Bez tytułu
Chyba od czasu przyjazdu do domu.
Kiedy jechaliśmy, dziewczyna, która od niedawna z nami jeździ z i do szkoły, zaczeła gadać coś o kolesiu, który się u nich powiesił jakiś czas temu. Mówiła, że którejś nocy miała sen, w którym siedziała z nim na pomoście nad jeziorem; zaczęła robić mu wyrzuty, dlaczego to zrobił, co nim kierowało. On się nie odzywał; podał jej walkmana. Przesłuchała piosenkę DKA Jakby to było (akurat leciała u nas w aucie, od niej się rozmowa zaczęła); powiedziała, że zaczęła jej słuchać; kiedy przysłuchała się dokładniej jej treści, usłyszała, że są w niej słowa o tym, że opętały go demony i nie mógł sobie z tym poradzić... Dziewczyna nie chciała jakoś słuchać z nami tego kawałka... dziewczyny więc to przełączyły, gdyż ta napędziła im stracha.
Ofkoz jakżeby inaczej - musiała się rozwinąć rozmowa o chłopaku, który zabił się u nas jakiś rok temu w wakacje. Wszyscy, poza nową pasażerką, dobrze go znaliśmy. Każdy wyrażał swoje jakże ciekawe racje, pokazywał, że jego jest na wierzchu, oceniał, przygadywał... bardzo miła część jazdy.
Potem włączyły jakieś ruskie disco polo.
Nie wiem tylko, dlaczego jedna z nich ciągle mnie pytała, dlaczego nic nie mówię i czy coś się stało.
Raczej nic.
Nie rozumiem tylko dlaczego niektórzy ludzie nawet z takiej rzeczy, jak śmierć, robią sobie zwykły temat do rozmowy...? Być może to jest i normalny temat, jednak nie związany z tym człowiekiem. I nie dla mnie.
Jedna z nich powiedziała, że ile razy jest na cmentarzu i zachodzi na grób tego kolegi, tyle razy go opierdala, rzuca mięsem i co nie tylko, że dlaczego to zrobił, etc. Wg mnie zrobił to, co chciał. Egoistycznie? Jasne. Moze dopadły go jego własne demony, może nie chciał z nimi walczyć...? Niekiedy nawet silni mogą poczuć się zmęczeni, a to dobry czas na zadanie ciosu.
Dlaczego ludziom tak łatwo jest ocenić tego typu zachowanie? To jak, przywołując wiedzę książkową, obiektywne postrzeganie czynu. Widzi się tylko rezultat, a nie rzeczy składające się integralnie na wypadkową, jaką jest efekt widoczny. Tak więc samobójstwo to albo czerń, albo biel. Mało kto tak naprawdę zadaje sobie pytanie: dlaczego? Bo miał kłopoty z dziewczyną, bo mówiono, że jest pedałem...? Ale kiedy jesteś już zły na cały świat, podejmujesz decyzję: zabiję się, to nie ma sensu. Myślisz więc co zrobisz i gdzie. Niech będzie: dom. Nikogo w nim nie ma, uda się. Zachodzisz, ściągasz buty, widzisz znane od dzieciństwa kąty, czujesz rozpoznawalny zapach samego ogniska domowego; odwracasz wzrok, by ujrzeć dokłądnie znane obrazy, kwiaty, stojące na swoim miejscu i plamę na dywanie, którą sam zrobiłeś jako dziecko, a której nie udało się wywabić nawet świetnym Vanishem pałer łajt, pamiętasz, bo w końcu przedwczoraj to robiłeś. Idziesz do pokoju; tak świetnie znanego pokoju. Siadasz na łóżku, znasz w tym momencie każdy jego zakamarek, każdą sprężynę materaca, uczucie poduszki, którą przytulasz co noc; i przypomina Ci się, jak Twoja dziewczyna na niej leżała... jak razem spędzaliście tutaj najlepsze chwile waszego związku, tak przyjemne i ryjące głęboko w pamięci... I co? Przypominasz sobie, że miałeś się zabić; ach no tak, to tak, jakbyś zapomniał zapażyć herbatę... Idziesz więc po pasek. Masz zamiar powiesić się na klamce (jak to do kurwy nędzy się robi?!). Próbujesz więc to jakoś zrobić, patrzysz, czy aby wszystko się dobrze zaciska, próbujesz nie ratować się, kiedy zaczynasz tracić powietrze... I kiedy najbardziej pierwotne instynkty biorą nad Tobą górę, kiedy oczy wychodzą Ci z orbit, kiedy dostajesz takiego adrenalinowego kopa, że mógłbyś wyrwać drzwi z zawiasów i cisnąć nimi dwa metry dalej, spokojnie czekasz na objęcia Hadesa...? W ostatkach świadomości wiesz, że możesz to przerwać, czujesz, jak odrywasz się od tego świata i otacza Cię ciemność i dalej to robisz...? Przebłysk świadomości - przecież to koniec! Wszystkiego - domu, rodziny, planów, dziewczyny, zimnego piwa w upalną noc, mundialu, kiedy ciągle przegrywamy i kiedy ciągle się łudzisz, że jednak może tym razem, widzisz swoją zapłakaną matkę kiedy Cię znajduje i brata, który nie wie co myśleć, znajomych, cały ten świat - i nie chcesz zawrócić...?
Mieć doła, to jedno. Mówić o nim, to drugie. Zaplanować swoją śmierć, to trzecie, makabryczne. Czwarte natomiast, dla mnie niepojęte, to wykonać na sobie egzekucję. Wprowadzić każdą część planu w życie, zabierając je sobie jednocześnie.
Nie rozumiem tego. Fakt. Nie chciałbym się pozbawiać życia, za dużo mam teraz do stracenia. Jednak nie neguję tego. Każdy ma swoje życie; ponoć ma je tylko raz. Ale to on jest jego panem i władcą. Może nim rozporządzać podłóg uznania, nawet odebrać je sobie. To nie jest ani czarne, ani białe. To najdoskonalsza forma szarości.
Jak łatwo innym to oceniać... jak łatwo wspomnieć na moment, skomentować i rzucić do pamięciowego lamusa na zmarnowanie.
Jak łatwo żywym mówić o umarłych...
Mam tylko nadzieję, że nie żałuje tego, co zrobił; że znalazł cel, do którego dążył, a po który musiał się wybrać tak daleko... Mam nadzieję, ze ta podróż nie była zmarnowana...