Dzwoniła wczoraj do mnie moja osobista Sis...
Fakt, że przyjedzie do domu, tj. rodzinnego, był bardziej niż znany wszystkim, niedopowiedziany był tylko termin tego przyjazdu, gdyż raz - u mojej siostry wszystko się zmienia jak w kalejdoskopie (coś jak niezrównoważenie życiowe/uczuciowe), dwa - że dużo by wyniemiać.
Po ostatniej rozmowie jednak odnoszę wrażenie, że Sis przyjedzie pod koniec tego miesiąca, a wyjeżdżając stąd z powrotem, ma zabrać mnie ze sobą (ekscytująca podróż trwająca bez mała 24 godziny). Całkiem ciekawa opcja, ze wgzlędów zarobkowych ofkoz. Podobno Sis załatwiła mi jakąś pracę, dzięki czemu będę mógł nieo sobie dorobić na studia - z jednej strony jeśli się nie dostanę na dzienne, będzie czym zapłacić za zaoczne (o ile się na nie dostanę), z drugiej strony zawsze to jakaś kasa dodatkowa na życie na studiach dziennych.
Ciekawe jest też to, że Sis pochwaliła się chęcią założenia własnej knajpy w Deutschlandzie. Pomysł wypłynął jak zawsze niespodziewanie przy niej, jednak nie ma co zapeszać... Może jej się uda wreszcie coś zrobić pożytecznego w życiu. Tak czy inaczej, jeśli do tego dojdzie, może będzie mi się lepiej pracowało pod jej okiem.
Do tego wszystkiego dochodzi fakt, że wczoraj rodzinka z Białegostoku, u której mam mieszkać podczas studiów, dostała wczoraj wizy do USA. To znaczy wizy dostali brat i siostra, a ich starsi są już w Stanach.
Z tego co wiem, wg tej alternatywy, opiekowanie się domkiem spada na mnie. Sprawa dwuznaczna, bo z jednej strony będę mieć sporszą chatę w pewnym okresie tylko dla siebie, z drugiej jednak to spora odpowiedzialność ogólnie, plus to, że Białystok to nieco większe miasto niż moje, gdzie wszędzie można praktycznie dojść w tą i z powotem z buta w godzinę. Będzie się tam trzeba zaznajomić z odpowiednią komunikacją miejską, tym, co gdzie jest, urzędy, banki, wydziały uczelni... zabawa się szykuje po pachy:)
Do tego jutro matura. No normalnie... Wielki LoL.
Pozdrawiam.
Praktycznie dwa dni do D-Day.
Zmęczony wyraźnie tym jestem... choć to i tak zapewne tylko chwilowe. Jakby nie było chcę, żeby to się już skończyło.. wtedy sobie powiem, że nic więcej jak na swoje siły zrobić nie mogłem i zaczniemy wakacyjki.
Dni zaczynają się przeraźliwie wydłużać pomimo nauki. Od rana do zaśnięcia przybywa coraz to więcej godzin, których nie sposób zapełnić... komp staje się namiastką tego, jaką przyjemność dostarczał kiedyś; nauka zaczyna zwyczajnie męczyć, a z drugiej strony za niedługo nie będzie się już (do) czego uczyć; co ja potem będę robić - normalnie nie wiem.
Podobno siostra ma przyjeżdżać z niemiec w czerwcu. Choć umawianie się z nią to nie to co z normalnym... ale jak przyjedzie, może wybędę do niej na jakiś czas... może zahaczę się w jakiejś robocie, może tylko pojadę obadać jak to wszystko u niej wygląda...
Na razie jednak muszę dociągnąć maturę do końca, załatwić sprawę z wojskiem, bibliotekami i składaniem papierów na studia...
A więc po jednodniowym odpoczynku z Ptyśkiem przestawiamy nasze mózgowe moce na Wiedzę O Społeczeństwie...
Nie wiem dlaczego, ale jakoś łatwiej mi się tego uczyć, nie męczę się tak bardzo jak przy hiście. Jak na razie przeleciałem przez podręcznikowe społeczeństwo, a dziś pojechałem z państwem w repetytorium. Całkiem to... jadalne.
Weekend jak zawsze milusi:) Żeśmy z Kochaniem troszkę pobrykali... Ale niestety nie obeszło się też bez lekkiego bólu...
Odniosłem wrażenie, że albo Ona nie wierzy w to, co Jej mówię... tzn. w to, co do niej czuję, albo mówię to nie za często. Z drugiej strony zaskoczyło mnie dość wymuszenie mojego obiecaj... przed poznaniem podmiotu obiecywanego. Okazało się, że obiecałem odejście od Kochania w momencie, kiedy mnie o to poprosi. Hyh, wycofałem się z tego. Wydaje mi się, że Kochanie za wiele myśli... za wiele też nachodzi Ją czarnych myśli...
Poza tym informacja z ostatniej chwili, informacja, która ponownie sprawiła, że poprawił mi się humor, a możliwość przyjęcia na studia stała się ziszczalną rzeczywistością; zapraszam.
Pozdrawiam.
A jak, zakupiłem dziś sobie Wyborczą. Dokładnie w tym celu.
Pomijając rzeczy, które trzeab było pisać samemu, interpretując fakty, zaliczając sobie z nich tylko to, co było niemalże identyczne z tym w gazecie, obliczyłem minimalną punktację na ok. 60. Do tego dochodzą (wg mnie) dwa błędy w odpowiedziach w gazecie [mam nadzieję, że to nie są te z OKE/CKE], i nie zaliczając wszystkich pisemnych odpowiedzi, uszczuplając to o treści których do końca nie pamiętałem... nie wiem czego się spodziewać:) 60 będę raczej mieć, więcej/mniej - zobaczymy.
I za bardzo nie wiem, czy jest się z czego cieszyć. Każdy mówi, że matura była trudna, że syf, etc... być może... choć na próbnej miałem ponad 50% (ponad 50 pkt), bez totalnie żadnego przygotowania, ten sześćdziesięcioprocentowy wynik jakoś nie nastraja mnie za radośnie.. Mogę mieć tylk nadzieję, że wystarczy to na studia...
We`ll see...