• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

chaos-angel

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
25 26 27 28 29 30 01
02 03 04 05 06 07 08
09 10 11 12 13 14 15
16 17 18 19 20 21 22
23 24 25 26 27 28 29
30 31 01 02 03 04 05

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2011
  • Sierpień 2011
  • Listopad 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Kwiecień 2007
  • Styczeń 2007
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004
  • Sierpień 2004
  • Lipiec 2004
  • Czerwiec 2004
  • Maj 2004
  • Kwiecień 2004
  • Marzec 2004
  • Luty 2004
  • Styczeń 2004
  • Grudzień 2003
  • Listopad 2003
  • Październik 2003
  • Wrzesień 2003

Archiwum 26 maja 2005


Bez tytułu

Patrzcie na godzinę... no patrzcie!
Ale od początku...
A do początku nie trzeba wcale tak daleko, bo był on jakieś cztery godziny temu... wtedy to mniej więcej skończyłem rozmawiać z Kochaniem i powiedzieliśmy sobie dobranoc, umawiając się na jutrzejsze, dzieńmatkowe polowanie na kwiatki. Obejrzałem sobie jeszcze mój filmik na TVNie i poszedłem spaćku...
Ale mniej więcej w połowie tego fantastycznego procesu coś poszło no tak... czuję ja przez sen, że coś mnie wpierdala od boku, bezczelnie pod naturalną narkozą. Myślę sobie no co jest do huja?. I chaotycznie się budzę... i co się okazuje...? Ciche bzyczenie, wobec którego jestem chyba specjalnie wyczulony...
I już wiedziałem o co chodzi... komar myślę... no nic, ciepło się robi, a że żyje się na mazurach, wszędzie ta woda - zło konieczne. Zignorowałem skurwysyna, poszedłem spać... bzyczenie, to najbardziej wkurzające, po którym można niemalże dojść do pułapu i prędkości, z jaką zasuwa ten rurkomordy futrzak, oddaliło się. Przycichło, tak samo jak moje czuwanie nad ewentualnym złapaniem go. Dość szczelnie opatuliłem się kołdrą i miałem go głęboko.
Najwyraźniej nie dośćszczelnie, bo po chwili czuję, jak coś wpierdala mi bezczelnie palca u nogi prawej w jakości środkowego. Zabolało jak skurwysyn. No i niestety tego już było za wiele jak na moje poranne nerwy. Wstałem po chwili, kiedy jego psie bzyczenie ustało... zapaliłem lampkę i co? Moim oczom pokazał się pajączek, rzucający niesamowity cień na ścianę... bydlak z włochatymi kopytami nie żył za długo... pierwsza część mojej zemsty na naturze się wypełniła, choć miałem co do tego dwa podejścia. Za pierwszym ten mój osobisty ptasznik wyglądał jakby go tramwaj trącił lusterkiem, za drugim... w sumie nie wyglądał. Pająka już nie przypominał...
Potem przyszła kolej na tego jebanego, błonoskrzydłego wypłosza spod krzaka. Jak predator w Aliens vs Predator zacząłem śledzić moim trójkątem po ścianach. Szukałem go, szukałem... badałem wszystkie te zakamarki, lekko uchylone okno, myśląc, że najadł się i odleciał jak cham i prostak, patrzyłem po firankach, których nie mam, ścianach, na których widać niemal wszystko... nic. Nie ma skurwiela. Zapadł się pod ziemię... już zmartwiony, że na sercach niewiernych nie zostanie odciśnięta sprawiedliwość moją gazetą, kładłem się, kiedy moim oczom ukazał się zakątek miejsca w pokoju, między jednym z głośników powieszonych pod sufitem. Było tam coś, czego wcześniej nie pamiętałem... i rzeczywiście - wisiał tam wielki, tłusty, jebany w skrzydła komar, tak kurwa leniwy, że nawet nie mógł już chyba powłóczyć tymi swoimi błonkami. Gdziekolwiek, choć i to mu by nie pomogło, bo by stąd nie wyleciał (zastanawiałem się jak on się tu znalazł)... tak czy inaczej wisiało to to jak nietoperz, do góry nogami... podszedłem, machnąłem lekko gazetą, żeby mamy nie budzić w środku nocy (?) bójką ze ścianą. Nic, jebany się nawet nie raczył ruszyć. Totalnie zignorował naturalne zagrożenie, jakie zgotował mu los i matka natura... no kurwa olał mnie. Delikatnie mu przypieprzyłem. Bzyczenie. Spieprza! Ale był tak kurwa spasiony, że odleciał góra pół metra i zatrzymał się znowu pod sufitem. Znowu mało celny strzał... i znowu spierdala! Moje polowanie się rozpoczęło... spieprzaj z dupy wysrany wampirze, bo zaraz Król Słońce wyrwie z Twojego serca zasłużoną pomstę i okryje siebie i swój rób chwałą! Trzeciej szansy na spierniczanie mu nie dałem... zwinąłem podwójnie narzędzie jego zagłady i tak mu przypierdoliłem po komarzej dupie, że rozbryznął mi się krwią po ścianie... czerwona krew na żółtej ścianie kontrastowała się tego zdarzenia bardzo ładnie. Żeby nieco oczyścić miejsce zbrodni, przyłożyłem jakiś papier do tego... ma kolor ładnego różu, coś na kształt wschodzącego słońca...
Niech to będzie przestrogą dla innych... litości nie będzie.
26 maja 2005   Komentarze (7)
Chaos_angel | Blogi