak z dobrej strony.
Patrząc na to inaczej, wolę nie myśleć co by mogło się stać, gdyby w jakiś sposób nie doszło do naszego spotkania. Przecież to, że ją do siebie zaprosiłem, zakrawało na zwyczajny spontan. Po prostu powiedziałem, żeby wpadła. Byłem ciekaw jaką jest osobą w realu. Dwa tygodnie potem nie byłoby kogo zapraszać.
Powiedziałem jej, że dość to miasto miało już śmierci młodych ludzi; że nie chcę Jej stracić, nie teraz i nie w taki głupi sposób. Wiedziała... i dobrze.
Oboje wymieniliśmy się spostrzeżeniami, słowami, zdarzeniami, które nas do siebie zbliżyły. Mentalnie, psychicznie, czując jakąś przynależność, zależność. Bardzo dobry i miły stan.
Oglądaliśmy dziś u Niej Romeo i Julia, ten okrzyczany musical. Całkiem niezły (pokazowe sceny walki mieczykami)... Ale nie to tytułowo skradło nam czas. Potem przyszła do mnie. Oglądaliśmy Adasia i jego mistrzowskie loty. Potem zwyczajnie zajęliśmy się sobą. W pewnym momencie powiedziała, że musi iść. Było po 18, mniej więcej 18:30. Nie chciałem jej puścić. Po kilkuminutowym droczeniu się, powiedziała, że zostanie do 19, i ani chwili dłużej:) Pocałowałem Ją... tak... nawet miło. Tzn zawsze miło, ale tu było miło miło. I ktoś skradł pół godziny. Bo następną rzeczą był dźwięk ustawionego przez Nią na 19 budzika. Hym... zastanawiające... uprowadzony przez UFO na pół odziny...? Milusie uprowadzenie... których i Wam na koniec notki życzę.
29 stycznia 2005   Komentarze (3)

Nie wazne... tworz swoj swiat z osoba, ktora...

Wiele się dziś wydarzyło.. jestem po %%, więc proszę o wyrozumiałość przy błedach literkowych w pisaniu noty. Zdarza się:) Do rzeczy..
Dzień zapowiadal się pod względem stresującego dość motywu spotkaania na warsztatach poetyckich. Dlaczego stresujące? Ano dlatego, że w życiu nei wiedziałem, że coś takiego jest, no, może słyszałem takie wyrażenei w życiu, ale nigdy nie myślałem, ze będę w tym uczestniczył. Miałem iść z Justyną. Z początku, kiedy o tym mówiła, nie wiedziałem o co chodzi; potem zapytała, czy nie chciałbym może iść z nią. Właściwie te zajęcia warsztatowte miałem głęboko.. no, może nie aż TAK głeboko. Ale poszedłem tam ze względu na Nią. Chyba dobrze się bawiła... przynajmniej tak mówiła. Choć stwierdziła, że zawsze była łasa na takie poetyckie rzeczy, mnie prowadzący, Wojciech Kass, zdenerwował już ja samym początku, wywnętrzniając się na temat 'mentalnych pustaków'. Nie ważne, o co chodziło, dużo by pisać. Potem poruszył całkiem trafne i ważne aspekty ludzkiego życia. Po warsztach poszliśmy na spacer. Myślałem, że mi łeb odpadnie - brak czapki i szalika w tych częściach Mazur daje się we znaki teraz. Nie chciałem jej psuć zabawy, szliśmy dalej.
Po spacerku myślałem, że dam radę ją zaprosić do siebe, na trzecią ratę filmu >Fanatyk<. W dziwny sposób oralne sprawy (tylko mi tu kurwa bez krańcowości) przeszkadzały nam się skupić. Tak wyszło... Jednak stanęła mi okoniem i nie dała się zaprosić... zaciągnąć... przyciągnąć... cokolwiek - nie przyszła. Ja też nie:)
Więc zeszło nam na rozmowie na gg. O dziwo, kiedy się mieszka o ulicę od siebie (nie, że trzebna przejść długość 500metrowej ulicy, ale wystarczy ją przekroczyć jak na zebrze), to zaspokaja w jakiś sposób potrzebę przynależenia. Zawsze jest mozliwość przejścia przez tą cienką, mazutową granicę i pobycie blisko siebie.
Potem zostałem zaproszony na impresskę. Nie tyle zaproszony, co miałem do wyboru snowboard, albo wódkę.. nie chciało mi się drałować na górę 3 km w jedną stronę, tyle samo w drugą + razy pod górę po zjechano-wywalonym razie. Poszedłem do kumpla z wódką z sylvestra. Był litr... całkiem niezły początek.. potem atmosfera moja i jednej koleżanki się zagęściła.. jakoś zaczęliśmy na siebie wchodzić... Nie ważne... dobry był motyw, jak wyszliśmy z tą włanie dziewczyną po zapojkę.. przychodzimy, namiętnie dobijając się około 1 min w domofon, a tu koleżanka, wchodząc jak do siebie, widzi starych kumpla, u którgo była impra. My w totalnym szoku, nie wiemy co mamy mówić... Okazało się, że tamci schowali wódkę... wątpię, żeby starzy się nie pokapowali.
Potem poszliśmy do koleżanki... innej. Nie wiedziała, że mamy ją nawiedzić... kiedy zaszliśmy wszystko było ok, choć gosopdarz (koleżanka, jak to się kurwa odmienia w formie żeńskiej?? - gospodarka?:/) powiedział, ze od nas wódą jebie... jak dziewczonki się wdały z ojcem gospoda(rki?)w rozmowę, przy której byłem obecny, wątpię, żeby nie skleił się o co chodzi. Piliśmy u niej jak smoki. Przyszedł po czasie brat gospodarki, któremu po czasie ubzdurało się, że będzie mówić mi, co mam robić. O kurwa, płachta na byka.
Po drodze , tzn. przez cały ten czas, dostałem parę razy po twarzy... ogólnie, nie dlatego, że zasłużyłem, ze zrobiłem coś, czego nie powinienem.. zwyczajnie - daj rękę, upierdolą rękę i upomną się o ramię. Wkurzało mnie to onie od dziś. Upomniałem się o to. Nic. Powiedziałem, że jeszcze raz i będę oddawać. Nic (niestety nie podniosłem nigdy ręki na dziewczynę, zapewne nie podniosę). Nie lubię, kiedy się mnie nie szanuję. Ofkoz lubię żartować i się wygłupiać, co zarejestrowała podręczna kamerka nowej komórki kumpla, ale znam umiar tego. Poza tym nie lubię być zwyczajnie okładany bez powodu. Wybudza to we mnie jakąś stronę mnie, której sam nie chcę znać.
Rozmawiałem z nimi (dziewczynami) o tym, że jestem z Justyną. Na wieść, że jestem z byłą kumpla, u którego była impra (dobrego kumpla), wybuchły gromkim śmiechem. Nie rozumiałem tego... no, możew początkowym momencie... >o, ten, co odbił kumplowi dziewczynę<... Ale to wcale nie tak. Kiedy my ze sobą rozmawialismy na powaznie ( i to przez gg! ), oni już ze sobą nie byli. Sprawa była prosta. Zwięzła. Męska. Tylko w waszym, kurwa, babskim świecie, bo jak na mnie około 75% czytelników tego bloga to kobiety, to nie jest zrozumiałe. Was nie można jakoś przekonać, że to normalna sprawa...
Wyszliśmy z tamtąd. Poszliśmhy na spacer... ja nadal z dziewczyną,z którą rozmawiałem wcześniej... z gospodarką. Kiedy patrzyłem, co się u niej dzieje... kiedy widziałem jedną pannę, która siedziała, chyba nawet się całowała z chłopakiem, do którego mówiła, że nic totalnie nie czuła, nie czuje i czuć nie będzie... kiedy patrzyłem na drugą koleżankę, która siedziała na kolanach gimnazjalisty, pierdoliła do niego pijacko-podrywającym farmazonem, zachowując przy tym maximum kurestwa i jej dominacji, która doprowadza mnie do szewskiej pasji, kreując ją na Nefretete, bezczelnie nie pasującą do naszego świata, zwyczajnie miałem dość (nawet nie wiem, czy coś zrozumieliście z tego zdania... i wiecie co..? Mam do gdzieś).
Wyszliśmy na spacer... szliśmy, rozmawiałem z gospodarką. Całkiem nieźle.. rozumem ją. Kiedy jestesmy sami, potrafi sięprzy mnie uzewnętrznić. Miło. Można wzbudzić czyjeś zaufanie. Rozmawailiśmy, aż doszliśmy do pewnego momentu. Zatrzymaliśmy się. Podeszli do nas po części inni. Ja na moment odszedłem, powiedziałem, że nie chce mi się tu siedzieć, że idę do domu. Kumpel i małolat zaczęli coś mówić. Może nie, w ten sposób: kumel zaczął coś mówić, małolat szczekać:) Podszedłem w pewnym momencie do kumpla, przy którym stal małolat, który mnie już dość podkurwił, powiedziałem mu, chyba dość szczerze, że czuję, czułem... że tu nie należę... do tych ludzi, do tego otoczenia. Chodziło mi dokładnie o dwie dziewczyny, które do nas dołączyły. Nie rozumiał. Może nie musiał. Poszedłem sam. Szczekali.
Zauważyłem, że kiedy byłem na imprezach, nie takich jak ta, innych, mniejszych, nie potrafiłem się odnaleźć w grupie. Ok, było tak: zachodzą ludzie, idziemy do knajpy. Kupujemy piwo. Siadamy. Zaczyna się rozmowa. I ludzie opowaidają coś o imprezach. Pierdolą farmazony na temat, jak to się najebali, jaki okres czasu im wypadł a pamięci, co mówili starzy, co kumple, kto opowiadał resztę najeby, ile zjarali, etc. Żal. Myślałem, że coś ze mną nie tak. Że nie wiem o co im chodzi... że nie wiem, z czego się śmieją... Ale po spędzeniu kurwa zwykłych, i nie zwyjłych w swym przebiegu, kilku dni, nie wykraczających poza tydzień, zrozumiałem, że nie muszę siedzieć przy ludziach, którzy opowiadając jakieś z chuja zbite rzeczy wprawiają mnie w stan zwany >Lucid Dream<. Że nei muszę spędzać tego czasu z ludźmi, którzy szydzą ze mnie, bądź nie respektują tego, co kocham, w co wierzę, i co mi odpowiada. Hipokrytyzm totalny. Właśnie, to, co kocham..
Rozamwiając o Justynie, jedna z dziewczyn niemal wyrzuciła mi to, dlaczego jestem właśnie z Justyną. Jedna sprawa, to to, że to >była< mojego kumpla. Co z tego..? Drugi aspekt zrozumiałem jako to, że czegoś jej brakuje... czego...? Nie wiem. Możenie jest boginią piękności, za to jej wnętrze wypierdala wszystko - zasysa dwie te, samotne od niepamiętnych czasów, hipokrytki, mnie i kumpla. Miesza i stwarza na nowo z podstawowych budulców. Przy niej zwyczajnie się dobrze czuję. Przy nich nigdy nie mogłem, choć chciałem. Przy niej mogę, nawet, kiedy nie chcę.
Powodzenia Wam i pozdrowiania.  

29 stycznia 2005   Komentarze (4)
Chaos_angel | Blogi