No i przybyłem. Wczoraj. Niewiele brakowało, żebym się spotkał z kumplem. Akurat stałem sobie z siostrą na przystanku, czekałem na moją upragnioną, domową dwidziestkę, aż tu nagle jakiś głos mnie woła. Patrzę, a to nikt inny jak mój brat przyszywany - Grześ! Odpierdolony w gajer, na rozpoczęcie jechał. Politechnika Białostocka, wydział związany z elektrotechniką, czy czymś takim. Ofkoz temat: zgadamy się potem jakoś. No i się zgadali. Poszli do sklepu, kupili kilka piwek i jebaną w serce starogardzką. Pierdolonego gówna więcej nie piję. Nie, że to ma jakąś straszną moc, destrukcyjne działanie na człowieka, ale o to, że strasznie się to pije. Ciepła to zwyczajny armagedon w ustach... Grześnocował u mnie;) W jeden dzień rozpierdoliłem około 150 zeta. Same zeszyty mnie kosztowały 40 zeta, o dziwo 2 zeszyciki. Ale mam już załatwione praktycznie wszystkie przedmioty w roku. A teraz jakoś zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem będę mieć za co zapłacić za legitymację i indeks... Z powrotem do domu to kurna też będzie wesoło... Bo wyszło na to, że mam może jakieś 40 zeta. Trzeba wyżyć... Do tego przyjeżdża dziś do mnie Majka, dziewczyna, z którą będę mieszkać przez ten (?) weekend. Poprosiła o przenocowanie, załatwione z Sis. Ale nadal nie wiem kiedy przyjedzie... A wieczorkiem wpada Marta... rok żeśmy się nie widzieli, nawet nieco więcej... będzie okazja do rozmowy... Pozdrawiam.
Kiedy na coś czekam, zachowuję się jak małe dziecko... biegam od okna do okna, zerkam, patrzę, wypatruję... Każdy szelest to to, na co czekam. A po chwili okazuje się, że jednak nie, że to następny szelest przyniesie rzecz wyczekiwaną.
Nieważne o co chodzi. Ma ktoś przyjść, mam dostać jaką wiadomość, czy może ma przyjść jebany kurier z moją neostradą:)
Ale chyba nie ma co się dziwić... w końcu to Polska. A że Polska zawsze przegina, tak też jest i w tym wypadku. To nic, że pan spóźnia się ogólnie dwa dni... to nic, że pierdolca można dostać z tym netem, a raczej z jego zawrotną prędkością. Chciałbym wreszcie się przesiąść z wysłużonego malucha do porszaka 911 wersji turbo, niestety z kończącą się ilością paliwa... ale kto by nie wolał śmignąć się na prostej 512kb/s, wiedząc, że za moment silnik zacznie rzęzić i się dusić, wspominając wchodzenie maluchemw zakręt przy prędkości 32kb/s, co zresztą nie różniło się od prostych uliczek...?
Przesiadka była umówiona na poniedziałek w formularzu... następnego dnia zadzwoniła pani i powiedziała, że mój wielki dzień musi być opóźniony o okrągłą dobę. No nic, przeboleję jakoś - myślałem. Ale że i wtorkowa przesiadka nie doszła do skutku, zaczyna mi się to nie podobać. Pana kuriera ani widu, ani słychu... I właśnie takie rzeczy wyprowadzają mnie z równowagi...
Zjebię go jak psa jak tu wreszcie wpadnie...
Miałem dziś telefon... od siostry z Niemiec. Dzwoni co raz, rozmawiamy o ostatnich rewelacjach z życia Polski i Niemiec, a dokładniej naszych domowych ognisk, rozproszonych po świecie.
No więc dowiedziałem się dziś, że Mustafa, Turek, z którym sporo sięnapiłem Raki, narozmawiałem kaleczonym niemieckim i w ogóle któremu, można powiedzieć, sporo zawdzięczam teraz, wreszcie spotkał się z dziewczyną, z którą był jakiś czas. Polka, z dość zdradliwym charakterem, można powiedzieć niebezpieczna. Kto to dla mnie? Przemilczę to.
Pisałem, że przekręciła go na forsę...? I nieźle zabawiła uczuciami. On jednak nalegał na spotkanie, do którego doszło po około półtorej miesiąca. To znaczy - niedawno.
Jednym słowem pokłócili się. Napierdolił jej garści. Krew się polała z okolicy oka. Jej. Wyjechała do innego miasta, w którym była wcześniej. Wspominała o zawrotach głowy, nudnościach...
Proza tamtejszego życia...
Niestety...
Kochanie wybyło na niegościnne stepy Suwałk... szkoda, ten weekend był całkiem udany, nie powiem. Ale po niedawnym pobycie u Niej na stancji, zaczyna mi w tym związku brakować czegoś... jakiejś przestrzeni życiowej, może miejsca do rozwoju...? Niestety nie jest nam dane, żebyśmy mogli iść tam, gdzie chcemy, czy spędzić czas w taki sposób, w jaki przyjdzie nam ochota... ale wszystko się na to zanosi, że będzie lepiej...
12 dni, taki okres pozostaje nam być bez siebie. A co się przez ten czas stanie...? Kochaniowa pielgrzymka no i moje pierwsze zajęcia, po których nie mam pojęcia czego się spodziewać...
Kredki jeszcze nie kupione, w sumie nie wiem na co czekam... Siedzę jak narazie w domku i czekam na pana kuriera z neostradą. Jakoś nie przybywa, ale dziś, góra jutro powinien być. A wtedy wreszcie będzie można rozpuścić włosy i poczuć szrokopasmowe bity mierzwiące czuprynę...
Skoro uzewnętrzniłem się już w tak zajebiście głęboki sposób, oddalę się.
Pozdrawiam.