• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

chaos-angel

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
25 26 27 28 29 30 01
02 03 04 05 06 07 08
09 10 11 12 13 14 15
16 17 18 19 20 21 22
23 24 25 26 27 28 29
30 31 01 02 03 04 05

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2011
  • Sierpień 2011
  • Listopad 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Kwiecień 2007
  • Styczeń 2007
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004
  • Sierpień 2004
  • Lipiec 2004
  • Czerwiec 2004
  • Maj 2004
  • Kwiecień 2004
  • Marzec 2004
  • Luty 2004
  • Styczeń 2004
  • Grudzień 2003
  • Listopad 2003
  • Październik 2003
  • Wrzesień 2003

Archiwum 22 maja 2005


The machine of Anger

Dobra, dobra, piszę, bo zaniedbałem nieco blog.
Zaniedbałem, bo nic po maturze nie pisałem więcej. Tego samego dnia była bardzo... długo oczekiwana impreza, a`la odreagowywanie syndromu stresu przedmaturalnego. Więc się zabalowało z chłopaczkami.
Zaczęło się kulturalnie, od zebrania się czterech swoich ziomów. Część zapasów procentowych była, poszliśy do lewiatanów i innych biedronkopodobnych sklepów po wymarzoną żołądkową gorzką w ilości jeszcze bardziej upragnionego litra, aczkolwiek takiej nie mieli,więc zadowoliliśmy się objętością 0.7 l tego szlachetnego trunku. Doszedł do tego litr filipka, którego kumpel postawił za swoją 19tkę (o której, jak to mam w zwyczaju, zapomniałem).
Po jakimś czasie dostaliśmy się ze squadem w upragnione miejsce, tam gdzie rok temu sesjowaliśmy. Również przy żołądkowej. Wniosek - nie było normalnej sesji. Wracając jednak...
Zaczęło się ładnie, od toastu za zdrowie kumpla. Zaopatrzeni w jednorazowe kubeczki (zdzierstwo jebane, za pięć kubków chcieli prawie 3 zeta!) polaliśmy alkohol. A że pierwszy był od serca, to kumplowi prawie tego wyszło po pół. Pierwszy nigdy nie idzie dobrze, ale że nie piłem już nic mocniejszeo od stycznia/ferii zimowych, weszło całkiem przyzwoicie. Nie można tego powiedzieć jednak o kumplu, który posiedział moment po wypiciu, posiedział, popatrzył... i jak nie puścił spawia obok stolika, to tylko w brech wszyscy dali. Ofkoz to musiało się tak stać - zawsze kiedy ma coś być, kiedy już wszystko jest ustawione, umówione, ustalone... coś się nie udaje. I zawsze z tą samą osobą. To ma nawet jakiś taki wesoły smaczek, nie, żeby wymiociny kumpla miały smaczek...
Potem szło już dobrze. Nim się obejrzeliśmy, pękł cały filipek... zostało 0.7 żołądkowej, której pamiętam jeden kieliszek (kubek), no, może dwa. Na swoje usprawiedliwienie, wysoki sądzie, stwierdzam, że z braku zapoi (no dobra, była, ale nią pogardziłem) zapijałem wszystko browarem. Szybko dość ścięło. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się, poszliśmy.
Gdzie? Za bardzo nie pamiętam. Ale pamiętam, że jeden kumpel (ten, co wymiotował), jakoś nam się zgubił i zdeczka powkręcał nam krzywe fazy tym właśnie zdarzeniem. Potem z tego wszystkiego spisała nas policja... za co? Za chodzenie wieczorem chyba:) Tak spokojnie się zachowywaliśmy, jakbyśmy nic nie pili. A ci o dowody, proszę dowody... ich fux, że miałem przy sobie... skończyło się na formalnym dobranoc.
Następny dzień, oprócz kaca, przywitał mnie czymś w rodzaju depresji delikatnej...
Człowiek się budzi i myśli... że praktycznie nie ma co ze sobą zrobić. Nie trzeba iść do szkoły, nie ma egzaminu, no zwyczajnie nie ma co robić. Fux, że przynajmniej Kochanie przyjechało tego dnia.
Piątek więc upłynął pod znakiem wspólnego wieczorka. Całkiem miłego, nie powiem. Sobota tym bardziej była fajna. Już sama pogoda, od rana słoneczna i ciepła dawała jakiejś werwy.
I niebo... niebo było takie błękitne... To, że jest niebieskie to przecież normalne... ale przeważnie niebo jest mlecznobłękitne, przypruszone przez takie jakby rozmazane chmury, których właściwie nie widać, tylko rozmywają ten prawdziwy lazur w coś pośredniego między szarością i błękitem... niekiedy też niebo ma kolor własnie taki śliczny, totalnie niebieski, ale często też suną po nim chmury, które też zawsze uszczkną coś z całokształtu piękna na ogólną niekorzyść wrażenia. Wtedy jednak niebo było całkowicie niebieskie, od horyzontu, na którym z lazurem nieboskłonu spotyka się zieleń drzew, aż po cywilizacyjne bloki... Wszedzie niebiesko...
Poszliśmy tego dnia z Kochaniem na spacer. Nad jeziorko. Nie, żeby się wykąpać [Kochanie nie umie pływać, powiedziałem Jej, że nauczę:)], ale ogólnie, pobyć ze sobą... droga w pewnym momencie staje się naprawdę przyjemna... idzie się przez las, bez zgiełku samochodów, a potem nad samą wodą... całkiem fajnie. I nawet gorąco.
Wieczorek też był nasz; porozmawialiśmy sobie, pooglądaliśmy Foresta, choć w sumie ja go prawie przespałem [mniejsza o większość]. A potem trzeba było iśćdo domku... i niedziela.. i znowu jakoś rozdrażniony przez to wszystko jestem... znowu nie ma co robić, a nawet jak jest, to nie chce się tego robić... kółko się zamyka i samonapędzająca się, denerwująca maszynka działa...
22 maja 2005   Komentarze (6)
Chaos_angel | Blogi