Kurwa jego mać, jak ja nienawidzę wcześnie wstawać. Wcześniej, niżbym chciał i wcześniej, niż muszę. No paranoja... od dwóch dni muszę wstawać prawie że razem z kurami, bo koło 7 rano... dla mnie pora nieprzyzwoita w tygodniu roboczym, gdyż ten u mnie charakteryzuje się wielką nie-roboczością. Więc spać można do woli. Tylko weekendy (w opcji 1) są pracujące i nie wspominam, że przez to muszę wstawać o barbarzyńsko wczesnej porze, w roli której jest magiczna liczba 6. Tragedia się potęguje, kiedy trzeba siedzieć na uczelni 10 h bezwiększych przerw, a przy kolejnym zjeździe czas się wydłuża delikatnie o 2 godzinki... Ale, ale... wracając do tematu... Jakaś sraka z dołu powiedziała, że coś z mojego osobistego balkonu jej na łeb kapie i faceci ze spółdzielni drugi dzień totalnie rozpieprzają i składają balkon... no paranoja. I muszę se wstawać o tej siódmej, bo Ci faceci przybywają kurna o 7.30. Chyba im też spania nie ma... A jak wstaję rano jestem strasznie... niemiły. Na picieszenie rurka z kremem - przyjeżdża Kochanie wreszcie dziś.