Wiele się dziś wydarzyło.. jestem po %%, więc proszę o wyrozumiałość przy błedach literkowych w pisaniu noty. Zdarza się:) Do rzeczy..
Dzień zapowiadal się pod względem stresującego dość motywu spotkaania na warsztatach poetyckich. Dlaczego stresujące? Ano dlatego, że w życiu nei wiedziałem, że coś takiego jest, no, może słyszałem takie wyrażenei w życiu, ale nigdy nie myślałem, ze będę w tym uczestniczył. Miałem iść z Justyną. Z początku, kiedy o tym mówiła, nie wiedziałem o co chodzi; potem zapytała, czy nie chciałbym może iść z nią. Właściwie te zajęcia warsztatowte miałem głęboko.. no, może nie aż TAK głeboko. Ale poszedłem tam ze względu na Nią. Chyba dobrze się bawiła... przynajmniej tak mówiła. Choć stwierdziła, że zawsze była łasa na takie poetyckie rzeczy, mnie prowadzący, Wojciech Kass, zdenerwował już ja samym początku, wywnętrzniając się na temat 'mentalnych pustaków'. Nie ważne, o co chodziło, dużo by pisać. Potem poruszył całkiem trafne i ważne aspekty ludzkiego życia. Po warsztach poszliśmy na spacer. Myślałem, że mi łeb odpadnie - brak czapki i szalika w tych częściach Mazur daje się we znaki teraz. Nie chciałem jej psuć zabawy, szliśmy dalej.
Po spacerku myślałem, że dam radę ją zaprosić do siebe, na trzecią ratę filmu >Fanatyk<. W dziwny sposób oralne sprawy (tylko mi tu kurwa bez krańcowości) przeszkadzały nam się skupić. Tak wyszło... Jednak stanęła mi okoniem i nie dała się zaprosić... zaciągnąć... przyciągnąć... cokolwiek - nie przyszła. Ja też nie:)
Więc zeszło nam na rozmowie na gg. O dziwo, kiedy się mieszka o ulicę od siebie (nie, że trzebna przejść długość 500metrowej ulicy, ale wystarczy ją przekroczyć jak na zebrze), to zaspokaja w jakiś sposób potrzebę przynależenia. Zawsze jest mozliwość przejścia przez tą cienką, mazutową granicę i pobycie blisko siebie.
Potem zostałem zaproszony na impresskę. Nie tyle zaproszony, co miałem do wyboru snowboard, albo wódkę.. nie chciało mi się drałować na górę 3 km w jedną stronę, tyle samo w drugą + razy pod górę po zjechano-wywalonym razie. Poszedłem do kumpla z wódką z sylvestra. Był litr... całkiem niezły początek.. potem atmosfera moja i jednej koleżanki się zagęściła.. jakoś zaczęliśmy na siebie wchodzić... Nie ważne... dobry był motyw, jak wyszliśmy z tą włanie dziewczyną po zapojkę.. przychodzimy, namiętnie dobijając się około 1 min w domofon, a tu koleżanka, wchodząc jak do siebie, widzi starych kumpla, u którgo była impra. My w totalnym szoku, nie wiemy co mamy mówić... Okazało się, że tamci schowali wódkę... wątpię, żeby starzy się nie pokapowali.
Potem poszliśmy do koleżanki... innej. Nie wiedziała, że mamy ją nawiedzić... kiedy zaszliśmy wszystko było ok, choć gosopdarz (koleżanka, jak to się kurwa odmienia w formie żeńskiej?? - gospodarka?:/) powiedział, ze od nas wódą jebie... jak dziewczonki się wdały z ojcem gospoda(rki?)w rozmowę, przy której byłem obecny, wątpię, żeby nie skleił się o co chodzi. Piliśmy u niej jak smoki. Przyszedł po czasie brat gospodarki, któremu po czasie ubzdurało się, że będzie mówić mi, co mam robić. O kurwa, płachta na byka.
Po drodze , tzn. przez cały ten czas, dostałem parę razy po twarzy... ogólnie, nie dlatego, że zasłużyłem, ze zrobiłem coś, czego nie powinienem.. zwyczajnie - daj rękę, upierdolą rękę i upomną się o ramię. Wkurzało mnie to onie od dziś. Upomniałem się o to. Nic. Powiedziałem, że jeszcze raz i będę oddawać. Nic (niestety nie podniosłem nigdy ręki na dziewczynę, zapewne nie podniosę). Nie lubię, kiedy się mnie nie szanuję. Ofkoz lubię żartować i się wygłupiać, co zarejestrowała podręczna kamerka nowej komórki kumpla, ale znam umiar tego. Poza tym nie lubię być zwyczajnie okładany bez powodu. Wybudza to we mnie jakąś stronę mnie, której sam nie chcę znać.
Rozmawiałem z nimi (dziewczynami) o tym, że jestem z Justyną. Na wieść, że jestem z byłą kumpla, u którego była impra (dobrego kumpla), wybuchły gromkim śmiechem. Nie rozumiałem tego... no, możew początkowym momencie... >o, ten, co odbił kumplowi dziewczynę<... Ale to wcale nie tak. Kiedy my ze sobą rozmawialismy na powaznie ( i to przez gg! ), oni już ze sobą nie byli. Sprawa była prosta. Zwięzła. Męska. Tylko w waszym, kurwa, babskim świecie, bo jak na mnie około 75% czytelników tego bloga to kobiety, to nie jest zrozumiałe. Was nie można jakoś przekonać, że to normalna sprawa...
Wyszliśmy z tamtąd. Poszliśmhy na spacer... ja nadal z dziewczyną,z którą rozmawiałem wcześniej... z gospodarką. Kiedy patrzyłem, co się u niej dzieje... kiedy widziałem jedną pannę, która siedziała, chyba nawet się całowała z chłopakiem, do którego mówiła, że nic totalnie nie czuła, nie czuje i czuć nie będzie... kiedy patrzyłem na drugą koleżankę, która siedziała na kolanach gimnazjalisty, pierdoliła do niego pijacko-podrywającym farmazonem, zachowując przy tym maximum kurestwa i jej dominacji, która doprowadza mnie do szewskiej pasji, kreując ją na Nefretete, bezczelnie nie pasującą do naszego świata, zwyczajnie miałem dość (nawet nie wiem, czy coś zrozumieliście z tego zdania... i wiecie co..? Mam do gdzieś).
Wyszliśmy na spacer... szliśmy, rozmawiałem z gospodarką. Całkiem nieźle.. rozumem ją. Kiedy jestesmy sami, potrafi sięprzy mnie uzewnętrznić. Miło. Można wzbudzić czyjeś zaufanie. Rozmawailiśmy, aż doszliśmy do pewnego momentu. Zatrzymaliśmy się. Podeszli do nas po części inni. Ja na moment odszedłem, powiedziałem, że nie chce mi się tu siedzieć, że idę do domu. Kumpel i małolat zaczęli coś mówić. Może nie, w ten sposób: kumel zaczął coś mówić, małolat szczekać:) Podszedłem w pewnym momencie do kumpla, przy którym stal małolat, który mnie już dość podkurwił, powiedziałem mu, chyba dość szczerze, że czuję, czułem... że tu nie należę... do tych ludzi, do tego otoczenia. Chodziło mi dokładnie o dwie dziewczyny, które do nas dołączyły. Nie rozumiał. Może nie musiał. Poszedłem sam. Szczekali.
Zauważyłem, że kiedy byłem na imprezach, nie takich jak ta, innych, mniejszych, nie potrafiłem się odnaleźć w grupie. Ok, było tak: zachodzą ludzie, idziemy do knajpy. Kupujemy piwo. Siadamy. Zaczyna się rozmowa. I ludzie opowaidają coś o imprezach. Pierdolą farmazony na temat, jak to się najebali, jaki okres czasu im wypadł a pamięci, co mówili starzy, co kumple, kto opowiadał resztę najeby, ile zjarali, etc. Żal. Myślałem, że coś ze mną nie tak. Że nie wiem o co im chodzi... że nie wiem, z czego się śmieją... Ale po spędzeniu kurwa zwykłych, i nie zwyjłych w swym przebiegu, kilku dni, nie wykraczających poza tydzień, zrozumiałem, że nie muszę siedzieć przy ludziach, którzy opowiadając jakieś z chuja zbite rzeczy wprawiają mnie w stan zwany >Lucid Dream<. Że nei muszę spędzać tego czasu z ludźmi, którzy szydzą ze mnie, bądź nie respektują tego, co kocham, w co wierzę, i co mi odpowiada. Hipokrytyzm totalny. Właśnie, to, co kocham..
Rozamwiając o Justynie, jedna z dziewczyn niemal wyrzuciła mi to, dlaczego jestem właśnie z Justyną. Jedna sprawa, to to, że to >była< mojego kumpla. Co z tego..? Drugi aspekt zrozumiałem jako to, że czegoś jej brakuje... czego...? Nie wiem. Możenie jest boginią piękności, za to jej wnętrze wypierdala wszystko - zasysa dwie te, samotne od niepamiętnych czasów, hipokrytki, mnie i kumpla. Miesza i stwarza na nowo z podstawowych budulców. Przy niej zwyczajnie się dobrze czuję. Przy nich nigdy nie mogłem, choć chciałem. Przy niej mogę, nawet, kiedy nie chcę.
Powodzenia Wam i pozdrowiania.