No i w pizdu... cały misterny plan też (chyba) w pizdu...
Wrócił, bo napisał...
Jak poszło...? A skąd ja to do kurwy mam wiedzieć...? Nawymyślali jakichś kosmosów, jakichś dupereli nawstawiali... jakieś tramwaje trzy... cztery obrazki z powstań (popularne, a żadnego w życiu nie widziałem), jakieś herby huj wie skąd je wzięli... potem jeszcze ładne ostatnie zadanko, wstawić pięć dat (każda za punkta, czujecie niesprawiedliwość?) o Polsce Ludowej, a ja z tego zielony... w ogóle jakieś powykręcane karykatury, jakieś cusie niemożliwe... I dochodze do wniosku, że moja nauka zdała się totalnei na nic, jeśli chodzi o ten test... na rozszerzonym sprawa jest inna - texty źródłowe ma się przed nosem i się pisze o nich (i nieco spoza źródła)... w sumie nieźle mi to chyba poszło... A wypracowanie wziąłem z tematem o przekształceniach społeczeństwa w polsce w wiekach XII(I) - XV. I takiej wody polałem, że się prawie papier (toaletowy) skończył... Niemalże zero faktów, 100% pięknego pisania:)
Zastanawiam się nad sensem wkuwania wszystkiego na WOS...
No i czekamy na wyniki...
Btw, wie ktoś może kiedy one będą?! Każdy inaczej mówi, sam już nie wiem...
będzie trochę rozrzucone, bo mam jakoś myśli porozwalane...
- za blokiem zrobili dzieciom plac zabaw... był też wcześniej, ale nie taki jak teraz... spółdzielnia widać się wysiliła, bo placyk wygląda niczego sobie... ofkoz spełnia swoje zadania pierwej sort - przyciągnął już tłumik dzieciaków, drących się, ganiających, cieszących, etc... jak to dzieci. Za bardzo nie można mieć do nich o to pretensji... o to, że są dziećmi...? No właśnie... ale są głośno i jak sięprzechodzi obok chodnikiem czuje się lekki... dyskomfort. Sam nie wiem dlaczego.
- byłem w mieście.. wiem, niesamowite, zakrawające na fantazję. A jednak! Wyściubiłem nos spoza 4 ścian i posunąłem na drugi koniec miasta z buta, żeby załatwić w urzędzie skarbowym dla brata jakieś pity... o dziwo biurokracja przywitała mnie całkiem sympatycznie - obsłużył mnie jakiś facet, całkiem miły... pomógł dopełnić rzeczy, wpisując jakieś pierduły, kazał dopisać co nieco i wsio. Nawet nie czekałem w tych niesamowitych kolejkach. Po drodze zaszedłem do apteki... po co - można się domyślić.
- pies żyje jeszcze. I jak na mnie żyć będzie. Co prawda nie jest to jeszcze okaz zdrowia, ale podobno jeśli miał przeżyć przedwczorajszy dzień - miał prawdopodobnie przeżyć w ogóle. Czyli jeśli przeżył jeszcze dwa dni - żyć pewnie będzie.
- w mieście widziałem parkę. Ludzi. Wiem, niesamowite. Co prawda nie była ona (parka) zbyt urodziwa... rzucił mi się od razu w oczy facet.. miał tak dziwnie charakterystycznie wysuniętą dolną szczękę... podobnie jak angole... większość z nich, jak widziałem, ma chyba wady zgryzu... ale ten chłop miał ją jeszcze podniesioną do góry, jakby w ogóle nie miał zębów... no nic, ludzie są różni - pomyślałem. Rzuciłem okiem na pannę - identycznie ułożone uzębienie/uszczękowienie czy cokolwiek tam innego. Pomyślałem, czy to przypadkiem nie rodzeństwo... ale szli za rękę... zatęskniłem.
- powtórki z histy ciąg dalszy. W sumie gówno napowtarzałem... ale mam jeszcze nieco czasu. Jednak dochodzę do wniosku, że lepej jest poświęcićten czas także na odpoczynek przed egzaminem. Większość czasu mam poczucie, że sobie nie poradzę, że będzie coś trudnego, etc. Z drugiej strony pojawiają się takie momenty, kiedy chciałoby się wziąć życie za rogi i posiłować... Muszę się nieco bardziej zmotywować, uspokoić... duża część sukcesu:)
- a więc jutro mój sąd... a potem niedługo kolejny... raz dwa i wakacje. A potem zobaczymy jak ze studiami. Najpierw zmierzymy nasze siły po egzaminie, potem zobaczymy gdzie wysyłamy glejt. Btw, polecam dziś serialik dla odstresowania na TVNie, jakośtak koło północy, może trochę wcześniej... całkiem niezła beczka. Ot tak przed maturą.
Pozdrawiam.
Dzień jak dzień, nauka:)
O 17 obiad u babci... pies choruje... jakieś kleszczysko przyczepiło mu się do ciała, zachorował.. jakoś się trzyma, ale delikatnie się zamulił... nie je, nie pije, nie wstaje, nie siada... wrak, ale się trzyma. Trzeba mu pomagać prawie we wszystkim... zwierzęca kaleka...
Po pomocy psu czas na coś... na karty, tysiąca z babcią i mamą... pograli trochę... w pewnym momencie wyszła gdzieś babcia, zostałem z matką..
Temat zeszedł jakoś dziwnie na tabletki, które kupowałem dla psa, ich cenę, aptekę... I w pewnym momencie dodałem cośod siebie:
- Gdyby te piguły nie były takie drogie kupiłbym jeszcze prezerwatywy [mamo... zdajesz chyba sobie sprawę, że nie jestem dziewicą?]
- Co? Jakie prezerwatywy? [no tak, ale nie rozmawiamy o tym, to chyba Twoja sprawa...]
- No normalne... [no tak, ale wiesz... mam prawie 20 lat... tak mówię, żebyś kiedyś nie była zaskoczona jak zastaniesz Justynę i mnie...]
- Tak...? A jakich używasz? [...]
- Najlepszych;) W tym zakresie chyba nie ma sensu oszczędzać... [nie przejmuj się, jesteśmy ostrożni]
- To znaczy jakich? [ja wiem, ale sam chyba wiesz jak to wszystko może się potoczyć?]
- Durexów ofkoz... [wiem, wiem... myślisz, że dlaczego gadamy o tych sprawach? Poza tym mówiłem, że jesteśmy ostrożni]
W ten prosty sposób uświadomiłem mamę... a może ona chciała mnie kiedyś uświadomić co i jak z tymi sprawami się dzieje...? Tak czy inaczej przyjęła to dość... liberalnie:) Jak to mama.
Pozdrówka.
No właśnie... kiedyś najgorszy, teraz nie różni się niczym od wczorajszego, poza tym, że o 16 nie ma Na dobre i na złe
Dwa dni na ostatnie powtórki..., dzisiejszego nie liczę... do tego trza jeszcze iść do urzędu skarbowego zanieść za brata PIT-3, huj wie od czego on...
Pies prawie zdycha... nie mój, babciny.. babcino-siostrzano-rodzinno-mój... taki wspólny znaczy:) Podobno jak przeżyje dziś, przezyje w ogóle, ale nie na zawsze. Podobno jakaś infekcja po tym, jak wpierdolił mu się w cielsko kleszcz. Dziwne...
Do Kochania jakiś człowieczek wysyłał strzałki ciągle... pomyślałem, że ta osoba może lubić poezję, skoro stosuje tak wyrafinowane środki, nie przedstawiając się jednocześnie... prawie jak romantyzm... więc wysłałem jej SMSem Dziady, a dokładnie Wielką Improwizację... może się spodoba...? Tak czy inaczej - podobno SMSowa kuracja się powiodła i jak narazie nie ma molesowania esemesowego...
To tyle jak na dziś...
Pozdrawiam.
Niedziela, czas reasumacji, chodzenia do kościoła, przypominania wrażeń tygodnia, spowiadania się z nich [to dla wierzących, reszta omija], itd...
Kolejne dwie matury za mną. Dwie ustne, plus dwie ostatnie z sześciu, co czynić powinno ze mnie dość szczęśliwego człeka. Niestety nie... tamte były czymśw rodzaju przystawki, przedsmakiem tego, co mnie dopiero czeka. Licząc dokładnie: za 4 dni piszę histę, za 11 - WOS. Będzie zajebiaszczo normalnie:) Coraz bardziej zaczynam przejmować się WOSem, którego niestety nie pisałem na maturze próbnej... dochodzi do tego fakt, że nie przygotowywałem się do niego jeszcze... a do powtórzenia dość spora część materiału. Narazie zabawiam się histą, datami i zdjęciami... A jak będzie na maturze... zobaczymy.
A co do matury... Polak i angol pisałem koło jednej, tej samej ciągle osoby, którą zresztą kiedyś już znałem dość nieźle. Potem nasz kontakt się urwał, każdy poszedł do innych klas... tak zostało. Inni ludzie, inne nieco środowiska. Aczkolwiek z tego co wiedziałem, osoba ta, dziewczyna, całkiem nieźle radziła sobie w szkole, tj. radzi sobie. Należałoby w tym momencie wyjaśnić znaczenie pojęcia radzić... chodzi mi o osiągane efekty pracą, a nie pomocami naukowymi. W pewnym momencie pisania matury z angielskiego, podczas przerwy zaczęliśmy rozmawiać... zeszło coś właśnie na temat ściągania... że to podobno jakaś panna (nasza znajoma) dostała kartkę ze ściągniętymi odpowiedziami, że pewnie ma wszystko dobrze, choć nawet nie czytała treści zadania... panna, siedząca za mną lekko się oburzyła mówiąc, że własnie dlatego ona może się nie dostać na studia, bo ktoś sobie naściąga na 100%... trochę to przesadzone, ale osobiście również nie lubię, jak ktoś ściąga... dlaczego...? Dokładnie nie wiem, ale dziwne to jest, żeby polegać tylko na innych, a nie na tym, co samemu się umie... Kiedy wchodziliśmy do sali, Monika też mi wyrzuciła to, że jestem dobry, lepszy z angola i powinienem [jej] pomóc... nie wydało mi się to słuszne... i nigdy się nei wydawało. Nienawidzę tego w niej... podejścia do życia a'la musisz pomóc... jasne, mogę pomóc, jeśli czegoś potrzebujesz, ale nie będę pomagał ściągać... zwyczajnie to się ze mną kłóci... Ale z drugiej strony coraz bardziej, może i na szczęście, odrzuca mnie to od Moniki. No i wreszcie zobaczyłem, że w mojej z wiatrakami nie jestem sam...
Skończył się długi łikend... długi ofkoz dla licealistów... no i dla Kochania również... a ten dłuższy czas razem, nie powiem, był bardzo miły... bardzo, bardzo:)
A teraz pozdrówka i w książki, maturzyści!