One step... and another...
Początek był poranny, zachowujący się dokładnie tak, jak słota, która na dobre zadomowiła się na każdej pojedynczej drodze. Czyli chaotycznie. Najpierw musiał pójść do szkoły po zaświadczenie o pobieraniu nauki w LO. Gdybym tego nie miał, musiałbym zasuwać w poniedziałek donosić papiery. Na szczęście udało mi się dorwać glejt, któego wczoraj dyrektor nie napisał... zwyczajnie go nie było.
Poszedłem na komisję, spotykając po drodze kumpla z klasy. W samej sali konferencyjnej, w której była pogadanka trojga ludzi - starosty i jakichś dwóch wojskowych, spotkałem jednego ze swoich ziomków. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że także miał termin na dziś.
Początek więc był wykładami teoretycznymi odnośnie zasadniczej służby wojskowej, wojska zawodowego, itp. Na końcu, kiedy po godzinnej przemowie skończył ostatni facet, okazało się, po uprzednim odwiedzeniu nas przez jakąś mało rozgarniętą babę, że jesteśmy zamknięci w sali konferencyjnej na klucz. Normalnie lux. Ni huja nie można było stamtąd wyjść. Paranoja. Wojskowy zaczął wydzwaniać do jakichś ludzi i w przeciągu piętnastu minut uwolniono nas.
Ten czas wykorzystałem na wydruk bibliografii na maturę wewnętrzną z polaka (zresztą była nie taka jak trzeba czcionka, więc baba w sekretariacie od razu powiedziała, że będę musiał ją pisać ponownie, choć teraz może ją przyjąć, że niby dałem). Do tego musiałem dorobić zdjęcia do książęczki wojskowej, bo akurat tego nie doczytałem w beznadziejnie skomponowanym wezwaniu.
Po kolejnej godzinie byłem z powrotem. Udałem się do pań, które zbierały podstawowe informacje od przedpoborowych... właśnie wtedy, kiedy tam byłem, przeżyłem mały szok.
W dość małym pokoiku siedziały cztery kobiety. Ja akurat udałem się do dość ładnej, młodej siedzącej na rogu stoły z łączonych, czarnych biurek. Pani uśmiechnęła się lekko, zapytała o imię. Zaczęła wypełniać formularz. Pytała o pytania, których się w ogóle nie spodziewałem, choć były do przewidzenia. Na pytanie: kawaler? kobieta usłyszała głuchą ciszę. Jakby nie mówiła tego do mnie... dopiero po chwili nieco głośniej zapytałem: co? Ja?! No jasne, kawaler... potem było pytanie o dzieci, czy mam? Nie mam, odpowiedziałem z nieukrywanym uśmiechem na twarzy.
Kobieta pytała o rzeczy, które dzieją się w dorosłym zyciu... a ja przecież nie jestem już takim małym chłopcem. Właśnie dziś to do mnie dotarło. Stara dupa ze mnie...
Po wszystkich tych pytaniach, których przytoczyłem małą część, była komisja lekarska, która trwała może w sumie 3 minuty, wraz z osławionym pokazywaniem tego, co się ma. Jedna wielka ściema, pic na wodę, fotomontaż. Podstawowe badania: wzrok, waga, wzrost, pytania o uzależnienia, wyroki, itp. Na końcu pani kazała stanąć za parawanik i... no, nie ważne co;P
Niedługo potem byłem właścicielem książeczki wojskowej...