Zachciało mi się zrobić sobie tatuaż...
Zostaje wybrać miejsce... zapewne prawa łapa...
Zostaje wybrać wzór... zapewne jakiś tribal...
Ciekawe co na to powie Kochanie...?
No i pierdole was wszystkich, se słucham ich troje...
Bo fajną mają piosenkę (Tobą oddychać chcę) i gówno mnie obchodzi, co se tam myślicie na temat grupy, lidera, czy kurwa mandaryny. Jak ktoś się odezwię to wsiądę. I peace.
Kurwa, brak mi Kochania... brak jak sto sqrvysynów. Coś bym z nią porobił... nie, nie chodzi mi o TO.
Dziś, teraz, przed chwilą - grill rodzinny... ok, w sumie ok - miąsko, piwko, ogólnie ok... ale zawsze, kiedy rodzina przyjeżdża, czuję, że jestem od nich pd niemalże każdym względem gorszy. Jako człowiek, osoba rozrywkowa, osoba społeczna... i choć tak naprawdę mi na tym nie zależy - nie mam pojęcia dlaczego mi to doskwiera, za kazdym razem tak samo, a może i mocniej...
Dlatego chcę się znaleźć koło Kochania... przy niej mogę być zwyczajnie sobą... mogę Ją obdarować tym, co mam w sobie, za to też jestem Kochany. Wszystko to, co do mnie od Niej dociera, wiem, że jest szczere... i choć może nie mam za dużego doświadczenia względem płci przeciwnej, związków, i tego wszystkiego, chyba jednak trzeba przyaznać, że wśród panujacej damsko-męskiej hipokryzji to, co udało nam się stworzyć, jest czymś unikalnym względem całości obojga naszych związków.
Jeśli chodzi o moją sprawę, miałem kilka możliwości związania się z innymi osobami... a kurwa, co ja będę się rozpisywać...
Pierdolę.
Uff.... znalazłem momencik, żeby coś skrobnąć...
To, co tutaj się dzieje, zaczyna przechodzić ludzkie pojęcie... Zjazd rodzinny w pełni rozkwitu. Przyjechała Sis z Niemiec, ale to już w niedzielę... Niedługo potem zjawił się też brat, który miał przyjechać jednak w poniedziałek.
Wszystko to jednak poprzedziło przepiękne wydarzenie, któe niestety należałoby w całości ukryć pod romantyczną zasłonką pruderii, a zwiewny koniszek naszego erotycznego atłasu, muskany przez wietrzyk ludzkich ciekawości ukazuje tylko niezapomniany raz z Kochaniem... coś pięknego... coś, co dało mi siłę na to wszystko następne...
A więc ostatnie dni były wypełnione bieganiną. Straszną. Ciągle coś się działo, ciągle coś się dzieje. Ani momentu, żeby zebrać myśli i zająć się sobą. O prywatności niewspomnę, której mam w nadmiarze, kiedy nikogo tu nie ma.
Wyjazd do Niemiec dojrzewa coraz bardziej, jak w poniedziałek ten dorodny owoc spadnie na ziemię - nie zdziwię się. Sis mówiła, że wyjazd możemy mieć w poniedziałek, albo piątek. Osobiście wolę poniedziałek. Im szybciej zacznę, tym szybciej skończę. Początkowa stawka minimalna, o której mówiła Sis, to 5 Euro. To nawet sporo. Przy dwóch, trzech tygodniach roboty po 8 h wyjdzie niezła, polska sumka. Raczej wątpię, żebym został tam dłużej. Raz, że zostanie mi tam tylko praca i balowanie (ale to bez Kochania jakoś mnie za dobrze nie nastraja, poza tym tam sami niemieckojęzyczni ludzie, a mój niemiecki deczko kuleje...),a dwa, że już teraz cholernie tęsknię... a co tu mówić o kolejnych trzech tygodniach rozłąki... ych...
Fakt, sporo jest we mnie miłości, którą mógłbym obdarować drugiego człowieka, w tej roli Ona. Miłości każdego rodzaju. I tak, jak wiedziałem o sporych pokładach w przeszłości, tak teraz odkrywam nowe, znaczniejsze...
Tylko, że trzeba przeczekać ten cały czas...
Cały, długi czas... do teraz - najdłuższy.a
Ole miałem niezwykły sen...
Mówię wam,coś pięknego...
Opowiadać go, to jak opowiadać fantastyczną ksiażkę bez lepszego wątku przewodniego, niestety objętościowo przekraczającą trylogię.
Było tam chyba wszystko... jakaś niesamowita szkoła... ogromniasta... jakieś przystanki, niemalże wyjęte żywcem z filmu science-fiction... rozmowa z ludźmi, których nie znałem, a którzy znali mnie... po zrobieniu czegoś strasznego sen mi się urwał i przeniósł gdzie indziej... jakaś rozmowa, moje idę i zamiast tego człowieczek w bialym garniturku, którym najwyraźniej byłem, mógł lewitować w powietrzu... coś jakby astronauci w statkach kosmicznych, którzy odpychają się rękami od przeróżnych przermiotów... Był Nawet i Ptysio... byliśmy razem, ale już w moim domku... było jeszcze stare łóżko... leżeliśmy sobie... wspólna noc...? Potem ona gdzieś zniknęła, i wpadła do mnie roztrzęsiona dziewczyna, która to podobno się z nią uczuła i szukala jej, bo Ptyś rzekomo nie wrócił do domu na noc;) (a dziewczynkę, która zagrała we śnie tą rolę spotkałem wczoraj na ulicy, chodziliśmy do szkoły razem). Była też taka jedna faetka, którą zjebałem równo z ziemią za wpierniczanie się do nieswoich spraw. Ją też spotkałem wczoraj, jak wyprowadzała psa na dwór...
Ych, zrzucić gdzieś ten sen na twardy dysk, jak film, i puścić wam...
No i z tego wszystkiego zrobił się piątek.
Jednak nie mam już ochoty dozałatwiać spraw. Dzwoniłem sobie wczoraj do WKR na moim wychcianym wydziale, chciałem się dowiedzieć, czy papierzyska można im wysłać... więc dzwonię, dzwonię, dzwonię... nic kurwa, nikt nie raczy podnieść dupska i odebrać... próbuję za jakiś czas, to samo... znowu próbuję - zajęty... ponowna próba - nie odbierają... No i nie trzeba, myślę se... Jak to zawsze w moim przypadku jest - spotykam koleżankę, która mi mówi, że dzwoniła do nich (czyżby ten raz, kiedy było zajęte...?), i pytała, czy można to wysłać. Można. Lux - zaświadczenie od lekarza, które kołuję 3ci dzień, zapłacić kaskę w banku i można działać.
Nawet odbiłem sobie świadectwo jeszcze raz - rozliczę się sobie z WKU za jednym zamachem.
Dość o szkole...
Bo dziś Kochanie przyjeżdża. Patrząc na to realnie - to chyba jeden z ostatnich razów przed dość długim rozstaniem... a wychodzi to stąd, że Sis bankowo przyjeżdża do domku z Niemiec. Najprawdopodobniej około 18 w sobotę będzie w domku. A więc i kiedy będzie wyjeżdżać - zabieram się stąd. Nie wiem dokładnie ile będzie chciała zostać, toteż trudno mi powiedzieć, ile jeszcze spotkań z Ptyśkiem mi zostało przed wyjazdem... z drugiej strony nie wiem na ile wyjadę. Plan jest na tydzień, może dwa, jeśli będzie robota ok. No ale dalej - nie wiem, czy dostanę się na dzienne studia (jeśli się nie dostanę na dzienne, ciekawe, czy dostanę się na zaoczne...), jeśli nie, trza będzie za coś opłacać zaoczne. A wiem, że na mamę raczej nie mam co liczyć w kwestiach finansowych. I nawet nie chcę na nią liczyć; wiem, że sama nie ma pieniędzy, tym bardziej, żeby mnie utrzymywać na stdiach. Dlatego trzeba nazbierać hajsu tyle, ile się da, żeby potem było za co żyć i żeby jakoś się rozpędzić do następnej roboty na studiach. Ale że nie mam zamiaru żyć na czyjś koszt, chcę zarobić teraz maximum tego, co się da... na Ptysiowo-moje nieszczęście, taka opcja pojawia się właśnie 24h drogi stąd...
Ych... nie ma co się martwić, co ma być - będzie.